tak dlugo wtedy zylismy pod jednym dachem i ciagle razem znosilismy dokladnie to samo.

– Mysle, ze te wszystkie lata musialy minac, zebysmy mieli odwage mowienia prawdy o tamtym swoim leku. Wtedy trudno bylo o tym mowic.

– Tak. Wtedy trudno bylo o tym mowic. Znalezli sie w punkcie, gdzie sciezka konczyla sie wsrod bezdroza kwiatow. Stala tam drewniana laweczka, a przed nia niski kamienny stolik, pokryty zielonym mchem, na ktory padala ostra smuga slonca przedzierajacego sie wsrod galezi jarzebiny. Usiedli.

– Ale jednak odnalazles sens zycia – powiedzial Alex w zamysleniu. – Na pewno masz slusznosc. Gdybym byl toba, tez bym go chyba odnalazl. Masz cudowna zone i wspanialy zawod, w ktorym zostales tym, co nazywaja wielkim czlowiekiem. Polaczenie tych dwoch namietnosci moze na pewno dac szczescie. Mysle, ze mnie wystarczylaby nawet jedna z nich.

– A przeciez i ty mogles sobie znalezc z pewnoscia cudowna zone – usmiechnal sie Drummond – i wierze w to, ze moglbys takze ludziom powiedziec wiele ciekawego o sobie i o nich w swoich ksiazkach, gdybys nie pisal tych kryminalnych lamiglowek. Nie. Nie dlatego odnalazlem sens zycia. To pojecie wynika, jak mi sie wydaje, z prostego faktu, ze czlowiek budzi sie rano i mowi sobie: „Chce zyc. Jestem sobie potrzebny. To, co sie ze mna dzieje, zajmuje mnie i mam zamiar z wszystkich sil wplywac na moj los”. Ze mna stalo sie to, kiedy juz bylem zonaty i mialem jakie takie nazwisko w chemii. Obudzilem sie pewnego dnia wlasnie z takim przeswiadczeniem, jakbym przestal czytac dluga, meczaca ksiazke, ktora opisywala moje dotychczasowe mysli, a wzial do reki inna, weselsza, prawie chlopieca. I teraz jestem szczesliwy, o ile czlowiek dorosly moze byc w ogole szczesliwy. Wierz mi, ze chcialbym zyc sto lat i dla kazdego z tych lat umialbym juz znalezc pelna tresc. Wydaje mi sie, ze czlowiek moze zrobic duzo dobrego dla siebie i innych, jezeli naprawde chce. A ja chce!

Joe Alex spojrzal na niego z wyraznym zadowoleniem.

– Bardzo sie ciesze! – powiedzial szczerze. – Zazdroszcze ci, ale naprawde bardzo sie ciesze. Wierze, ze bedziesz dlugo, dlugo szczesliwy, oby jak najdluzej. – I jakby zawstydzony tym naglym wybuchem serdecznosci, wstal. Drummond takze sie podniosl.

– Ciekaw jestem – powiedzial po dluzszej chwili – czy Parker tez tak przez to przechodzil?

– Nie wiem. – Alex wzruszyl ramionami. – Jest osiem lat starszy niz ja. Byl juz dorosly, kiedy poznalismy sie. Ja mialem dziewietnascie lat, a ty, zdaje sie, dwadziescia dwa. – Drummond skinal potwierdzajaco glowa. – Byl starszy od nas – ciagnal dalej Joe – i mial inny zawod. On juz wtedy pracowal w Scotland Yardzie. Do wojska przeszedl, zdaje sie, troche sluzbowo. Najlepszy dowod, ze do zakonczenia wojny nie wiedzielismy, gdzie pracowal przed 1939 rokiem. Mysle, ze tacy ludzie jak on, ktorzy ciagle maja do czynienia z najgorsza strona ludzkiej psychiki, ktorzy musza rozwazac, czy i dlaczego ktos popelnil taka czy inna zbrodnie, wytwarzaja w sobie instynkt podobny do zwielokrotnionego przez ludzki intelekt instynktu psa gonczego. Sam czasem tego doznaje, kiedy pisze i staram sie wraz z moim fikcyjnym detektywem osaczyc i wykryc przestepce. Ben mowil mi, ze takze to odczuwa, ten kategoryczny imperatyw, ktory kaze mu nakladac na wszystkie codzienne mysli i czynnosci te jedna nadrzedna mysl: o czlowieku, ktorego musi schwytac… – Urwal. – Widzialem go niedawno – dodal. – Szczerze mowiac, nie dalej, jak wczoraj wieczorem. Bylem z nim w teatrze i razem podziwialismy twoja zone. Byla zdumiewajaca.

