Marina i Siergiej Diaczenko

Armaged-dom (Armagied-dom) Przelozyl Andrzej Sawicki Data wydania oryginalnego i polskiego 2004

PROLOG

Prowadzaca program miala usmiech jak pekniety w poprzek arbuz. Usmiechala sie tak szeroko, ze musialo jej to sprawiac bol.

- A teraz czas na nasz ulubiony konkurs - „Pepek Swiata”! Asystenci rozdali juz znajdujacym sie w studio gosciom laserowe czapki-wskazniki. Kierunek, w jakim patrzy kazdy nasz gosc, bedzie widoczny jako barwny laserowy promien! A teraz, uwaga! Powitajmy glownych uczestnikow konkursu!

Kamera przeslizgnela sie po siedzacych w studio widzach i utkwila „wzrok” w zmyslnie oswietlonej konstrukcji, ktora obrociwszy sie wokol pionowej osi, ukazala oczom widzow szesc ciemnych sylwetek.

- Otoz i oni, bohaterowie dzisiejszego spektaklu! Oksana, laborantka! Wiktoria, nauczycielka tanca! Aleksander, kierowca! Eugeniusz, scenograf! Igor, dozorca w ogrodzie zoologicznym! Jegor, wydmuchiwacz szkla! Przyjaciele, prosze zajmowac miejsca!

Posrodku studia wznosilo sie szesc okraglych platform, obciagnietych swiatloczula, srebrzysta tkanina. Szescioro jednakowo odzianych uczestnikow programu ruszylo, kazde ku swojej kolumnie; wszyscy mlodzi, mieli mniej wiecej po osiemnascie lat i tylko jedna kobieta byla z pokolenia rodzicow Lilki - zblizala sie do czterdziestki.

- Wstydzilaby sie - orzekla mama, przyjrzawszy sie dobrze zakonserwowanej damie.

- Drodzy goscie! - zaczal prowadzacy prezenter i jego wzmocniony mechanicznie glos przerwal szum panujacy w studio. - Jak pamietacie, zadanie kazdego uczestnika konkursu polega na przyciagnieciu do siebie waszej uwagi na jak najdluzszy czas! Wasza uwaga to laserowe promienie waszych czapeczek - gdzie skierujecie spojrzenie, tam trafi i promyczek! Nasze przyrzady pomiarowe beda mierzyly poziom swiatla skierowanego na kazdego z uczestnikow konkursu! A teraz poprosze operatorow, zeby pokazali nagrode, ktora czeka na...

- No, niech mnie! - odezwal sie ojciec.

- Samochod daja! - westchnela mama.

Nagroda byl samochod, lsniacy i okragly niczym bombka na choinke.

- A jakze, tylko dla swoich - stwierdzil ojciec. - Wszystko pewnie z gory ukartowane!

Mama chrzaknela.

- A teraz - ciagnal prowadzacy - drodzy zawodnicy, za trzydziesci sekund zadzwieczy sygnal rozpoczecia! Wasz czas wynosi trzy minuty! Powinniscie zrobic wszystko, zeby to na was patrzono! Dla wyrownania szans, zaczynacie w jednakowych strojach i zadne z was nie ma zadnych rekwizytow, takie sa warunki konkursu! Kazde z was przygotowalo niespodzianke dla publicznosci! A wiec, zostalo piec sekund... trzy sekundy... start!!!

Lidka mimo woli pochylila sie ku przodowi. A bylo na co popatrzec.

Swiatla w studio rozblysly jasniej. Szesc ciemnych sylwetek na chwile zastyglo w bezruchu; i wtedy rozlegla sie piesn. Spiewala kobieta - albo laborantka, albo nauczycielka tanca. Glos byl silny, wysoki i balansowal na krawedzi pisku; spiewaczka - okazalo sie, ze to owa dojrzala dama - podrygiwala na swojej kolumnie, zadzierajac nogi ponad glowe. Nie, laborantka tego nie potrafi...

