sluzacych i zabrali kufer z rodzinnymi kosztownosciami - a kosztownosci bylo niemalo, bo i rodzine wymienila znana, szacowna rodzine z Poludniowej Stolicy.

W owym czasie w okregu nie bylo ani jednej powaznej szajki rozbojnikow. Dziewcze nie potrafilo wskazac miejsca, gdzie leza trupy nieszczesnych slug (bylo ciemno, okolica nieznana, noc, szok); krotko mowiac, wszyscy od razu uznali ja za aferzystke - oprocz starego Dowa de Jatera.

Ten, wbrew swym zwyczajom, potraktowal opowiesc dziewczyny bardzo powaznie. Malo tego - ni z tego ni z owego zapragnal pocieszyc nieszczesnice; juz pierwszej nocy wyladowala ona w jego lozu. I staruszek rozkwitl, gdyz jego wlasna zona dawno zostala wpedzona do grobu, a inne kobiety, ktore dzielily z nim loze, byly albo lekkiego prowadzenia, albo smiertelnie wystraszone.

Juz nastepnego dnia wszyscy nienawidzili nowo przybylej - poczawszy od dziedzica Iwa, ktory oczyma wyobrazni od razu zobaczyl nowego potomka pretendujacego do jego praw, a skonczywszy na kuchciku. A ona zachowywala sie jak gospodyni. Otwarcie szydzila z syczacych jej w slad corek barona. Prowokowala Iwa do grubianstw, a potem skarzyla sie na niego staremu Jaterowi. Zycie rodziny, takze dotad niezbyt rozowe, powoli zmienilo sie w pieklo. Baron oznajmil o swym rychlym ozenku - nawet w lepszych czasach nikt nie byl w stanie przemowic mu do rozumu, zas teraz starzec zupelnie sfiksowal. Iw w rozpaczy przychodzil do mnie, niby przypadkiem wypytywal o trucizny, ich wlasciwosci i sposoby uzycia. Wszystkie te rozmowy nosily oczywiscie luzny charakter, jednak wkrotce staruszek zaprowadzil nowe porzadki przy spozywaniu posilkow: ani on ani jego slicznotka niczego nie brali do ust, nim ktorys ze sluzacych nie sprobowal tego pierwszy.

W koncu stary Jater oznajmil, ze pragnie poznac krewnych swej wybranki. Przygotowano karete na wyjazd do Poludniowej Stolicy; narzeczeni wyruszyli, zabierajac ze soba kilka kufrow dobr, w tym rodzinnych kosztownosci, przy czym nie mitycznych, jak w przypadku dziewczyny, lecz jak najbardziej realnych.

Tydzien po odjezdzie zakochanych do zamku wrocil wyslany z baronem sluga (ten sam Pier). Wedle jego slow baron kompletnie zwariowal, rzucal ciezkimi przedmiotami i zadal, by zejsc mu z oczu. Wystraszona sluzba rejterowala dochodzac do wniosku, ze lepiej stracic prace, niz zycie. Pier wrocil do zamku sam, ze wzgledu na zone - pozostali (stangret, kucharz, sluzaca i dwoch lokai) postanowili poszukac szczescia jak najdalej od lask pana Dowa.

Czas mijal. Po miesiacu poradzilem Iwowi, by delikatnie zainteresowal sie: gdzie ich szukac?

Informacje, zdobyte za posrednictwem miejskiego magistratu (pocztowych golebi, latajacych tam i z powrotem) potwierdzily nasze podejrzenia. Do Poludniowej Stolicy zakochani nie dotarli, malo tego, tamtejsza szanowana rodzina nie miala zielonego pojecia o zadnym pokrzywdzonym i ograbionym dziewczeciu. Biednym golebiom przyszlo dostarczac bardzo chlodne, a nawet ostre w tonie wiadomosci - komu byloby przyjemnie dowiedziec sie o aferzystce, wykorzystujacej do swoich niecnych celow jego nieposzlakowane imie?!

