... jak na to zasluzyla.

Otworzywszy drzwi szafy, dlugo patrzyla w jasne, choc zakurzone lustro. Ruda, z prowincjonalnie pulchnymi policzkami i naiwnymi piegami na calej twarzy, z lekko zadartym noskiem, dziecinnymi pulchnymi wargami... i spojrzeniem otrzaskanej, zawzietej, ale bardzo zmeczonej i bardzo nieszczesliwej lisicy.

Sezon polowan otwarto...

Slowo „inkwizycja” smagalo niczym bat. Bezszelestnie stapajac w mroku. Iwga szerzej otworzyla okno, przerzucila przez ramie torbe i zgrabnie przesadzila parapet.

Poddasze jej bylego przyszlego domu mozna by uznac za niskie drugie pietro; przez chwile siedziala na trawie, czekajac, az ucichnie bol w odbitych stopach. W domu Nazara panowala ciemnosc, w jadalni palilo sie swiatlo. Czym sie teraz zajmuje jej byly tato-swiekr? Mozna sobie wyobrazic, jaka mial mine, kiedy...

Tym razem juz siebie nie policzkowala - odglos uderzenia moglby dotrzec do cudzych uszu. Wsciekle uszczypnela sie w lydke - i niepotrzebna mysl umknela przegnana bolem. O, jakie to proste, tyle ze zostanie fioletowy siniec. Dobrze, ze Nazar go nie zobaczy...

Poderwala sie i skoczyla za mur. Zamarla tam, gdzie nie siegalo swiatlo latarni; galazka jabloni z drobnymi niedojrzalymi jabluszkami zalosnie skrzypiala, drapiac mur z cegly. Jej cien byl rowniez zalosny, polamany...

Wstrzymawszy oddech, Iwga ostroznie wyjrzala zza rogu; furtka zamyka sie na zwyczajny haczyk, przy furtce o tej godzinie ni zywego ducha - ale i tak jej serce uderzylo z ulga.

Samochod. Zielony graf ciagle stal tam, gdzie podbiegl do jego drzwi wesoly Nazar.

Co to znaczy? Przeciez slyszala dzwiek silnika? Czy moze to tato-swiekr wyprowadzil z garazu swoja...

- Iwgo.

Obok. Za plecami. Metne lepkie ciarki; dlaczego nie poczula zblizania sie?

- Nie denerwuj sie. Nie zamierzam cie dotykac.

- Juz mnie pan dotknal - powiedziala szeptem, nie odwracajac sie. Chociaz moglaby sie powstrzymac od

hardosci.

- Wybacz - powiedzial Wielki Inkwizytor miasta Wizny. I, chyba, zrobil krok do przodu, poniewaz Iwga od razu poczula mdlosci i slabosc, co prawda w jakims oszczednym, litosciwym dla niej wariancie. Zapewne on potrafi tym sterowac.

- Chce odejsc - powiedziala, opierajac sie plecami o sciane, dokladnie pod zalosna galazka jabloni. - Moge?

- Mozesz - nieoczekiwanie lawo zgodzil sie inkwizytor. - Ale ja bym na twoim miejscu doczekal poranka. Bo tak, to jakos... banalnie. Przypomina ucieczke. Zgadzasz sie?

- Zgadzam - skinela glowa, przyciskajac swoja torbe do piersi. - Co pan bedzie ze mna robil?

- Ja osobiscie, nic - w glosie inkwizytora dal sie slyszec wyrzut. - Ale jesli w ciagu tygodnia nie zarejestrujesz sie u nas, mozesz dostac kare. Spoleczne prace w towarzystwie podobnych do siebie, niezainicjowanych, ale w wiekszosci rozezlonych i niesympatycznych. Po co ci to?

- A co to pana obchodzi - powiedziala do sciany. Mdlosci wzbieraly w gardle, jeszcze troche i rozmowa z inkwizytorem zostanie przerwana w bardzo niemily sposob.

- Dokad pojdziesz? Ciemna noca, szosa?

Oddychala czesto i gleboko. Ustami.

- Jesli... - Kazde slowo wyrzucala z trudem. - Pan... mi zaproponuje... podwiezienie do miasta... to odmowie.

- Szkoda - skonstatowal inkwizytor. - Ale to twoja sprawa... Idz.

Zarzucila torbe na plecy, jej cien przypominal teraz starego chorego wielblada.

- Iwgo.

Zdusila w sobie chec odwrocenia sie; w jej dlon wsunal sie twardy kartonowy prostokacik.

- Jesli powstanie taka potrzeba, a powstanie... Nie brzydz sie, tylko zadzwon. W koncu Nazara... pamietam od pieluch. Jestem do niego bardzo przywiazany... Postaram ci sie pomoc - dla niego. Tak wiec powstrzymaj sie od glupstw, dobrze?

