Szeptal, ale jego glos mial moc ryku sierzanta musztry:

– Nie ruszaj sie. Nie umieraj za szybko, Lucy Jones. Tyle lat czekalem…

Zesztywniala ze strachu.

Podniosl sie, spokojnie podszedl do biurka i dwoma szybkimi, wscieklymi ruchami przecial linie telefoniczna i kabel interkomu.

– A teraz – powiedzial, odwracajac sie do niej – mala rozmowa, zanim nastapi nieuniknione.

Odepchnela sie w tyl.

Przygwozdzil ja do podlogi kolanami.

– Masz pojecie, jak blisko ciebie bylem? Tyle razy, ze stracilem juz rachube. Sledzilem kazdy twoj krok, dzien po dniu, tydzien po tygodniu, gromadzac sekundy w minuty i pozwalajac, by plynely lata. Zawsze bylem tuz, tak blisko, ze moglem wyciagnac reke i chwycic cie bez problemu. Czulem twoj zapach, slyszalem oddech. Nigdy cie nie opuscilem, Lucy Jones, odkad spotkalismy sie po raz pierwszy. – Nachylil sie nad jej twarza. – Dobrze sie spisalas – dodal aniol. – Nauczylas sie na prawie wszystkiego, co moglas. Takze tej lekcji, ktora ci dalem. – Patrzyl na nia; wscieklosc wykrzywiala mu twarz. – Zostalo nam akurat dosc czasu na ostatnia mala nauke. – Przylozyl jej noz do gardla.

Francis podszedl blizej, patrzac z moca na Petera.

– To on – powtorzyl. – Jest tam.

Strazak obejrzal sie na male okienko w drzwiach.

– Nie slyszelismy sygnalu. Bracia Moses powinni tu byc… – Spojrzal raz jeszcze na Francisa. Na widok strachu i uporu na twarzy chlopaka uderzyl barkiem w drzwi, glosno stekajac z wysilku. Cofnal sie i znow uderzyl w nieustepliwy metal tylko po to, by odskoczyc z gluchym lomotem. Poczul, ze wzbiera w nim panika, nagle swiadom, ze w miejscu, gdzie czas nigdy sie nie liczyl, o wszystkim moga rozstrzygnac sekundy. Odsunal sie i mocno kopnal w drzwi. – Francis – wysapal. – Musimy sie stad wydostac.

Ale Francis szarpal juz metalowa rame swojego lozka, probujac wyciagnac jedna z nog. Peter natychmiast zrozumial, co chlopak probuje zrobic, i skoczyl do niego, zeby pomoc wyrwac kawal zelaza mogacy posluzyc jako lom. Przez mieszanine strachu i watpliwosci przebila sie niezwykla mysl na temat tego, co dzialo sie przed oczami, ale poza jego zasiegiem; pomyslal, ze czuje sie prawdopodobnie tak samo, jak czlowiek uwieziony w plonacym budynku, stojacy twarza w twarz ze sciana plomieni, ktora grozi, ze go pozre. Peter chrzaknal glosno z wysilku.

Na podlodze dyzurki Lucy walczyla rozpaczliwie, zeby nie stracic czujnosci. W godzinach, dniach i miesiacach po gwalcie, ktory zdarzyl sie tyle lat temu, odtwarzala wszystko w swojej glowie, pytajac sama siebie „co by bylo, gdyby”, i mowiac „gdybym tylko”. Teraz probowala zebrac te wspomnienia, poczucie winy i samooskarzenia, wewnetrzne strachy i groze – zeby je posortowac i znalezc to jedno, co naprawde mogloby pomoc, bo obecna chwila byla taka sama jak tamta. Tyle tylko, ze tym razem Lucy wiedziala, ze ma stracic cos wiecej niz mlodosc, niewinnosc i urode. Krzyczala na siebie, pchala swoja wyobraznie przez bol i rozpacz, szukala sposobu, zeby sie obronic.

Stawiala aniolowi czolo w pojedynke, samotna i opuszczona tak samo, jak gdyby znajdowali sie na bezludnej wyspie albo w glebi ciemnej puszczy. Od pomocy dzielil ja jeden bieg schodow. Korytarz. Zamkniete drzwi dormitorium. Pomoc byla blisko.

Pomocy nie bylo nigdzie.

Smierc przybrala postac mezczyzny z nozem. To on mial wladze: Lucy rozumiala, ze w zylach aniola krazy podniecenie zrodzone z planowania, obserwowania i oczekiwania na ten moment. Lata przymusu i zadzy tylko po to, zeby siegnac tej chwili. Wiedziala – i to nie z zajec na Wydziale Prawa – ze musi wykorzystac jego tryumf przeciwko niemu, wiec zamiast powiedziec: „przestan!” albo „prosze!”, albo nawet „dlaczego?”, wyplula spomiedzy spuchnietych warg i zza ruszajacych sie zebow stwierdzenie calkowicie fikcyjne i totalnie aroganckie.

– Od poczatku wiedzialam, ze to ty…

Zawahal sie. Potem przycisnal jej plaz noza do policzka.

– Klamiesz – zasyczal. Ale jej nie zranil.

Jeszcze nie. Lucy kupila sobie kilka sekund. Nie szanse na przezycie, ale moment, ktory zmusil aniola do wahania.