Od dnia wyjazdu barona minely dwa miesiace; Iw przyszedl do mnie po pomoc. Pamietam, ze sporo sie wowczas wykosztowalem na roznorodne procedury poszukiwawcze; rozeslalem w dalekie okolice biegaczy i zwiadowcow, przesluchiwalem przyniesione przez Iwa rzeczy staruszka - wszystko na prozno; aby nie stracic w oczach mlodego Jatera swego autorytetu, przyszlo mi sklamac, ze jego ojciec zaopatrzyl sie w kosztowna ochrone przed magicznym okiem. Pamietam, ze Iw zapytal, ile kosztuje taka ochrona. Wymienilem sume „z sufitu ”; tak absurdalnie wysoka, ze Iw od razu mi uwierzyl.

Wtedy mlody baron wyznaczyl nagrode za jakakolwiek informacje o swoim ojcu. Znalazlo sie wielu oszustow, pragnacych zarobic darmowe pieniazki: takich gnano od wrot batogiem. Nikt nie byl w stanie dostarczyc wiarygodnych informacji: jakby starego Jatera i jego mloda narzeczona smok zlizal.

Pol roku pozniej Iw przejal dziedzictwo. Po kolejnych czternastu miesiacach stary baron zastukal do wrot wlasnego zamku i powital go oszalaly ze strachu Pier.

Obu im to spotkanie wyszlo bokiem.

- Dziewczyna - powtorzylem zamyslony. - Jak miala na imie?

Iw de Jater zmarszczyl brwi.

- Ela.

- Efa - powtorzylem, przypominajac sobie. - Ladne imie. Szukali jej, Iw. I nie znalezli. Teraz, po niespelna pol roku, tym bardziej.

Jater spojrzal na mnie spod oka. Wyjal z kieszeni i polozyl przede mna na stole jaspisowy wisior; drapiezna metnooka morda pokryta byla czarna sadza i niemal nierozpoznawalna, ja jednak doskonale pamietalem kazdy jej szczegol, co jak co, ale pamiec mam profesjonalna.

Na moment metnooka morda odplynela na bok, a na jej miejscu pojawila sie bezsilna twarz staruszka - wujek Dow, tyle ze po uplywie wielu lat. Jakze sie zmieniles, moj dobry wujaszku.

Przez jakis czas dobieralem slowa. Trzeba bylo powiedziec to krotko i przekonywajaco - przy czym wiedzialem doskonale, jak nielatwo przekonywac do czegokolwiek baronow Jaterow. Tym bardziej w takiej sytuacji.

Dobrze byloby w ogole odlozyc rozmowe na pozniej. Gdy zapomni juz widok plonacego na jego oczach ojca. Iw ma mocna nature i zdrowe nerwy.

Lecz czy ja kiedykolwiek sie od tego uwolnie? Od woni palacego sie miesa, tak realnej, ze najwyzszy czas zatkac nos?

- Tak - powiedzialem, patrzac na pokryty sadza wisior.

- Uwazam jednak, ze choc zle jezyki nie sa ci straszne, warto by je na wszelki wypadek przykrocic. Moze jutro, przed pogrzebem, zajme sie po cichu...

- To moja sprawa - przerwal mi Iw niedopuszczalnie ostro, niemal chamsko. - Ja do ciebie... Ja o czyms innym. Co powiesz o tej rzeczy?

Zmarszczylem sie, decydujac sie tym razem puscic jego impertynencje mimo uszu.

- Widzisz, Iw, ta rzecz jest dzielem poteznego maga. Kryje w sobie odblask cudzej sily, cudzej woli.

W kamyczku bylo cos jeszcze, sam nie rozumialem, co takiego, nie bylo mi jednak spieszno przyznawac sie Iwowi do swojej niekompetencji.

- Tak wlasnie myslalem - powiedzial Iw z odraza. - Ze to czarodziejska zabawka.

