oczy blyszczaly czerwonym...

I wyobraziwszy sobie ten widok, Wlad juz gotow byl zatrzasc sie od rozkosznego strachu – kiedy w przedpokoju rozlegl sie dzwonek do drzwi.

Wlad przestraszyl sie. Przy mamie dzwonek dzwieczal zupelnie inaczej, lagodnie, jak ciche stukanie do drzwi, ale teraz, kiedy jej nie bylo – byl to mrozacy krew w zylach skowyt, podobny do dudnienia podkuwanych butow i walenia pudowych piesci w skorzanych rekawicach.

Mezczyzna odwrocil glowe – oczy blyszczaly czerwonym... Wlad wstal od stolu. Z niespokojnie bijacym sercem podszedl do okna i delikatnie – zeby tylko nikt nie zauwazyl – wyjrzal na zewnatrz przez firanke.

Nie spodziewal sie, ze zobaczy kogos interesujacego, mogl to byc spozniony slusarz, listonosz z telegramem, dzielnicowy, ale nic z tych rzeczy. Pod drzwiami stal Dymek Szydlo, we wlasnej osobie! A przeciez lekcje dopiero co sie zaczely.

Wlad az podskoczyl z zachwytu i szybko zbiegl na dol, dajac susy co drugi schodek. Otworzyl drzwi:

– Wchodz, dalej! Co jest, zwiales z lekcji?

Dymek zmieszal sie i usmiechnal.

Wlad nie probowal nawet ukrywac, jak sie cieszy. A cieszyl sie strasznie, bardzo tesknil za Dymkiem. Ile bylo do opowiadania...

Dymek uscisnal wyciagnieta reke Wlada, wyjal torebke z dwoma poobijanymi jablkami, cofnal sie i krecac glowa powiedzial:

– Nie, tylko na fize nie poszedlem. Musze jeszcze wrocic na botanike. Ja tylko tak, na chwile... Jablka ci przynioslem. Masz, jedz, kuruj sie.

– Juz mi lepiej – Wlad potarl palcem o czubek nosa i nie wiadomo dlaczego zaczerwienil sie.

– To co, mozna juz teraz do ciebie przychodzic? – rzeczowo dorzucil Dymek.

– No pewnie!

– To w takim razie, do zobaczenia, trzymaj sie!

I Dymek zmyl sie, nie wypiwszy herbaty, a Wlad jeszcze przez dlugi czas byl w podnioslym, uroczystym nastroju: patrzcie no, czego ludzie nie robia dla przyjazni! Z fizyki uciekaja!

Umyl jablka i w zamysleniu zjadl jedno za drugim. Zapisal trzy stroniczki w zeszycie – o tym, jak chlopcy ni z tego, ni z owego, stali sie wiezniami owego mezczyzny (w istocie – robota!) w skorzanym plaszczu i z czerwonymi oczami. Po chwili przestal jednak pisac. Probowal zebrac mysli, skoczyl na kanape, oparl sie lokciami o parapet i zaczal patrzec na ulice. W niewielkim sklepiku naprzeciwko sprzedawano owoce, przetoczyl sie do polowy pusty autobus, przejechal listonosz na motorowerze...

Do drzwi sklepiku podeszly dwie dziewczyny, chyba kolezanki z jego klasy. Byly nalogowymi wagarowiczkami, nic im nie stalo na przeszkodzie urwac sie z lekcji, znalezc jakies ustronne miejsce, zeby zakurzyc na przyklad albo zwyczajnie poplotkowac...

Ale dlaczego to ustronne miejsce znalazly akurat naprzeciwko okien jego mieszkania? Dlaczego w srodku dnia nagle byla im potrzebna cebula i buraki, a nie przezuta kartka czy lody, jak to zwykle bywalo?

Dziewczyny weszly do srodka. Przez matowa szybe Wlad widzial, jak stoja przy ladzie i cos kupuja (marchewke?), potem odwracaja sie, zeby wyjsc...

Teraz obie staly przed drzwiami sklepiku i patrzyly prosto w okna Wlada. Zobaczyly go tam, usmiechnely sie i zamachaly rekami. Przechodzacy obok mezczyzna przygladal sie im ze zdumieniem. Wlad zrobil mine i zaciagnal firanke.

Doslownie po kilku sekundach rozlegl sie dzwonek. Wlad wyjrzal – obie slicznotki staly pod drzwiami. Przypomnial sobie opowiesc ktoregos z chlopcow o tym, jak nieproszonych gosci polewali przez dziurke od klucza, wykorzystujac do tego gumowa pompke.

Gdzie mama trzymala taka pompke? A tak w ogole, to ma swoj honor, nie jest juz dzieckiem. Same odejda, trzeba tylko chwile poczekac, nie zwracac uwagi.