Halas, jaki Peter i Francis robili, wsciekle probujac obluzowac metalowy katownik z lozka, zaczal w koncu budzic pacjentow z ich niespokojnego snu. Jak duchy powstajace z grobow, jeden po drugim, mezczyzni zaczeli sie otrzasac, pokonywac glebokie opary codziennych dawek chemii, gramolic sie, szarpac, mrugac na niezwykly widok spanikowanego Petera, szarpiacego sie z calych sil z metalowa rama.

– Co sie dzieje, Mewa? – spytal Napoleon.

Francis podniosl glowe. Znieruchomial. W pierwszej chwili nie wiedzial, co odpowiedziec. Widzial mieszkancow Amherst, jak wolno podnosza sie z lozek, zbieraja w bezksztaltna, chaotyczna grupe za Napoleonem i patrza przez ciemnosc na Francisa i Petera, ktorych goraczkowe wysilki zaczynaly przynosic skromne wyniki. Peterowi niemal udalo sie wyrwac kawal ramy metrowej dlugosci; stekal, napierajac na oporny metal.

– To aniol – wydyszal Francis. – Jest na korytarzu.

Podniosly sie glosy, mamroczace cos w zaskoczeniu i strachu. Kilku mezczyzn ucieklo w tyl, kulac sie na sama mysl, ze morderca Krotkiej Blond moze byc blisko.

– Co robi Strazak? – spytal Napoleon; jego glos potykal sie o kazde slowo z wahaniem, poganianym przez niezdecydowanie.

– Musimy otworzyc drzwi – wyjasnil Francis. – Peter probuje zdobyc cos, co je wywazy.

– Jesli aniol jest na korytarzu, nie powinnismy zabarykadowac drzwi? Inny pacjent mruknal cos zgodnie.

– Trzeba go tam zatrzymac. Jesli sie tu dostanie, co nas uratuje?

– Chowajmy sie! – zawolal ktos z tylu gromady.

W pierwszej chwili Francis pomyslal, ze to jeden z jego glosow. Kiedy jednak mezczyzni zakolysali sie w niepewnosci, zrozumial, ze przynajmniej raz jego glosy milcza.

Peter podniosl wzrok. Z czola sciekal mu pot, od ktorego jego twarz lsnila w slabej poswiacie. Przez chwile obled calej sytuacji prawie go przytlaczal. Mezczyzni z dormitorium, z twarzami juz wyrazajacymi obawe przed czyms straszliwie niecodziennym, uwazali, ze lepiej zabarykadowac drzwi, niz je otwierac. Spojrzal na swoje dlonie. Mial na nich ziejace rany, zdarl sobie przynajmniej jeden paznokiec, kiedy mocowal sie z lozkiem. Znow uniosl wzrok i zobaczyl, ze Francis podchodzi do kolegow z sali, krecac glowa.

– Nie – powiedzial chlopak z cierpliwoscia, ktora kontrastowala z koniecznoscia natychmiastowego dzialania. – Aniol zabije panne Jones, jesli jej nie pomozemy. Jest tak, jak powiedzial Chudy. Musimy objac dowodzenie. Obronic sie przed zlem. Powstac i walczyc. Jesli nie, zlo nas odnajdzie. Trzeba dzialac. I to juz.

Mezczyzni znow sie skulili. Ktos sie zasmial, ktos zalkal, kilku zaskomlalo cicho ze strachu. Francis widzial na wszystkich twarzach bezradnosc i zwatpienie.

– Musimy jej pomoc – poprosil. – Szybko.

Pacjenci sie zachwiali, zakolysali, jakby napiecie tego, co kazano im robic – cokolwiek by to bylo – stworzylo targajacy nimi wicher.

– To jest ta chwila – powiedzial Francis z taka determinacja, ze nim samym to wstrzasnelo. – Pierwsza. Najlepsza. Wlasnie teraz. Wszyscy wariaci z tego budynku dokonaja czegos, czego nikt sie nie spodziewa. Kazdy mysli, ze nie mozemy zrobic nic. Nikt nie wyobrazal sobie nawet, na co nas stac. Pomozemy pannie Jones. Wspolnie. Wszyscy naraz.

I wtedy zobaczyl cos zadziwiajacego. Z tylnych rzedow gromady wystapil uposledzony olbrzym, tak infantylny we wszystkich swoich zachowaniach, pozornie nierozumiejacy nawet najprostszych, najwyrazniej sformulowanych polecen. Przepchnal sie przez mezczyzn. Mial w sobie dziecieca prostote. Trudno bylo powiedziec, jakim cudem wielkolud zrozumial cokolwiek z tego, co sie dzialo, ale przez mgle jego ograniczonej inteligencji przeniknela najwyrazniej mysl, ze Peter i Francis potrzebuja pomocy i ze wyjatkowo to on moze jej udzielic. Olbrzym odlozyl swoja szmaciana lalke na lozko i wyminal Francisa z determinacja w oku. Chrzaknal i jednym ruchem poteznego ramienia odsunal Petera. Potem, na oczach patrzacych w milczeniu mezczyzn, chwycil zelazna rame lozka i tytanicznym szarpnieciem wyrwal pret. Pomachal metalowa zdobycza nad glowa, usmiechnal sie szeroko i nieskrepowanie, potem podal katownik Peterowi.

Вы читаете Opowiesc Szalenca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×