- Mysle, ze nie jest juz grozna - powiedzialem lagodnie. - Teraz bedzie juz tylko szczerzyc sie bezsilnie. Czego jeszcze chciales sie dowiedziec?

- Ojca zwabili w pulapke jacys czarodzieje - rzekl Iw swiszczacym szeptem. - Wiedzialem, Hort, czulem to.

W jego glosie brzmial prawdziwy bol.

- Jakis ty niekonsekwentny - mruknalem.

- Co?

- Nie, nic; wybacz, Iw, uspokoj sie, prosze. Do konca wypelniales swa synowska powinnosc, nie jestes niczemu winny, niczego juz nie mozna zmienic.

- Zamilcz! - warknal Jater i lampki pod sufitem zablysly nieznosnie bialym swiatlem. - Zgas te swoje kaganki, nie mozna przy nich rozmawiac!

Pstryknalem palcami, przykazujac lampkom zgasnac i nie reagowac na dzwieki. Iw, rozpalajac sie coraz bardziej, kontynuowal:

- Jakas zaba zwabila ojca w pulapke. Jakis parszywy czarodziej, wybacz, Hort, ale jakies czarodziejskie bydle pozbawilo ojca rozumu i jeszcze, dla kpiny, powiesilo mu na szyi to swiecidelko. Ten ogien... Czy to sam Pier nie dopilnowal, czy ojczulek swieczke wywrocil, czy oni, natrzasajac sie, wszystko tak zorganizowali, zebym ja...

Zamilkl i spojrzal na swoje dlonie. A rece, po tym, jak przyszlo mu giac rozpalone prety, mial straszne.

- Iw - powiedzialem ugodowo. - Pomysl. Jacy oni! Odjechal z dziewczyna. Ta aferzystka go oszukala, okradla, napoila jakims zielskiem i porzucila. Zdarzaja sie takie rzeczy, sam wiesz.

- A to - piesc grzmotnela o stol obok wisiora - tez dziewczyna na nim powiesila? Co?

Wzruszylem ramionami:

- Roznie bywa... Moze i dziewczyna.

- Sam powiedziales, ze zrobil to potezny czarodziej.

- Powiedzialem - potezny mag.

Oczy Jatera wsciekle sie zwezily.

- Powiedziales... Krecisz. Mataczysz. A ja tej sprawy tak nie zostawie. I jesli ty, czarodzieju, teraz odmowisz... widzi zaba, ze znajde innego. Pojade do stolicy, zlotem zaplace, ale tej sprawy tak nie zostawie i znajde wlasciciela tej blyskotki! Slyszysz?!

Podjudzal sie, swiadomie rozwscieczal. Sam sie przekonywal, ze straszna smierc ojca wzbudza w nim synowski gniew i pragnienie zemsty; w istocie juz jutrzejszej nocy bedzie mocno spal i nie przysni mu sie plonacy zywcem, oszalaly starzec.

Przysni sie mi.

- Twoja sprawa - mruknalem, odwracajac sie. - Jedz, szukaj... Lecz nikt nie podejmie sie poszukiwania czlowieka, ktory wytwarza takie wisiory. To niebezpieczne, wybacz.

Zapadla cisza. Lampki, nie Smiejac reagowac na cisze, wciaz plonely rownym swiatlem; drapiezny pysk z ciemnego jaspisu szczerzyl sie na stole w otoczeniu plam po winie; z jakiegos powodu przypomnialy mi sie zachlapane krwia jesienne liscie, zdychajacy na pulchnej ziemi odyniec.

Ten sam, ktorego truchlo pokrywalo sie teraz kurzem w salonie mysliwskim Jaterow, ten sam, ktory stanie sie wkrotce zdobycza moli.

- Hort - odezwal sie Jater, kiedy milczenie stalo sie calkowicie nie do zniesienia. - Hort... A pamietasz, jak cie ze studni wyciagalem?

Zmarszczylem sie.