Dzwonek przeszywal uszy. Wytrzymawszy jeszcze trzy minuty, Wlad zszedl na dol. Dziwne, ale dziewczyn nie odepchnal jego wyglad. A nawet przeciwnie, nie wiadomo czemu, rozweselily sie:

– Chcesz marchewki?

– Nie, dzieki.

– Wez, na angine bardzo pomaga marchewka...

– A na bezczelnosc co pomaga?

– Dobra juz, uspokoj sie, tak w ogole, to nie szlysmy do ciebie – powiedzialy jednym glosem. Spojrzaly na siebie i znowu, jak na zawolanie, przemowily:

– Idziemy do sklepu...

– No to czesc – Wlad trzasnal drzwiami, postal jeszcze chwile w przedpokoju, czekajac na dzwonek, ale dziewczyny widocznie zmyly sie. Ulotnily, jak dym.

* * *

O wpol do drugiej, kiedy skonczyly sie lekcje, goscie zwalali sie jeden za drugim. Powtorzyla sie wczorajsza historia, tyle, ze z dzwonkami – jezeli sluchawke mozna odlozyc w dowolnym momencie, to dzwonka do drzwi tak latwo sie nie wylaczy.

Po piatej z kolei wizycie (Ignaca Sikory, w klasie siedzacego za plecami Wlada i zawsze falszujacego prace kontrolne), Wlad wykrecil korek w elektrycznym liczniku. Przestala chodzic lodowka, zgasla podreczna lampka. Wlad szczelnie zaciagnal zaslony, ulozyl sie na kanapie i przez dziury w materiale (wczesniej byly tam trzy, ale czwarta trzeba bylo zrobic dla lepszego widoku) dalej zaczal obserwowac, co sie dzieje na zewnatrz, za oknem.

W sklepiku z warzywami kupowaly cos trzy jego kolezanki z klasy i jeden kolega. Dwie inne dziewczyny sprawialy wrazenie, ze czekaja na przystanku na autobus. Wlad zauwazyl, jak nieprzyjemna niespodzianka dla kazdego z „detektywow” bylo spotkanie z konkurentami. Jak najpierw odwracali sie i chowali, a zaraz potem sprawiali wrazenie, ze trafili tu przez przypadek...

Zapadl zmierzch. Pod oknem zebralo sie okolo pietnastu osob. Byli tu: Supczyk i Klaun, Gasnacy Gleb i przyjaciele Kukulki, i Lenka Rybolow, i Zdan, i Marta Czysta, i Danka... Polowa klasy. I wszyscy stali i patrzyli w okna. W pewnym momencie Wlad pomyslal ze strachem: a co mama na to powie?! Kiedy przyjdzie z pracy, zobaczy, ze w domu ciemno, tlum na dole... co moze sobie wtedy pomyslec?!

Zapalily sie latarnie. Wlad nie slyszal, o czym rozmawiali jego koledzy i kolezanki z klasy, nie widzial tez, ze sa posepni i niezadowoleni. Doszlo do bojki miedzy Supczykiem, a Klaunem, Lenka odpowiedziala na zaczepke Gleba, a ten nie mial odwagi sie zrewanzowac. Co oni ode mnie chca, myslal Wlad, o co im tak naprawde chodzi, co ja im zrobilem...

Byl juz bliski temu, zeby otworzyc lufcik i zrzucic na gosci donice z aloesem, kiedy na scene wkroczyl nowy bohater. Nauczyciel matematyki i fizyki, ten sam, z ktorego lekcji zwial dzisiaj Dymek Szydlo.

Matematyk szedl chodnikiem, patrzyl na numery domow i porownywal je z tymi, zapisanymi w notesie. Wlad na zawsze zapamietal, jaki mial przy tym wyraz twarzy – nauczyciel byl bardzo skupiony, wygladal jak chirurg przed operacja i nie bylo mu z tym do twarzy. (Matematyk podobny byl do pluszowego gnoma, miekki, z okraglym nosem i okraglymi policzkami. Temu z uczniow, ktory pozwalal sobie na wprowadzenie w blad tej karmelkowej fizjonomii, nielatwo potem bylo wyciagnac sie, chocby na czworke. Nauczyciel, z zasady byl klotliwy i pamietliwy, a uczniow swoich kochal tak, jak ogien kocha wiory).

Kiedy matematyk zobaczyl swoich wychowankow przed drzwiami domu Wlada, z jego twarzy zniknelo zatroskanie i na sekunde pojawilo sie oslupienie. Na szczescie szybko sie opanowal. Wlad, obserwujac go z okna przez dziure w firance przypuszczal, ze nauczyciel chwali teraz wszystkich znajomych Kukulki za okazywanie koledze takiego zainteresowania i cieszy sie, ze tak duzo znajomych przyszlo do niego w odwiedziny. Dziwne tylko, ze chory nie otwiera, nie daje zadnych znakow zycia, jakby nie bylo go w domu...