- Dobrze - powiedziala ochryplym glosem.

Minela furtke, furtke jej bylego przyszlego domu! Zaczela isc obok sasiedzkich domow; na pietrze, zza cienkiej zaslony intymnie swiecila nocna lampka, o czyms mamrotal magnetofon. Zapewne o wiecznej i wiernej milosci.

Iwga stlamsila w sobie kolejny wybuch rozpaczy; zatrzymala sie pod latarnia, z wysilkiem rozprostowala zacisniete w mokra piesc palce.

„Wielki Inkwizytor Klaudiusz Starz, Wizna. Palac Inkwizycji, sekretariat, telefony... Adres domowy: plac Zwycieskiego Szturmu 8, mieszkania 4... Telefon...”

Przelknela sline; z trudem zmiela sztywny karton i wsunela w szczeline miedzy slupem i jakims wymyslnym plotem. Na dloni pozostal czerwony prostokacik skory. Jak po oparzeniu.

* * *

Autobus zlapala o swicie, kiedy juz przestala wierzyc, ze nadjedzie.

Po kilkugodzinnej drzemce na przystanku, na twardym siedzisku pustej wiaty, obudzilo ja zimno - wyskoczyla na wilgotna szose i odstawila cos na ksztalt plomiennej mamby; szkoda, ze Nazar nie byl swiadkiem tego rozpaczliwego tanca. Podskakujac na sliskiej drodze, Iwga przy okazji powiedziala swiatu, co o nim mysli.

Tak sie stalo, ze stracila sily i rozgrzala sie jednoczesnie; w tym samym momencie los lagodnie poklepal ja po policzku: zza zakretu wyjrzal autobus, czerwony jak jesienna jarzebina.

We wnetrzu bylo cieplo, nawet duszno; waskim przejsciem miedzy miekkimi oparciami i drzemiacymi ludzmi, Iwga przeszla na sam koniec i usiadla na wolnym miejscu obok ponurej kobiety, z twarza ukryta az po oczy w kolnierzu miekkiego swetra.

Leciwy pasazer w fotelu naprzeciwko szelescil gazeta; tytuly byly jakies bezosobowe, bezksztaltne, waciane. Iwdze wpadlo w oko tylko jedno zdanie: „A poniewaz agresja kazdej wiedzmy wzrasta z latami...”

Leciwy pasazer odwrocil strone, nie pozwalajac Iwdze dokonczyc zdania.

Siedzaca obok niej kobieta byla skrajnie wyczerpana i - najprawdopodobniej - chora; nad szerokim kolnierzem swetra bielalo niezdrowego koloru czolo, pod rzadkimi brwiami mrugaly zmeczone, metne, zniechecone do zycia oczy. Drugim sasiadem Iwgi byl spiacy chlopak w kusej wedkarskiej kurteczce, jego olbrzymie kanciaste dlonie wysuwaly sie z przykrotkich rekawow. No i koniec, Iwga zamknela oczy.

Od razu zobaczyla, ze spi na lozku Nazara w jego ciasnym miejskim mieszkanku; nad ostentacyjne uboga i nieco zaniedbana studencka przystania plynie, dumnie nadymajac zagle, wspanialy abazur w ksztalcie pirackiego statku - Nazar przez tydzien wpatrywal sie w ten abazur wiszacy na wystawie sklepu ze starociami, a kiedy w koncu zdecydowal sie i przyszedl go kupic, za lada trafila mu sie ognistoruda dziewuszka z sympatyczna twarzyczka i oczyma wesolej lisicy...

Iwga usmiechnela sie we snie. Jej reka, wczepiona w podlokietnik fotela, lezala jednoczesnie na twardym ramieniu spiacego Nazara; zaglowiec swiecil ze swego wnetrza, co powodowalo, ze na wszystkich przedmiotach w ciasnym pokoiku wylegiwaly sie dziwaczne cienie. Miekko kiwal sie poklad...

Potem dziewczyna drgnela i znieruchomiala; lepiej w ogole nie zamykac oczu niz sie tak budzic. Autobus stal... a cisza w jego wnetrzu byla jakas nienaturalna.

- Szanowni pasazerowie, sluzba „Cugajster” przeprasza za drobne niedogodnosci...

Iwga otworzyla oczy. Umiesniony rybak tez i wytrzeszczyl wystraszone oczy na stojacych w przejsciu.

Bylo ich trzech i bylo im tam ciasno. Ten, ktory szybko wyklepal wyuczony dawno temu tekst, byl zylasty i chudy; pozostalym dwom Iwga nie przygladala sie. Cala trojka miala nalozone na obcisle czarne stroje kamizelki ze sztucznego futra, kazdemu na szyi majtal sie na lancuszku srebrny prostokat odznaki.

Autobus milczal. Iwga w duchu zwinela sie w klebek, opuscila glowe.