Mielismy po trzynascie lat, ojciec Iwa gdzies wyjechal i udalo nam sie wymknac na nocne lowienie ryb. Do zadnych ryb oczywiscie nie doszlo - cala noc kapalismy sie, pieklismy mieso na roznie, pilismy piwo i wyglupialismy sie, a nad ranem puscilem fajerwerk.

W okolicznych wioskach do dzisiaj zywe sa legendy o tym widowisku. Wlozylem w nie cala dusze - zapuscilem w niebo cale swoje wyobrazenie o wolnosci, sile i pieknie; bylem strasznie dumny ze swego dziela i zalowalem tylko, ze nie widzi tego ojciec. Iw byl do glebi duszy wstrzasniety moim mistrzostwem - jego naiwna radosc tak mnie rozsmieszyla, ze ostatni wegielek wpuscilem baronetowi w spodnie.

Poklocilismy sie do konca zycia. Iw ze lzami w oczach wyzywal mnie od bydlakow, samolubnych podlych czarodziejkow; wzruszylem ramionami i pogwizdujac poszedlem do domu.

Po drodze natknalem sie na studnie.

Niewatpliwie sam los zemscil sie na mnie. Bo kiedy, krzyczac na cale gardlo i zachwycajac sie echem, wyjatkowo mocno nachylilem sie nad cembrowina, moje nogi zesliznely sie z wilgotnego od rosy kamienia i przekoziolkowalem w czarna otchlan.

Krzyk, ktory podchwycilo echo, tym razem nie byl rozbawiony.

Upadlem w miare szczesliwie - w kazdym razie nie skrecilem karku i nie stracilem przytomnosci, a co za tym idzie nie opuscil mnie optymizm. Dysponowalem swoimi zakleciami - moglem sciagnac zamocowany na kolowrocie lancuch, moglem wspiac sie jak mucha po pionowej scianie, zas w razie niepowodzenia moglem przyzwac ludzi na pomoc.

I tu fajerwerk wyszedl mi bokiem. Okazalo sie bowiem, ze nie mam juz sil do najslabszego nawet zaklecia.

Kiedy to zrozumialem, nastala jedna z najwazniejszych minut mojego zycia. Zycia dziedzicznego, trzynastoletniego maga, ulubienca losu, przekonanego, ze swiat stworzono tylko dla niego.

Chlod. Ciemnosc. Strach przed smiercia.

Moglem jedynie pluskac sie w lodowatej wodzie, czekajac az jakas poranna gospodyni wybierze sie nabrac wody, a do tego czasu, wedlug najbardziej optymistycznych obliczen, pozostawaly jeszcze trzy godziny. Zaczely mnie lapac skurcze. Plywac umialem niezle, jednak lodowata glebia studni zdawala sie mnie zasysac, a zlapac sie za sliskie sciany nie bylo mozliwosci - rece mdlaly, paznokcie sie lamaly. Ogarniety bolem i panika zaczalem wrzeszczec zdzierajac gardlo, resztkami sil wolac o pomoc i moje krzyki co chwila zmienialy sie w bulgotanie.

Kto mnie uslyszal? Oczywiscie Iw de Jater, ktoremu pol godziny wczesniej wrzucilem wegielek w spodnie.

Kiedy zobaczylem nad soba ludzka twarz, moja radosc byla rownie olbrzymia, jak druzgocace bylo rozczarowanie, ktore po niej nastapilo. Rozpoznalem niedawnego przyjaciela; czekalem tylko, az powie drwiacym glosem: co, doskakales sie czarodziejku? No to sie teraz popluskaj, a ja popatrze, jak toniesz.

Wiedzialem, ze powie cos w tym rodzaju. Gdyz na jego miejscu sam bym tak zrobil.

- Zaraz - ochryple powiedzial Iw, z ktorego takze wczesniej czesto sie natrzasalem i to z upodobaniem. - Trzymaj sie. Tylko sie trzymaj. Zrzuce lancuch.

Tonalem.

Вы читаете Magom wszystko wolno
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×