trzask zaswiadczyl delikatnie, lecz dobitnie o mistrzowskim wykonaniu i smiercionosnej precyzji wywodzacych sie z innej epoki. Stary swiat byl biegly nawet w sztuce zabijania.

“Zwlaszcza w sztuce zabijania” — poprawil sie w myslach Gordon.

Z lezacego ponizej zbocza dobiegal ochryply smiech.

Z reguly podczas wedrowki ladowal bron tylko czterema pociskami. Teraz wyciagnal z torby u pasa jeszcze dwa bezcenne naboje i wsadzil je do pustych komor lezacych ponizej iglicy i za nia. “Bezpieczne obchodzenie sie z bronia” nie bylo juz istotna kwestia, zwlaszcza ze i tak spodziewal sie, iz umrze dzis wieczorem.

“Szesnascie lat pogoni za snem — pomyslal. Najpierw dluga, bezowocna walka z upadkiem… potem wysilki majace na celu przetrwanie trzyletniej zimy… a wreszcie ponad dziesiec lat wedrowek z miejsca na miejsce, wymykania sie zarazie i glodowi, walk z przekletymi holnistami i sforami dzikich psow… pol zycia spedzone na odgrywaniu roli wedrownego minstrela z ciemnego wieku, wystepow w zamian za posilek, by przezyc jeszcze jeden dzien, podczas gdy szukalem… jakiegos miejsca…”

Gordon potrzasnal glowa. Znal swe marzenia bardzo dobrze. Byly to glupie fantazje, na ktore nie bylo miejsca we wspolczesnym swiecie.

“…jakiegos miejsca, gdzie ktos wzial na siebie odpowiedzialnosc…”

Odpedzil od siebie te mysl. Bez wzgledu na to, czego szukal, jego dluga pielgrzymka najwyrazniej dobiegla kresu tutaj, w suchych, zimnych gorach kraju, ktory ongis byl wschodnim Oregonem.

Sadzac po dobiegajacych z dolu dzwiekach, bandyci juz sie pakowali, gotowi oddalic sie ze swymi lupami. Geste polacie wysuszonych pnaczy zaslanialy Gordonowi widok na to, co dzialo sie ponizej, za sosnami ponderosa. Wkrotce jednak pojawil sie krzepki mezczyzna w wyplowialym, mysliwskim plaszczu w szkocka krate, oddalajacy sie od jego obozu w kierunku polnocno-wschodnim, szlakiem opadajacym w dol zbocza.

Jego stroj potwierdzil to, co Gordon niejasno zapamietal z pierwszych chwil ataku. Na szczescie napastnicy nie nosili maskujacych ubiorow z demobilu… znaku holnistowskich surwiwalistow.

“To na pewno tylko zwykli, przecietni bandyci, niech ich pieklo pochlonie”.

W takim przypadku istnial cien szansy, ze plan przeblyskujacy w jego umysle moze cos dac.

Byc moze.

Pierwszy z bandytow owiazal sobie wokol pasa zdatna na kazda pogode kurtke Gordona. W prawej rece trzymal powtarzalna strzelbe, ktora wedrowiec przyniosl ze soba az z Montany.

— Chodzcie! — krzyknal brodaty rabus. — Dosc juz swietowania. Zgarnijcie to wszystko i w droge!

“Herszt” — uznal Gordon.

Nastepny mezczyzna, nizszy i odziany w bardziej wyswiechtane lachy, pojawil sie szybkim krokiem w polu widzenia. Niosl plocienny plecak i sponiewierana strzelbe.

— Chlopie, co za lup! Trzeba by to uczcic. Jak juz zataszczymy wszystko na miejsce, to dasz nam tyle bimbru, ile zechcemy, co, Jas? — Nizszy z rozbojnikow podskoczyl niczym podekscytowany ptak. — Chlopie, Sheba i dziewczyny chyba pekna, kiedy uslysza o tym malym kroliku, ktorego zagonilismy w kepe glogu. Nigdy nie widzialem, zeby cos tak szybko zwiewalo!

Zachichotal.

Gordon zmarszczyl brwi, uslyszawszy obelge dodana do poniesionych szkod. — Niemal wszedzie, gdzie dotarl, wygladalo to tak samo — postkatastroficzna nieczulosc, do ktorej nigdy sie nie przyzwyczail, nawet po tych wszystkich latach. Spogladajac jednym okiem zza kepy traw porastajacych brzeg rozpadliny, zaczerpnal gleboko tchu i krzyknal:

— Nie liczylbym jeszcze na popijawe, bracie niedzwiedziu!

Adrenalina sprawila, ze jego glos zabrzmial bardziej piskliwie niz tego chcial. Nie mogl jednak nic na to poradzic.

Rosly mezczyzna padl niezgrabnie na ziemie, usilujac skryc sie za najblizszym drzewem. Chudy rabus gapil sie jednak na zbocze.

— Co… Kto tam jest?

Gordon poczul niewielka ulge. Zachowanie tych sukinsynow potwierdzalo, ze nie byli prawdziwymi surwiwalistami. Z pewnoscia nie holnistami. W przeciwnym razie juz by nie zyl.

Pozostali bandyci — Gordon naliczyl w sumie pieciu — pognali wzdluz szlaku, dzwigajac lupy.