Spiewajaca nauczycielke na sekunde oblal iskrzacy sie swiatlami deszcz spojrzen. Ale trwalo to tylko sekunde, dlatego, ze druga dama poszla na calosc - rozprula blyskawiczny zamek swojego kombinezonu az do samego pepka. Swiatelka spojrzen zamigotaly niepewnie - i dama, nie chcac rozczarowac widzow, zrecznie wysunela sie z kostiumu.

Laserowe punkciki zbiegly sie w jednym miejscu czarnej, koronkowej bielizny.

- Wiesz, Lidka, poszlabys spac - odezwal sie ojciec znaczaco.

- Mam juz pietnascie lat - odgryzla sie dziewczyna zwyklym, obojetnym tonem.

- Mlodziezy, nie zostawaj w tyle! - zawolala prezenterka, ktora zapal uczestnikow porwal do tego stopnia, ze na chwile zaczela zachowywac sie prawie naturalnie. - Dalejze! Eugeniuszu, Igorze, Aleksandrze! Jegorze, nie spij!

W pokoju panowal polmrok, jedynymi zrodlami swiatla byl telewizor i stojaca lampa, pod ktora usadowil sie papa. Lidce zupelnie nie podobal sie ten glupi program, ale lekcje miala juz obrobione, rajstopy wyprane, kolacje zjedzona; znaczy, nadszedl czas, by sie rozsiasc przed telewizorem i o niczym nie myslec.

Odpoczynek.

- Zostaly dwie minuty czasu! No, dalej, chlopaki!

Nauczycielka wciaz jeszcze spiewala, zdzierajac sobie struny glosowe. Potem rzucila mikrofon, padla na brzuch, wygiela sie i dotknela posladkami karku.

- Co za gietkosc - odezwala sie mama. - W jej wieku...

Kierowca tymczasem stanal na rekach, a artysta scenograf szczekal, po mistrzowsku nasladujac buldoga. Dozorca z ogrodu zoologicznego naciagnal dolna warge na nos, a nawet wyzej.

- To niesmaczne - ocenila mama.

Jeden z chlopcow - chyba dmuchacz szkla - w zaden sposob nie mogl sie wlaczyc do gry. Niezdecydowanie dreptal w miejscu, mruczal cos pod nosem i rozgladal sie, jakby czekajac na tramwaj. Nikt prawie na niego nie patrzyl.

Najwiecej spojrzen zgarniala laborantka. Jej bielizna lezala juz na usianym swietlistymi punktami szczycie kolumny, a to, co wylonilo sie spod koronek, rzeczywiscie bylo godne uwagi.

- To najlatwiejsze - mama ziewnela. - W tym konkursie zawsze ktos sie rozbiera. Ale zeby tak zupelnie do naga...

- Zostalo poltorej minuty! - zachecil uczestnikow prowadzacy.

Wygladalo na to, ze nikt juz nie odbierze zwyciestwa nagiej laborantce. Co prawda, tanczyla kiepsko - w czym wcale jej nie pomagaly podskakujace opornie rozlozyste posladki.

Sekundy biegly jedna za druga. Wydmuchiwacz szkla, ktory pobladl i zsinial, wciaz jeszcze mruczal cos pod nosem i dreptal w miejscu, ale pozostali uczestnicy konkursu wywijali koziolki, nadymali sie, miauczeli, gryzli zyly, piszczeli i zwijali sie w wezly. Laborantka szybko utracila poklask publicznosci - jej nagosc zdazyla sie juz ludziom opatrzyc.

- Troche sie przeliczyla - stwierdzil papa ze wspolczuciem w glosie. - To jak bieg na dlugi dystans - nie mozna od razu ujawniac wszystkich atutow...

- Zostalo piecdziesiat sekund! - zawolala prezenterka.

Akurat w tym momencie scenograf, czujac, ze szanse na zwyciestwo wymykaja mu sie z rak, z glosnym okrzykiem zdarl z siebie kombinezon, przyjal dostojna poze i w naturalny sposob zrosil audytorium, niebywale udatnie nasladujac znana calemu miastu fontanne. Struga - niezwykle dluga i rzesista, tanczyla w swietle reflektorow, a spojrzenia promyczki zaczely sie niepewnie miotac. Mama siegnela po omacku, szukajac na tapczanie pilota.