- Rutynowa kontrola - polglosem ciagnal chudy. - Prosze by wszyscy pozostali na swoich miejscach... Osoby plci zenskiej prosze patrzec mi w oczy.

Iwga wciagnela glowe w ramiona.

Wykladzina pod stopami chudego popiskiwala cicho, dwaj pozostali szli za nim w odstepie metra. Kobieta z pierwszych szeregow powiedziala cos z oburzeniem, zaden z cugajstrow nie raczyl jej odpowiedziec. Iwga slyszala jak oddychaja z ulga, nawet zaczynaja zartowac ci pasazerowie, co znalezli sie juz za plecami trojcy. Sasiadka Iwgi, ta w cieplym swetrze, utonela w nim po czubek glowy.

Chudy przystanal przed Iwga. Iwdze sila woli udalo sie podniesc na niego wzrok - jakby zgodzila sie na uciazliwe, choc niezbedne badanie lekarskie. Przechwyciwszy jej zaszczute spojrzenie, cugajster drapieznie pochylil sie, jego oczy pochwycily spojrzenie Iwgi i powlokly ja w niewidoczna, ale wyraznie wyczuwalna przepasc, ale w polowie drogi zostala porzucona z rozczarowaniem, jak worek z niepotrzebnymi szmatami.

- Wiedzma - powiedzialy wargi chudego.

Wlasciwie - zamierzaly powiedziec, poniewaz w tej samej sekundzie ciasna przestrzen wnetrza autobusu przeszyl krzyk.

To siedzaca obok Iwgi kobieta w cieplym swetrze krzyczala, a jej glos wrzynal sie w uszy, nanizywal je na siebie jak na rozen. Odsunawszy sie na bok, Iwga niemal opadla na umiesnionego chlopaka.

Blada, pozbawiona kropli krwi twarz wynurzyla sie w koncu z szarego kolnierza; kobieta byla potwornie przestraszona, wyniszczone dlonie, ktorymi usilowala sie zaslonic, wydawaly sie byc ptasimi szponiastymi lapkami:

- Nie-e... Nie...

Dwaj zza plecow chudego juz wlekli opierajaca sie kobiete do wyjscia, za nimi, po znieruchomialym, sparalizowanym krzykiem autobusie pelzl szepcik: niawka... niawa... nijawka...

Chudy zawahal sie, znowu zerknal na Iwge, przejechal palcem po wardze, jakby strzasajac przyklejony okruszek. Stal chwile, zastanawiajac sie i ruszyl do wyjscia. Niawka... tu... w autobusie... niawka... - mamrotaly podniecone, zachrypniete glosy.

W progu cugajster odwrocil sie:

- Nasza sluzba dziekuje za szczera wspolprace, okazana podczas zatrzymania szczegolnie niebezpiecznej istoty, nazywanej niawa. Szczesliwej podrozy...

Nie chcac na niego patrzec, Iwga odwrocila glowe i zaczela wygladac przez okno.

Ta, co jeszcze chwile temu siedziala obok niej, ciagle krzyczala, tylko jej krzyk brzmial glucho i grube autobusowe szyby niemal calkowicie pochlanialy go. Niawka kleczala na poboczu, jej nienaturalnie duze oczy przeslaniala kurtyna przerazenia. Usta szeroko otwarte, Iwdze wydawalo sie, ze slyszy, jak wraz z krzykiem w niebo ulatuja slowa chaotycznego blagania.

Chudy i dwaj jego pomocnicy niespiesznie otoczyli niawke, tak, ze stala sie srodkiem rownobocznego trojkata; ich wysuniete na boki rece na mgnienie oka zetknely sie - jakby zamierzali otoczyc ofiare korowodem. Niawka zaczela krzyczec jeszcze glosniej - i w tym momencie autobus ruszyl.

Za oknem przeplywaly drzewa i oddalone od szosy strome dachy; po kilku dopiero minutach Iwga uswiadomila sobie, ze siedzi, calym cialem przywierajac do krzepkiego chlopaka, a ten nie odsuwa jej.

W autobusie wszyscy zaczeli jednoczesnie mowic, rozplakalo sie dziecko. Ktos o gromkim glosie dzielil sie swoimi wrazeniami, poslugujac wulgarnym bazarowym jezykiem, ktos chichotal, ktos smial sie wesolo, wiekszosc oburzala sie. Ze za duzo tych niawek. Ze sluzba „Cugajster” za wolno je wylapuje. Ze polowania na niawki w miejscach publicznych to niemoralne, podobnie jak odstrzal psow na placu zabaw dla dzieci. Ze wladze spia, podatki ida nie wiadomo na co, a miasto lada moment zaleje obrzydlistwo: niawki i do tego wiedzmy...

- Przepraszam - powiedziala Iwga do chlopaka.

Ten glupawo sie usmiechnal.

Вы читаете Czas Wiedzm
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×