nie zamierzal zwlekac. Dostrzegl stopnie wystajace z obszycia piety i uchwyty dla rak, wiec poczal wlazic na gore. Staw skokowy otaczal maly wystep, z ktorego juz wnetrzem okratowanej lydy biegla pionowa drabinka. Nie tyle trudno, ile dziwnie bylo sie piac po jej szczeblach. Doprowadzila go do klapy, umieszczonej nie nazbyt wygodnie nad prawym udem dlatego, bo jej pierwotna, najbardziej racjonalna dla budowniczych lokalizacja byla zrodlem nie konczacych sie drwin, miernej zreszta jakosci. Projektanci pierwszych pedypulatorow mieli co prawda te zarty za nic, ale pozniej musieli sie z nimi liczyc, gdy sie wyjawilo, ze trudno o kandydatow na kierowcow, cietych przesmiewkami za to, ktoredy dostaja sie do brzucha swych Atlasow.

Odryglowanie klapy wlaczylo girlande malych swietlowek. Spiralnymi schodkami dotarl do kabiny. Byla jakby wielka szklana beczka czy rura, na przestrzal wpasowana w piers Diglatora, nie posrodku, lecz po lewej stronie, jakby inzynierom chcialo sie umiescic czlowieka tam, gdzie u zywego wielkoluda jest serce. Omiotl wzrokiem wnetrze, tez oswietlone, i z niemala ulga rozpoznal swojskosc ukladow sterowania. Poczul sie jak u siebie. Pospiesznie rozdziawszy sie ze skafandra po zdjeciu helmu, wlaczyl klimatyzacje, gdyz zostal tylko w trykotowym swetrze i elastycznych spodniach, a mial, by poruszac olbrzymem, rozebrac sie do naga. Kabine napelnialo wdmuchiwane, cieple powietrze, a on przy wypuklej czolowej szybie patrzal w dal. Wstawal juz dzien, ponury, zwykly, bo na Tytanie zawsze panuje jakby przedburzowa poswiata. Widzial w niej skalne rumowiska okolicy daleko za kosmodromem, jak z okna wiezowca, boz znalazl sie na wysokosci osmiu pieter. Nawet na grzyb wiezy kontrolnej patrzal z gory. Az po grzbiety gor u widnokregu tylko dziob „Heliosa“ przewyzszal jego stanowisko. Przez boczne, tez wygiete wkleslo, szkla mogl zajrzec w glab mrocznych szybow, slabo rozjasnionych lampkami, pelnych maszynerii, ktora pomalu wzdychala miarowym szumem, jakby zbudzona z letargu czy snu. Nie bylo w kabinie zadnych rozrzadczych pulpitow, sterow, ekranow, nic procz odzienia dla kierowcy, zmietego na podlodze jak pusta, metalicznie lsniaca skora i mozaiki czarnych kubikow, przytwierdzonych do przedniej szyby, podobnych do zabawek z dziecinnego pokoju, bo na sciankach tych kubikow widnialy sylwetki malutkich nog i rak — prawych z prawej, a lewych z lewej strony. Gdy kolos szedl i wszystko gralo w nim sprawnie, te male wizerunki jasnialy spokojnym seledynem. Przy zakloceniu barwa zmieniala sie w szarozielona, jesli przypadlosc byla drobna, aby w razie powazniejszych awarii obrocic sie w purpure. Byl to, rzutowany w czarna mozaike, posegmentowany obraz calej maszyny. Mlodzieniec, w cieplym tchu klimatyzacji, obnazyl sie, cisnal trykoty w kat i wzial sie do naciagania operatorskiego stroju. Elastyczny material, poddajac sie, opial mu bose stopy, uda, brzuch, barki, az lsniac po szyje w tej elektronicznej wezowej skorze, starannie, palec po palcu, wtloczyl sobie dlonie do rekawic. Kiedy zas jednym ruchem z dolu przez piers zaciagnal zamek blyskawiczny, czarna dotad mozaika zaplonela kolorowymi swiatelkami. Jednym spojrzeniem sprawdzil, ze ich uklad jest taki sam jak w typowych zimnochodach, ktorymi powodowal na Antarktydzie, choc ani sie rownaly masa z Diglatorem. Siegnal do stropu po szelki, rodzaj uprzezy, aby opasac sie nia i zapiac mocno na piersi. Gdy klamra sie zatrzasnela, uprzaz poderwala go sprezynujac lagodnie, tak ze ujety pod pachami, jak w dobrze wyscielonym gorsecie, zawisl i mogl poruszac swobodnie kazda noga. Sprawdziwszy, ze ramionami porusza tak samo latwo, poszukal glownego wlacznika, siegnawszy sobie za kark, znalazl dzwigienke i wcisnal ja do oporu. Wszystkie swiatelka na kubikach zdwoily jasnosc, a zarazem poslyszal, jak gleboko pod nim ruszaja silniki wszystkich konczyn na jalowym biegu, cmokajac z cicha, bo z korbowodow ciekl nadmiar smarow, wtloczonych w obrotowe lozyska jeszcze w ziemskiej stoczni dla ochrony przed korozja.

