– Nie o to mi chodzi... Zle, ze jego dziewczyna wyszla za maz za barona. Zle, ze... no, w ogole, to...

– Czy swiadomie... mmm... zanegowala pani archetyp romantycznej legendy? – zapytal cicho drugi student, barczysty i krepy, choc z dziecieca, pyzata twarza.

– W pelni swiadomie. – Spojrzala mlodziencowi o okraglej twarzy w oczy, lecz nie speszyl sie pod tym spojrzeniem. Po doroslemu wydal wargi.

– Wychodzi na to, ze negacja, wypaczenie romantyki... jest pani firmowa metoda tworcza?

Zamyslila sie.

Studenci krzatali sie wokol autobusow, okularnika ktos pociagnal za rekaw, a tego z okragla twarza zawolal jakis kolega; w samochodzie niecierpliwie wiercil sie profesor.

– Porozmawiamy o tym w przyszlym trymestrze – rzekla, siadajac za kierownica. – Udanych wakacji.

– Nawzajem, pani Chmiel... Prosze wiecej pisac.

– Biedni chlopcy – rzekl profesor, gdy autobusy skryl sie z widoku. – Kazdy ozeni sie ze swa suka i stanie sie jak inni... Niech pani sama powie, Ireno. Kiedy otwieram ksiazke, chce odpoczac, chce narkotyku... A suk mam dosc na co dzien...

– Nie trzeba sie bylo z nia klocic – rzekla Irena, przypominajac sobie Pacyfikatorke.

– Nie w tym rzecz... Wie pani, dlaczego nie moge czytac pani opowiadan? Dlatego, ze gdy dama wystepuje w krynolinach, a mezczyzni w kolczugach i z mieczami, oczekuje na bajke, Ireno. Na inny, ze tak powiem, swiat... konstrukcje tego swiata... zeby byly w nim lesne duchy, przerozne gnomy, krwawe wojny, surowe prawa... milosc... a nie domowe, prosze wybaczyc, awantury ze smutnym zakonczeniem.

– Zastanowie sie nad tym – rzekla. I nie byla to zdawkowa odpowiedz. Istotnie miala zamiar to przeanalizowac, jednak zwiazek jej przemyslen ze slowami profesora byl kwestia drugorzedna.

– Prosze sie tylko nie obrazac...

Zahamowala przed domem profesora.

– Bardzo dziekuje, Ireno... Zycze sukcesow tworczych. I niech pani choc troche odpocznie podczas wakacji.

– Dziekuje, nawzajem.

Profesor postawil jedna noge na ziemi. Zatrzymal sie jednak, jakby w niezdecydowaniu, i odwrocil:

– Nieslusznie uwaza pani, ze wszyscy mezczyzni na swiecie to zapatrzeni w siebie egoisci, Ireno.

– Zastanowie sie... – zaczela z przyzwyczajenia, w pore sie jednak zreflektowala – Wcale tak nie uwazam.

Profesor ze smutkiem pokiwal glowa.

– Wiem.. No coz. Do widzenia.

* * *

Pierwsza rzecza, ktora zrobila po powrocie do domu, bylo wyciagniecie zolwia spod kanapy i polozenie go na dywaniku w swietle nocnej lampki. Zolw, przypominajacy zakutego w zbroje rycerza, zmierzyl Irene bezmyslnym spojrzeniem paciorkowatych oczu; nie reagowal on na swoje imie ani zadne inne komendy. Irena trzymala go tak po prostu, dla kaprysu.

Pies obronny, Sensej, bil ogonem o deski ganku, blagajac o wpuszczenie do domu; Irena spelnila jego prosbe i dopiero wtedy podeszla do telefonu, by sprawdzic, kto dzwonil podczas jej nieobecnosci.

Oho! Dwa telefony od agenta i kolejne trzy z nieznanego numeru. Ciekawe, ktoz tak uparcie dobijal sie rozmowy z pania Chmiel?

Dala zolwiowi kapusty. Poczochrala Senseja po kosmatym karku, polozyla sie na kanapie i naciagnela koc az do podbrodka.

Choc, szczerze mowiac, powinna byla sama zadzwonic do agenta. Kto wie, moze jakis wygodny kontrakt...

„Negacja, wypaczenie romantyki'... „Oczekuje na bajke, Ireno. Na inny, ze tak powiem, swiat...'

Trzeba bylo odpowiedziec tak: Przeciez nikt nie zabrania panu wierzyc, ze tam, w innym swiecie, jest lepiej i ciekawiej.

W czystym i uczciwym swiecie, bez egzaminow, bez Pacyfikatorek, bez kontroli podatkowych... Myli sie pan jednak, gdyz...

Zamruczal telefon. Irena westchnela – wyswietlil sie numer agenta.

– Tak, slucham.

– Pani Chmiel? W koncu... Prosze sobie wyobrazic, ze mamy kontrahenta na caly cykl o Oblezeniu.

– Ale on nie jest jeszcze napisany...

– Wlasnie! Awansem, na zamowienie... Tylko, pani Ireno, na Boga, oni prosza o jak najwiecej magii. Konieczny jest Mroczny Wladca, chocby na trzecim planie. Chca fantazji, czarodziei, artefaktow, niebezpiecznych wyzwan, pojedynkow... Sama pani pamieta; nieraz o tym rozmawialismy.

– Zastanowie sie – rzekla ugodowo.

Agent zamilkl. Zdazyl juz wystarczajaco dobrze poznac swoja podopieczna, by rozrozniac odcienie tej jej zwyczajowej odpowiedzi.

– Nadszedl najwyzszy czas na powazna rozmowe, pani Ireno. Gdzie mozemy sie spotkac?

Westchnela.

– Zastanowie sie...