Matematyk odwaznie wszedl na prog, pod drzwi i zdecydowanie nacisnal martwy guzik dzwonka.

Zadnego dzwieku, nic, cisza. A nawet przeciwnie, cisza jakby naumyslnie sie jeszcze spotegowala.

Wlad opuscil nogi z kanapy.

Matematyka nie byla jego mocna strona. Do tej pory tylko ich wzajemny szacunek wobec siebie, jego i nauczyciela, pozwalal mu nie spasc do poziomu miernej trojki.

Kiedy drzwi w koncu otworzyly sie, nauczyciel mimowolnie odskoczyl. Jego male oczy powiekszyly sie. Ale juz po chwili pospiesznie ruszyl do przodu, jakby lekajac sie, ze Wlad zatrzasnie drzwi tuz przed jego nosem.

A za plecami nauczyciela tloczyli sie uczniowie. Stali scisnieci, jak w autobusie w godzinach szczytu, chociaz miejsca na chodniku i pod domem bylo sporo, starczyloby dla wszystkich. Kilka razy nawet potracili matematyka, ale on jakby tego nie zauwazyl.

– U nas nie ma swiatla – odpowiedzial Wlad na wszystkie te chciwe, pytajace i zdziwione spojrzenia. – Swiatlo nam wylaczyli.

Matematyk rozpromienil sie. Te slowa, widac bylo, wyraznie sprawily mu ulge, jakby ktos mu zdjal kamien z serca.

– Koledzy i kolezanki przyszli do ciebie w odwiedziny... A u ciebie, okazuje sie, ze nie ma swiatla!

– Jestem sam w domu, mamy nie ma, jest w pracy – powiedzial Wlad.

Matematyk zmieszal sie.

Niewatpliwie dotarlo teraz to do niego, zobaczyl cala te sytuacje z drugiej strony: wieczor, chore dziecko, samo w domu, brak swiatla i tlum kolegow i kolezanek z nauczycielem na czele, wszyscy, prawie dobijajacy sie do drzwi...

– Przyszlismy pewnie nie w pore – powiedzial matematyk. Ulge na jego twarzy zastapil udawany niepokoj. – Ale telefon byl caly czas zajety, wiec sam rozumiesz. Powiedz Wladziu, jak sie czujesz?

Wlad stal w drzwiach w trykotowym, sportowym ubraniu. Wiosenny wiatr wcale nie byl cieply.

– Jeszcze nie najlepiej – odparl Wlad.

Widzial, jak jego najbardziej zuchwali koledzy i kolezanki, ci sami, ktorzy wczesniej, stojac z przodu, ledwo co nie przewrocili nauczyciela, teraz porozchodzili sie na boki, cofneli sie, ustepujac miejsca innym ciekawskim. Widzial tez, z jakim niedowierzaniem patrzy na niego Lenka Rybolow – jakby dopiero teraz rozpoznajac swieze piegi na jego nosie czy slabo zarysowane brwi, jak czesto przebiera rzesami Marta Czysta – jakby od podmuchow silnego wiatru.

– No dobrze, to zmykaj juz teraz do lozka i odpoczywaj – powiedzial matematyk. – Ale zaraz, chwile, jezeli nie ma swiatla... a mama jest w pracy... moze w takim razie mozemy jakos ci pomoc?

– Nie, to nic takiego, korek sie przepalil – odparl Wlad.

– A, to drobnostka – nauczyciel ozywil sie. – Dzieci, gdzie tu jest w poblizu jakis sklep? Chyba jeszcze nie bedzie zamkniete, trzeba kupic bezpiecznik.

– Nie, dziekuje, naprawde, mama na pewno przyniesie – szybko rzucil Wlad.

Obok nauczyciela stali juz teraz tylko Zdan, Gleb i dwie dziewczyny. Wiekszosc gosci przeniosla sie na pobliski przystanek autobusowy. Supczyk i Klaun, nie kryjac sie, zapalili...

– No to wracaj szybko do zdrowia – rzekl na odchodnym nauczyciel.

A Zdan nieoczekiwanie wyciagnal reke i zegnajac sie, dotknal wyplowialego, Wladowego rekawa.

* * *

– Tak, to dziwne i piekne zarazem – powiedzial Dymek. – Wiesz, mysle, ze to z powodu Kukulki. Zeby az takie zainteresowanie, w pale sie nie miesci. Mowi sie, ze go prawie w sciane

Вы читаете Dolina Sumienia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×