- No, tego juz za wiele. Tfu, do czego to dochodzi...

- Wygra - stwierdzil filozoficznie papa. - Ale nie wylaczaj, zaraz mu sie wyczerpie zbiorniczek...

- Brawo! - kwiczala prowadzaca. - Nasz Eugeniusz wygra konkurs! Jeszcze trzydziesci sekund i...

Wydmuchiwacz szkla, ktory do tej pory jakby nie bral udzialu w konkursie, wyciagnal skads tubke, ktora Lidce wydala sie podobna do flakonu perfum i nie wiadomo dlaczego, zaczal oblewac swoj kombinezon.

- A mowili, zadnych akcesoriow - z nagana w glosie stwierdzil papa. - Wyklucza go za zlamanie regul.

- I tak nic mu sie nie swieci - orzekla mama.

- No, dalej, chlopcy! - prezenterka zaczela podskakiwac, ryzykujac, ze polamie wysokie obcasy pantofelkow. - Jeszcze dwadziescia piec sekund i...

Wydmuchiwacz szkla nagle uniosl rece nad glowa i krzyknal: - Smierc!

Glos mial, jak zgrzyt zelaza po szkle. Zalamujacy sie i jednoczesnie silny, przenikajacy sluchaczy do szpiku kosci. - Smierc! Wszystkim! Dziewiatego... czerwca... Wydmuchiwacz szkla mial godna aktora dykcje - w kazdym razie kazde z jego slow wszyscy uslyszeli bardzo wyraznie.

- Dziewiatego czerwca... juz niedlugo! Tak bedzie ze wszystkimi!

Poruszona niespodziewanym oswiadczeniem publika zaszumiala, ale wydmuchiwacz szkla juz umilkl. W jego dloniach pojawil sie przedmiot, ktory Lidka widywala na tysiacu rozkladanych straganow, w setkach sklepikow i u ulicznych sprzedawcow. Tania zapalniczka; Lidka nie zdazyla nawet westchnac. Posrodku studia nagle rozgorzala zywa pochodnia.

- A-a-a!

Wyjac i skaczac, ogarniety plomieniami wydmuchiwacz szkla stoczyl sie ze swojej platformy. Widzowie zerwali sie z miejsc, przewracajac stolki.

- Oproznic studio!

- Pozar! Pali sie!

- Na pomoc!

- Ratunku!

- Wylaczyc kamery!

Operatorzy ani mysleli o tym, zeby przerwac transmisje obrazu - przeciwnie, wszystkie kamery skierowaly swe zadne sensacji obiektywy na ogarnietego plomieniami czlowieka. Dzwieku tez nie wylaczono w pore i Lidce wydalo sie, ze przez trzask i huk plomieni wciaz jeszcze slyszy te same slowa - „dziewiaty czerwca” i „smierc”.

Wspanialy, bedacy nagroda samochod stracil jeden z reflektorow, wybity przez walacy sie nan zelazny stojak. Przed wyjsciem ze studia zrobil sie zator. Laserowe czapeczki wskazniki padaly na podloge i gasly deptane obcasami. Zywa pochodnia toczyla sie przez studio, przewracajac statywy i stoly, uderzajac w monitory, z ktorych kazdy pokazywal ten sam obraz - czlowieka w ogniu.

Przez tlum przedarli sie ludzie w uniformach, z gasnicami w rekach. W tanczaca pochodnie jednoczesnie z kilku stron uderzyly waskie strumienie piany.

„Dziewiatego czerwca...” po raz ostatni uslyszala - a moze tylko jej sie tak wydalo - Lidka.

Ekran powlokl sie czernia. Zaraz potem zastapil ja urywek jakiejs reklamy, a potem matka, ktorej udalo sie wreszcie znalezc pilota, wylaczyla transmisje.

Na pewien czas w pokoju zapadla cisza.

- Ale numer! - odezwal sie brat, ktory - jak sie okazalo - caly czas stal za oparciem krzesla Lidki.

- A co tam? - sennym glosem zapytala z kuchni siostra.

Вы читаете Armaged-dom
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×