– Dobrze – glos w sluchawce sposepnial. – Zadzwonie jutro rano.

– Oczywiscie – rzekla z ulga i odlozyla sluchawke.

Sensej krecil sie wokol kanapy i kladl lapy na kocu, co nie bylo wskazane, bo mial je oczywiscie cale uwalane w blocie.

...Na prozno wierzycie, chlopcy, ze w tym uczciwym swiecie spotkacie silnych ludzi, znajdziecie godne was miejsce... Gdyz ci, ktorzy faktycznie potrafia znalezc takie miejsce, moga to zrobic w kazdym swiecie... Wygrywaja wybory, obracaja milionami i w ogole nie czytaja bajek. Wlasnie dlatego sami sie oszukujecie, chlopcy... A ja nie bede przykladac do tego reki.

– Co za bzdury – rzekla na glos. – Tez mi problemy. Znow zadzwonil telefon. No nie; jeszcze raz i go wylaczy.

Dzwonila znajoma. Niezbyt bliska, ale calkiem sympatyczna. Z tych, z ktorymi ciekawie jest porozmawiac dwa razy w miesiacu i spotkac sie dwa razy w roku.

– Jakie masz plany na wieczor, Ireno?

– Spie – odparla uczciwie.

– Jesli chcesz, przyjedziemy po ciebie. Dzis jest rocznica slubu Igora i Janki; chcielismy...

Irena z trudem przypomniala sobie, kim sa Igor i Janka. Ach tak, rownie sympatyczni ludzie...

– ...ciekawe towarzystwo. I kilku twych czytelnikow i wielbicieli. Jeszcze ich nie znasz... Wszyscy bardzo chca cie poznac. Przyjedziesz?

Irena milczala. Glos w sluchawce stracil nieco na pewnosci siebie.

– Chyba nie jestes chora... Ireno?

Pomyslala, ze nalezy odpowiedziec „tak'. Zasymulowac chorobe, by nikt sie nie obrazil.

Wstawac z kanapy? Ubierac sie, robic makijaz? Dokads jechac, by wrocic po polnocy z ciezka glowa, pachnac cierpkimi perfumami i cudzymi papierosami?

Zolw pod lampka nocna flegmatycznie poruszal szczekami.

– Wybacz – westchnela Irena, – ale nie pojade. Mam zbyt duzo... – chciala powiedziec „pozywki do rozmyslan', jednak w ostatniej chwili sie rozmyslila. – Mam zbyt duzo... pracy.

– Ale to tylko jeden wieczor – przyjaciolka, sadzac po glosie, jednak sie obrazila. – Przeciez nie tak znow czesto cie... niepokoimy!

– Wybacz. – Irena wiedziala, ze kilka minut po odlozeniu sluchawki przyjda jej do glowy wszelakie wyjasnienia i przemyslne usprawiedliwienia, nie bedzie juz ich jednak mial kto wysluchac.

A Sensej i zolw dawno przyzwyczaili sie do jej monologow. I byc moze znali wszystkie jej argumenty z wyprzedzeniem.

* * *

Zamiotla podworze. Popatrzyla, jak slonce kryje sie za gorami. Rozpalila ognisko, sprobowala na podstawie dymu okreslic jutrzejsza pogode – i jej sie to nie udalo. Sensej biegal, odrzucajac tylnymi lapami grudy ziemi, i jego podniecenie czesciowo udzielilo sie Irenie. Koniec koncow byla juz prawie wiosna.

Dzwonek telefonu wyrwal ja ze stanu zadumy. Telefon mruczal dlugo i uparcie – idac do niego, Irena naliczyla pietnascie dzwonkow.

– Pani Chmiel?

Ten sam nieznany numer. I co ciekawe, podobnie nieznajomy glos. Przeciez prosila, by nikomu nie dawac numeru jej telefonu.

– Nazywam sie Peter Nikolan, pani Chmiel; prosze mi wybaczyc, jesli pania niepokoje...

Zrobil pauze, jakby specjalnie po to, by mu uprzejmie zaprzeczyla – ze to niby nic strasznego, ze slucha.

Lecz ona milczala. Gdyz nieznajomy rzeczywiscie ja zaniepokoil.

– Chodzi o pani meza, Andrzeja Kromara.

– Mojego bylego meza – poprawila go automatycznie.

Potem ugiely sie pod nia nogi i usiadla na kanapie.

– Zyje?

– Dlaczego od razu wysuwa pani tak tragiczne przypuszczenia, pani Chmiel?

– Zyje?

– Tak, oczywiscie... Widzi pani... Tak w ogole, to jestem z Rady Bezpieczenstwa Publicznego.

Irena gleboko westchnela. Serce walilo jej jak szalone; zdaje sie, ze nawet zolw odwrocil swa zakuta w pancerz glowe i blysnal paciorkami bezmyslnych oczu.

– Czy cos przeskrobal?

– Nie, wrecz przeciwnie; mozliwe, ze zostanie przedstawiony do odznaczenia.

Opierajac sie o miekki bok kanapy, Irena przysunela sie do stolu i polozyla dlon na cieplej skorupie zolwia. Zwykle taki dotyk ja uspokajal.

– Wiec czemu zwraca sie pan do mnie?

– Musimy sie spotkac.

Irena zmarszczyla brwi. Ni z tego, ni z owego, przyszla jej do glowy mysl, ze jest to na pewno podstep nowo poslubionych Igora i Janki, ktorzy postanowili za wszelka cene wyciagnac ja dzisiaj na impreze.

Wyobrazila sobie, jak jedzie na spotkanie z pracownikiem Rady i trafia do grupy bawiacych sie, podpitych i niewatpliwie milych ludzi.

Вы читаете Kazn
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×