Uwaznie spogladajac w dol, aby nie zawadzic o bok skladowego budynku, zrobil pierwszy, ostrozny, maly krok. W wysciolce jego odzienia tkwily tysiace elektrod, wszytych gietkimi spiralkami. Przywarlszy do nagiego ciala, czerpaly impulsy nerwow i miesni, aby przekazywac je molochowi. Jak kazdemu ze stawow szkieletowych czlowieka odpowiadal w maszynie utysiackrotniony, hermetycznie zamkniety staw z metalu, tak poszczegolnym grupom miesni, zginajacych i prostujacych konczyny, odpowiadaly iscie armatnie cylindry, w ktorych chodzily tloki, parte bijacym z pomp olejem. Lecz o tym wszystkim operator nie musial ani myslec, ani wiedziec. Poruszac sie mial tak, jakby chodzil po ziemi, jakby deptal ja nogami, jakby schylal tulow, zeby wyciagnieta reka ujac potrzebny przedmiot. Wazne byly tylko dwie roznice. Najpierw samej wielkosci, boz jedno ludzkie stapniecie rownalo sie dwunastometrowemu krokowi maszyny. To samo dzialo sie z kazdym poruszeniem. Wiec chociaz dzieki niebywalej precyzji przekaznikow maszyna mogla z woli kierowcy podniesc chocby i ze stolu pelny kieliszek i wzniesc go na wysokosc dwunastu pieter, nie uroniwszy ani kropli i nie miazdzac szklanej stopki w cegowym uchwycie, bylby to szczegolny popis umiejetnosci operatora, demonstracja jego kunsztu, gdyz kolos nie kamyczki i kieliszki mial podnosic, lecz wielotonowe rurociagi, trawersy, glazy, a gdy mu dano w cegi rak odpowiednie narzedzia, stawal sie wieza wiertnicza, spychaczem, dzwigiem — a zawsze mocarzem, laczacym prawie niewyczerpane sily z ludzka zrecznoscia.

Wielkochody staly sie spotegowaniem koncepcji egzoszkieletu, ktory, jako zewnetrzny wzmacniacz ciala ludzkiego, byl znany z wielu prototypow dwudziestowiecznych. Wynalazek zwiadl, bo na Ziemi nie znaleziono dlan zrazu bezkonkurencyjnych zastosowan. Odrodzilo ten pomysl zawlaszczanie systemu slonecznego. Pojawily sie maszyny planetarne, dostosowane do globow, na ktorych mialy pracowac, podlug miejscowych zadan i warunkow. Ciezarem byly to wiec maszyny rozne, lecz bezwladnoscia mas wszedzie takie same, i w tym tkwila druga najistotniejsza roznica miedzy nimi i ludzmi.

Zarowno wytrzymalosc budulca, jak napedowa moc maja swe granice. Stawia je nawet z dala od wszystkich ciazacych cial obecna bezwladnosc masy. Nie mozna wykonywac wielkochodem szybkich ruchow, jak nie mozna blyskawicznie wstrzymac na morzu krazownika albo obracac ramieniem wysiegowym kranu jak smiglem. Kto by tego sprobowal w Diglatorze, polamalby mu mostowe konczyny, by go wiec ochronic przed takim wypadkiem, inzynieria wprawila we wszystkie odnogi napedu bezpieczniki, udaremniajace wszelki manewr rowny katastrofie. Kierowca mogl jednak wylaczyc kazdy z tych ogranicznikow, albo i wszystkie, gdy wpadl w najgorsze tarapaty. Kosztem zrujnowania maszyny potrafilby moze ujsc z zyciem sam spod obwalu skalnego czy z innej opresji. A gdyby nawet to nie dawalo ratunku, mial jako ostatnia szanse ultimatum refugium, witryfikator. Czlowieka chronil bowiem zewnetrzny pancerz wielkochodu, wewnetrzne puklerze kabiny, w niej zas nad kierowca na ksztalt dzwonu otwieral sie wylot witryfikatora. Urzadzenie potrafilo zamrozic czlowieka w okamgnieniu. Co prawda medycyny nie stac bylo jeszcze na ozywienie zweryfikowanych cial ludzkich: ofiary katastrof, przechowywane w pojemnikach z plynnym azotem, spoczywaly, czekajac niezmiennie nadejscia przyszlowiecznych kunsztow rezurekcyjnych.

