Anthony Burgess

Mechaniczna pomarancza

Tlumaczyl: Robert Stiller

Czesc pierwsza

1

— To co teraz, ha?

Bytem ja, to znaczy Alex, i trzech moich kumpli, to znaczy Pete, Georgie i Jolop, a Jolop to znaczy po nastojaszczy Jolop, i siedzielismy w Barze Krowa zastanawiajac sie, co zrobic z tak pieknie rozpoczetym, a wieczor byl chujnia mrok ziab zima sukin kot choc suchy. W Barze Krowa dawali mleko z czyms, to byla taka melina, a moze wy juz nie pamietacie o braciszkowie moi, co to byly za meliny, bo wszystko sie teraz tak bystro zmienia i wszyscy raz dwa zabywaja, gazet sie tez wiele nie czyta. Wiec w tym pabie sprzedawali mleko z dodatkiem czegos jeszcze. Na spirtne nie mieli pozwolenia, ale jeszcze nie wyszedl ukaz, ze nielzia robic tych nowych sztuczek, co je dobawiali do regularnego mleczka, wiec mogles sobie w nim kazac na przyklad welocet albo syntemesk, albo drenkrom, albo jeszcze jeden czy drugi taki maraset, ze miales od niego rozkoszne, ujutne pietnascie minut sam na sam podziwiajac Pana Boga i Wsiech Jego Aniolow i Swietych w lewym bucie i do lego blyski wybuchy na caly mozg, no po prostu horror szol! Albo mogles pic mleko z zyletami w srodku, tak sie u nas mowilo, ze sie czlowiek od niego naostrzy i jest gotow na niemnozko tego brudnego, co to dwadziescia w jedno, i jak raz to pilismy tego wieczora, od ktorego zaczne opowiesc.

W karmanach mielismy spore dziengi, wiec jesli chodzi o zachwat szmalcu, to nie bylo potrzeby flekowac zadnego dziada w ciemnej uliczce i patrzec, jak on sie maze we krwi, kiedy my liczymy urobek i dzielimy na czterech, ani tez robic ultra kuku jakiejs starej siwej babuli w sklepie, a potem sie udalac z rechotem i z bebechami jej kasy. Ale, jak to mowia, sama forsa nie daje szczescia.

Wszyscy czterej bylismy jak z zurnala wycieci, to znaczy wedlug tamtej mody, czarne bardzo obcisle rajtki z tak zwanym auszpikiem czyli odlewka dopasowana w kroku, pod rajtkami, jako oslona i zarazem jako taki wzor, ktory bylo widac w odpowiednim swietle, u mnie w ksztalcie pajaka, Pete mial grabe (to znaczy reke), Georgie bardzo elegancki kwiat, a ten bidny stary Jolop mial na odlewce taki bardzo na huzia ryj (to znaczy morde) pajaca, bo on w ogole nie oczen chwytal i byl niewatpliwie z nas czterech najglupszy. Nastepnie mieli my wciete pidzaki bez klap, tylko te ogromne wypchane ramiona (po naszemu: plecza), taka jak gdyby zgrywa, ze ktos moze po nastojaszczy miec takie szerokie bary. No i oprocz tego, braciszku mielismy te nie sawsiem biale halsztuki, co wygladaly jak piure z kartoszki z takim jakby deseniem od widelca. Kudly mielismy nie za dlugie i buty w sam raz takie do kopania.

— To co teraz, ha?

Przy barze siedzialy w kupie trzy dziule, ale nas bylo czterech i mielismy te pryncypialnosc, ze jeden za wsiech, wsie za jednego. Te trzy psiczki tez byly jak z zurnala, mialy peruki na baszkach, fioletowa, zielona i pomaranczowa, a kazda w cenie, no, ja bym powiedzial, przynajmniej trzy albo czterotygodniowy zarobek takiej dziuszki, no i makijaz pod kolor (to znaczy tecza wokol oczu i usto rozmalowane bardzo szeroko). Dalej mialy czarne, dlugie, zupelnie proste kiece, a na nich przy grudkach wpiete srebrnego koloru znaczki, na ktorych byly imiona bojkow: Joe, Mike i tak dalej. A to mialo znaczyc, ze niby z tymi malczykami sie przedziobaly, zanim im stuknelo czternascie lat. Krugom lypaly na nas i juz mi sie prawie zachcialo balaknac (normalnie kacikiem ust), zeby zrobic we trzech niemnozko seksu, a bidnego starego Jolopa splawic, bo do tego wystarczy kupic mu pol litra bialego, tyle ze z syntemeskiem i szlus, ale to by bylo nie fer. Bo Jolop byl wyjatkowo nieatrakcyjny no i taki, jak sie nazywal, ale w walce to byl brudas po prostu horror szol! i bardzo zreczny w butach.