— Padnij! — wrzasnal do nich wodz ze swej kryjowki.

Chudzielec najwyrazniej zdal sobie sprawe, ze jest calkiem odsloniety i pospiesznie dolaczyl do swych kompanow skrytych w podszyciu. Byli tam wszyscy oprocz jednego bandyty — faceta o pozolklej twarzy i upstrzonych siwizna czarnych bokobrodach, w tyrolskim kapeluszu na glowie. Zamiast sie ukryc, przesunal sie nieco do przodu, przezuwajac sosnowa igle i wpatrujac sie z uwaga w gaszcz.

— A po co? — zapytal ze spokojem. — Ten biedaczyna mial na sobie niewiele wiecej niz bielizne, kiedy na niego skoczylismy. Mamy jego strzelbe. Sprawdzmy, czego chce.

Gordon trzymal glowe nisko, nie mogl jednak nie zwrocic uwagi na leniwy, afektowany, przeciagly ton, jakim mezczyzna przemawial. Jako jedyny z bandytow byl gladko ogolony. Nawet z tej odleglosci Gordon dostrzegal, ze jego ubranie bylo czystsze i staranniej utrzymane.

Gdy herszt warknal cos pod nosem, zblazowany bandyta wzruszyl ramionami i bez pospiechu skryl sie za rozwidlona sosna. Schowany zaledwie odrobine, zawolal w kierunku wzgorza:

— Jest pan tam, panie kroliku? Bardzo zaluje, ze nie zaczekal pan, zeby zaprosic nas na herbate. Pamietajac jednak o tym, jak Jas i Maly Wally zwykli traktowac gosci, nie moge chyba miec do pana pretensji, ze dal pan drapaka.

Gordon nie mogl uwierzyc, ze ma ochote odpowiedziec temu glabowi zartem na zart.

— Tak wlasnie wtedy sobie pomyslalem! — zawolal. — Dziekuje, ze rozumie pan moj brak goscinnosci. Swoja droga, z kim mam przyjemnosc?

Wysoki osobnik usmiechnal sie szeroko.

— Z kim mam… Ach, ksztalcony! Coz za radosc. Uplynelo tak wiele czasu, odkad rozmawialem z inteligentnym czlowiekiem — zdjal tyrolski kapelusz i uklonil sie. — Jestem Roger Everett Septien, w swoim czasie makler Gieldy Pacyficznej, a teraz bandyta, ktory pana obrabowal. A co do moich kolegow…

Zarosla zaszelescily. Septien nastawil uszu. Wreszcie wzruszyl ramionami.

— Niestety! — zawolal do Gordona. — W normalnej sytuacji skusilaby mnie okazja do porzadnej konwersacji. Jestem pewien, ze brakuje jej panu tak samo jak mnie. Tak sie jednak niefortunnie sklada, ze przywodca naszego malego bractwa rzezimieszkow nalega, bym sie dowiedzial, czego pan chce, i zakonczyl sprawe. Prosze wiec wyglosic swoj tekst, panie kroliku. Zamieniamy sie w sluch.

Gordon potrzasnal glowa. Ten gosc najwyrazniej uwazal sie za dowcipnego, choc jego humor byl czwartego gatunku, nawet wedlug powojennych standardow.

— Zauwazylem, ze panscy koledzy nie zabrali calego mojego ekwipunku. Czy przypadkowo nie postanowiliscie wziac sobie tylko tyle, ile potrzebujecie, a mi zostawic chociaz tyle, bym mogl przezyc?

Z nizej polozonych chaszczy dobiegl cienki chichot. Potem dolaczyly do niego inne konskie rzenia. Roger Septien popatrzyl w lewo i w prawo, po czym uniosl rece. Jego przesadne westchnienie zdawalo sie sugerowac, ze przynajmniej on docenia ironie zawarta w pytaniu Gordona.

— Niestety — powtorzyl. — Przypominam sobie, ze wspomnialem o podobnej mozliwosci mym wspolbraciom. Na przyklad naszym kobietom moglyby sie na cos przydac panskie aluminiowe tyczki do namiotu i stelaz plecaka, sugerowalem jednak, bysmy zostawili nylonowy spiwor i sam namiot, ktore sa dla nas bezuzyteczne. Hmm, w pewnym sensie to wlasnie zrobilismy. Niemniej nie sadze, by poczynione przez Wally’ego… hm, zmiany spotkaly sie z panska aprobata.

W krzakach znow rozlegl sie piskliwy chichot. Gordon podupadl nieco na duchu.

— A co z moimi butami? Wszyscy wygladacie na porzadnie obutych. Czy zreszta pasowalyby na ktoregos z was? Nie moglibyscie ich zostawic? I kurtki z rekawicami?

Septien kaszlnal.

— Hmm, tak. To podstawowe pozycje, prawda? Pomijajac oczywiscie strzelbe, ktora nie podlega negocjacjom.

Gordon splunal. “No jasne, ty idioto. Tylko niepoprawny gadula powtarza oczywiste rzeczy”.

Ponownie dal sie slyszec stlumiony przez listowie glos herszta bandytow. Raz jeszcze rozlegly sie chichoty. Z grymasem bolu na twarzy byly makler, westchnawszy, powiedzial:

Вы читаете Listonosz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×