To odrzucenie lekarskich powinnosci w nieokreslona przyszlosc wygladalo mnostwu ludzi na makabryczna dezercje, na obietnice ratunku bez jakiejkolwiek gwarancji spelnienia. Byl to jednak precedens, zarazem ostateczny w medycynie i graniczny, ale nie pierwszy. Wszak pierwsze transplantacje malpich serc smiertelnie zagrozonym ludziom wywolaly podobne reakcje oburzenia i zgrozy. Zreszta badajac opinie kierowcow stwierdzono, jak skromna nadzieje widza w aparaturze witryfikacyjnej. Ich zawod byl czyms nowym: czajaca sie w nim smierc tak stara jak wszystkie ludzkie przedsiewziecia. Totez Angus Parvis kroczac ciezkimi stapnieciami po gruncie Tytana ani myslal o czarnej cembrowinie nad glowa z jej przyciskiem, swiecacym jak maly rubin wewnatrz przezroczystego kolpaczka. Z przesadna ostroznoscia wydostal sie na betonowa plyte kosmodromu, aby wyprobowac na niej Diglatora. Natychmiast wrocilo znane mu z dawien dawna wrazenie, ze jest zarazem niezwykle lekki i ciezki, swobodny i skrepowany, powolny i predki — jedynym przyblizeniem mogly byc odczucia nurka, ktorego wypor wody pozbawia ciezaru ciala, lecz plynny osrodek stawia mu opor tym wiekszy, im szybciej chce sie poruszac. Prototypy maszyn planetarnych szly zrazu po kilku godzinach pracy na zlom, wyzbyte jeszcze ogranicznikow ruchliwosci. Nowicjuszowi, co postapil pare krokow wielkochodem, udziela sie przeswiadczenie, ze sztuka jest dziecinnie latwa, i przez to, gdy zechce wykonac proste zadanie, ot, polozyc szereg trawersow na murach budowanego domu, rozwali mur i pognie sztaby, nim dojdzie to jego swiadomosci. Ale i maszyna z zabezpieczeniami moze byc zdradliwa dla niewprawnego kierowcy. Odczytac liczby krancowych obciazen jest rownie latwo, jak zapoznac sie z trescia podrecznika o jezdzie na nartach, lecz nikt nie zostal mistrzem slalomu dzieki podobnej lekturze. Angus, oswojony juz i to dobrze z tysiecznikami, poczul, przy nieduzym z poczatku przyspieszeniu krokow, ze podwladny mu olbrzym ma prawie dubeltowa mase. Wiszac w oszklonej kabince jak pajak w dziwnej sieci, od razu powsciagnal ruchy nog, a nawet przystanal, zeby z rozmyslna powolnoscia wziac sie na miejscu do gimnastyki. Przestepowal z nogi na noge, pochylajac tulow na boki i dopiero potem obszedl kilka razy swoja rakiete.

Serce bilo mu mocniej niz zwykle, lecz wszystko szlo bez bledow. Widzial jalowa, bura w niskich mglach doline, dalekie rzedy swiatel, wyznaczajacych granice ladowiska, a pod wieza kontroli malenka postac Gossego, istna mrowke w oddali. Otaczal go lagodny, niezbyt natarczywy szum, w ktorym jego uszy, wprawiajac sie z kazda chwila lepiej w rozroznianie odglosow, poznawaly basowe tlo glownych silnikow, to rozpedzajacych sie do stlumionego spiewu, to mruczacych jakby z lagodnym wyrzutem przy zbyt raptownym hamowaniu wyrzucanych w przod stutonowych nog. Wychwytywal juz choralny zew hydrauliki, bo olej parl tysiecznymi przewodami w cylindry, aby tloki miarowo podnosily, zginaly i stawialy kazda konczyne obuta w czolg na betonie. Az wysluchal delikatny przyspiew zyroskopow, wspomagajacych go samoczynnie w utrzymaniu rownowagi. Gdy raz sprobowal z rozmyslu wykonac ostrzejszy zakret, masyw, w ktorym tkwil, okazal sie nie dosc

Вы читаете Fiasko
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×