— To co teraz, ha?

Ten czlonio, co siedzial kolo mnie, bo tam bylo dlugie wygodne siedzenie z pluszu wzdluz calych trzech scian, to byl juz niezle w trakcie, oczy mial szklane i tylko z niego bulgotaly takie slowa w rodzaju: — Arystotele morele ze mu cieczka rododendron to juz farfoklem prima bulba. — Rzeczywiscie byl daleko w tym kraju, no wprost na orbicie, i ja wiedzialem, jak to jest, bo tez probowalem tego jak kazdy, ale na ten raz jakos mi sie podumalo, ze to tchorza robota, braciszkowie moi. Glotnales sobie tego mleka i lezysz, i dostajesz takiej prydumki. ze wszystko co cie otacza, juz jakby przeszlo. To znaczy wszystko widzisz dookola o kej, bardzo wyraznie, stoliki, lampy, stereo, dziobki i malyszow, ale wszystko jak gdyby juz bylo i nie jest. I jestes jakby zahipno na swoj but albo pazur, co popadnie, i rownoczesnie jakby cie kto wzial za kark i trzachal niby koszke. Tak cie trzesie i trzesie, az niczewo nie zostanie. Juz straciles imie, plyc i samego siebie i masz to w rzopie, i czekasz, kiedy ci sie ten but czy pazur zacznie robic zolty, a potem jeszcze bardziej zolty i jeszcze. Potem swiatla zaczynaja sie wzrywac jak bombatomba i ten but czy pazur, czy ociupinka blocku na brzegu nogawki, co by nie bylo, zmienia sie w ogromne ogromne miejsce, wieksze od calego swiata, i jak raz masz sie znalezc rylo w rylo z Panem Bogiem, kiedy to sie nagle urywa. Znow jestes tu i taki wiecej mizglacy, buzka ci sie wykrzywia do bu-hu-huu. Wiec to jest fajne, ale tchorzliwe. Nic po to nas wywalili na swiat, zebysmy sie obszczali z Bogiem. Takie sztuczki to moga z czlowieka wypruc cala ikre i wszystko co dobre.

— To co teraz, ha?

Stereo bylo wkluczone i zdawalo sie, ze glos tej syngierki lata po calym barze, do sufitu i apiac w dol od sciany do sciany. To Berti Laski chrypiala taki bardzo starychowski kawalek pod tytulem: Opalasz mi farbe. Jedna z trzech fifek przy barze ciagle wypaczala brzuch i wciagala go w rytmie tej tak zwanej muzyki. Czulem, jak te zylety w mleku zaczynaja mnie rypac i teraz juz bylem gotow na niemnozko tego co to dwadziescia w jedno. Wiec dalem skowyt: — Aut aut aut raus! — jak psiuk i lomot tego czlonia, co siedzial kolo mnie i byl tak daleko i cos bulgotal, w sluch czyli w ucho, horror szol! ale on daze nie poczul i wciaz posuwal swoje: — Telefonczyk mu tward ze laz jak bulbetle go bang tara bum. — Ale jeszcze poczuje, kiedy ocknie sie i stamtad wroci.

— Raus a dokad? — spytal Georgie.

— A tak byle sie przejsc — powiedzialem — i luknac, co sie hapnie i okaze, o braciszkowie moi.

Wiec wytoczyli my sie w te wielka zimowa noc i paszli po Marghanita Road, i skrecamy w Boothby Avenue i widzimy jak raz to, co nam bylo nuzno, maly figiel na otwarcie wieczoru. Szedl sobie taki trzesacy sie stary drewniak w typie jakby psora, w oczkach na klufie i z ryjem odkrytym na zimny wozduch nocny. Mial knigi pod pacha i zafajdany parasol i wyszedl zza rogu od Publo Bibloteki, z ktorej wtedy juz malo kto korzystal. W ogole po zmroku nigdy sie nie trafialo duzo tych burzujow starego typu, no bo wciaz za malo policji a my, rowne malczyki, w miescie i pod bokiem, tak ze ten chryk w typie psora byl sam jeden na pustej ulicy. Wiec my podchodzimy do niego bardzo grzecznie i ja mowie:

— Przepraszam, braciszku.

On sie na to niemnozko spuknal, widzac, ze my czterej podchodzimy tak spokojnie i grzecznie i z usmiechem, ale powiada: — Tak? O co chodzi? — takim bardzo gromkim, profesorskim glosem, jakby chcial nam pokazac, ze nie ma pietra. A ja do niego:

Вы читаете Mechaniczna pomarancza
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×