pana, Mak. Dziekuje… — Uscisnal Maksymowi ramie i niezrecznie wymachujac proteza zaczal gramolic sie z samochodu. Potem nagle wybuchnal: — Boze! — powiedzial stojac obok samochodu z zamknietymi oczami. — Czy go juz rzeczywiscie nie ma? To przeciez… To…
— Niech pan zatrzasnie drzwi — powiedzial Wedrowiec.
Samochod gwaltownie skoczyl do przodu. Maksym obejrzal sie. Dzik stal posrodku ludzi w szarych plaszczach i cos mowil, wymachujac reka z pistoletem. Ludzie stali nieruchomo. Jeszcze nie zrozumieli. Albo nie uwierzyli.
Ulica byla pusta. Tylko z przeciwka toczyly sie transportery z legionistami, a daleko w przodzie, przy zakrecie w strone Departamentu Badan Specjalnych staly juz w poprzek jezdni samochody i przebiegaly figurki w czarnych mundurach. Nagle w kolumnie opancerzonych transporterow pojawil sie do obrzydliwosci znajomy ksztalt jaskrawopomaranczowego wozu patrolowego z teleskopowa antena na dachu.
— Massaraksz… — wymamrotal Maksym. — Zupelnie zapomnialem o tym swinstwie!
— O wielu rzeczach zapomniales — powiedzial Wedrowiec. — Zapomniales o ruchomych emiterach, zapomniales o Imperium Wyspowym, zapomniales o gospodarce… Czy wiesz, ze w kraju szaleje inflacja? Czy ty w ogole wiesz, co to jest inflacja? Czy wiesz, ze zbliza sie glod, bo ziemia nie rodzi?… Czy wiesz, ze nie zdazylismy zgromadzic zapasow zywnosci i lekarstw? Czy wiesz, ze twoj glod promienisty w jednej piatej przypadkow prowadzi do schizofrenii? — Wytarl dlonia potezne, wysokie czolo. — Potrzebujemy lekarzy… Dwunastu tysiecy lekarzy. Potrzebujemy syntetyzatorow bialkowych. Musimy zdezaktywowac sto milionow hektarow skazonej gleby… Na poczatek! Musimy zahamowac degeneracje biosfery… Massaraksz, potrzebujemy chociazby jednego Ziemianina na Wyspach, w admiralicji tego szalonego zbrodniarza. Nikt nie moze sie tam utrzymac, nikt z naszych nie moze stamtad chociazby wrocic i opowiedziec, co sie tam wlasciwie dzieje.
Maksym milczal. Podjechali do samochodow tarasujacych droge. Sniady, krepy oficer w dziwnie znajomy sposob wymachujac reka podszedl do nich i kraczacym glosem zazadal dokumentow. Wedrowiec zirytowanym, niecierpliwym gestem podetknal mu pod nos blyszczacy zeton. Oficer ponuro zasalutowal i spojrzal na Maksyma. To byl rotmistrz… Nie, teraz juz brygadier Legionu Bojowego Czaczu. Oczy mu sie rozszerzyly.
— Czy ten czlowiek jest z panem, ekscelencjo? — zapytal.
— Tak. Prosze natychmiast zarzadzic, aby mnie przepuszczono.
— Prosze mi wybaczyc, ekscelencjo, ale ten mlody czlowiek…
— Natychmiast przepuscic! — huknal Wedrowiec.
Brygadier znow ponuro zasalutowal, obrocil sie na obcasach i machnal reka. Jedna z ciezarowek odjechala i Wedrowiec rzucil samochod w powstala w ten sposob luke.
— Tak to wyglada — powiedzial. — A ty myslales, ze szast prast i po wszystkim… Trzepnac Wedrowca, powiesic Plomiennych, rozpedzic tchorzy i faszystow ze sztabu i koniec rewolucji…
— Nigdy tak nie myslalem — powiedzial Maksym. Poczul sie bardzo nieszczesliwym, zmiazdzonym, bezradnym i bezdennie glupim chlopaczkiem.
Wedrowiec zerknal nan z ukosa i smetnie sie usmiechnal. Maksym pojal nagle, ze to nie zaden Wedrowiec, nie potwor i nie diabel. Obok niego siedzial bardzo juz niemlody, bardzo dobry i bardzo wrazliwy czlowiek przygnieciony ciezarem wielkiej odpowiedzialnosci, znuzony swoja maska wyrafinowanego mordercy i ogromnie zmartwiony, ze zniweczono mu starannie opracowany plan i ze w dodatku dokonal tego rodak, Ziemianin.
— Wymknales mi sie — powiedzial zmeczonym glosem. — Przegapilem cie, nie docenilem. Taki sobie, myslalem, chloptys. Szkoda go, wpadl jak sliwka w kompot… — Znow sie usmiechnal. Szybkie jednak chlopaki lataja w tym GOZ— ie…
— Niech sie pan nie zadrecza — powiedzial Maksym. — Ja mialbym do tego wieksze powody… Przepraszam, jak sie pan nazywa?
— Rudolf.
— Tak… Ja sie nie zadreczam, Rudolfie. Nawet nie mam zamiaru pracowac. Robic rewolucje.
— Lepiej zbieraj sie do domu! — poradzil Wedrowiec.
— Jestem w domu! — powiedzial Maksym niecierpliwie. — Nie mowmy o tym wiecej. Interesuja mnie ruchome emitery. Co z nimi mozna zrobic?
— Z nimi nic nie trzeba robic — odpowiedzial Wedrowiec. — Pomysl lepiej, co robic z inflacja.
— Pytalem o emitery — powiedzial Maksym.
Wedrowiec westchnal.
— Emitery sa zasilane z akumulatorow — wyjasnil. — Te zas specjalne akumulatory mozna naladowac tylko u mnie w departamencie. Za trzy dni zdechna… Ale za miesiac ma sie rozpoczac inwazja… Zwykle udawalo sie nam zbijac lodzie podwodne z kursu i do wybrzeza docieraly tylko pojedyncze sztuki. A teraz przygotowuja ogromna flotylle. Liczylem na promieniowanie depresyjne, teraz trzeba bedzie je po prostu topic. — Zamilkl na chwile. — Mowisz, ze jestes w domu. Powiedzmy. Czym wiec konkretnie zamierzasz sie zajac?
Podjechali do departamentu. Ciezkie wrota byly szczelnie zamkniete, w kamiennym ogrodzeniu czernialy strzelnice, ktorych uprzednio nie bylo. Departament upodobnil sie do twierdzy gotowej odeprzec oblezenie. W poblizu pawiloniku stalo trzech mezczyzn i ruda broda Zefa plonela wsrod zieleni niczym egzotyczny kwiat.
— Nie wiem — powiedzial Maksym. — Bede robil wszystko to, co mi poleca fachowcy. Jezeli zajdzie potrzeba, zajme sie inflacja. Jesli zajdzie koniecznosc, bede topil lodzie podwodne… Ale swoje naczelne zadanie znam dokladnie: dopoki zyje, nie dopuscic, aby ktokolwiek zbudowal tu jeszcze jedno Centrum… Nawet w najlepszych zamiarach.
Wedrowiec milczal, brama byla juz zupelnie blisko. Zef przedarl sie przez zywoplot i wyszedl na droge. Z ramienia zwisal mu automat i z daleka bylo widac, ze Zef jest wsciekly, niczego nie rozumie i zaraz ze straszliwymi przeklenstwami zazada wyjasnien, czemu go, massaraksz, oderwano od pracy, zawrocono glowe Wedrowcem i kazano jak smarkaczowi przez blisko dwie godziny sterczec wsrod kwiatow.