– Czy… – Drummond zawahal sie. – Czy rozmawial z toba o mnie?

– Tak. Mowil mi, ze widzial sie z toba i ze zaniepokoil go anonimowy list, ktory nadszedl do Scotland Yardu. Mowil mi zreszta, ze pokazywal ci ten list.

– Tak. – Ian machnal reka. – To najwyrazniejszy nonsens! Ben byl tu w przebraniu, zupelnie jak detektyw z powiesci. Najpierw zaczepil starego Malachi Lenehana, ktory go przeciez zna z czasow tamtego naszego urlopu przed pietnastu laty. Potem kazal Malachiemu pojsc do mnie i wywolac mnie tak, zeby nikt o tym nie wiedzial. Stary zrobil to i zachowywal sie przy tym w taki sposob, ze kiedy pozniej przypomnialem to sobie, nie moglem powstrzymac sie od smiechu. Ale w pierwszej chwili bylem nawet zaniepokojony. Spotkalem sie z nim w domku ogrodnika, w tym samym, do ktorego poszli teraz wedzic te glowe czy tez wypychac ja… nie wiem, co Malachi robi, zeby je zakonserwowac… Nie poznalem Bena w pierwszej chwili. Wygladal jak tramp, zarosniety, w polatanej kurtce i w brudnych tenisowych pantoflach. Potem rozmawialismy. Nie dal sie, oczywiscie, namowic na obiad w domu i zaraz po rozmowie zniknal. Prosil mnie tylko, zebym pokazal ten list Sparrowowi. Mowil z nim zreszta potem krotko na moja prosbe. Prosil bardzo, zebysmy utrzymali to w tajemnicy, to znaczy ten list, ale oczywiscie ani Sparrow, ani ja nie widzielismy powodu, zeby nie wspomniec o tym Lucy, Sarze i Filipowi, ktoremu badz co badz rowniez mogloby zagrazac jakies niebezpieczenstwo, gdyby ten nonsensowny list zawieral chociaz ulamek prawdy. Prosil mnie, abym pozwolil zamieszkac w sluzbowym pokoju domu jednemu z jego ludzi na wszelki wypadek, zeby byl pod reka, gdyby zaistniala potrzeba. Oczywiscie nie zgodzilem sie, bo po pierwsze, nie chce mieszkac razem z policjantem, ktory mnie pilnuje, a po drugie, sama obecnosc takiego czlowieka tworzy pewnego rodzaju psychoze, ktora moglaby sie zle odbic na naszej pracy. Zgodzilem sie tylko dac pozwolenie dwom mlodym ludziom, aby rozbili na mojej ziemi namiocik campingowy tuz przed brama. Zajmuja sie oni lapaniem motyli, ale Parker zareczyl mi, ze dzien i noc beda strzegli dostepu do posiadlosci i kontrolowali schodki przystani na wypadek, gdyby mialo cos zagrazac od strony morza… – Rozesmial sie wesolo. – Balem sie, ze umiesci na ktoryms z drzew policjanta, przebranego za dzieciola, ktory bedzie stukal bez przerwy, aby udokumentowac swoje przebranie. Zreszta jestesmy teraz strzezeni jak perly seraju, bo noca Malachi zawsze spuszcza dwa ogromne wilczury, ktore biegaja po ogrodzie, i nie chcialbym byc tym ciekawskim, ktory sie z nimi spotka. Sa wytresowane przez starego i nie mogliby ich nawet otruc, bo jadaja tylko to, co dostaja bezposrednio od niego. Poza tym Ben przyjedzie tu za pare dni. Na to oczywiscie zgodzilem sie jak najchetniej, bo niezaleznie od pracy w policji jest, obok ciebie, jednym z najblizszych mi ludzi, chociaz tak rzadko sie widujemy. Mysle, ze kiedy sam tu bedzie, odetchnie nareszcie. – Znowu sie rozesmial. – A wiesz, ze kazal mi zwrocic pilna uwage na Hastingsa! Czy oni sobie wyobrazaja, ze uczony tej miary wsypie cyjanek do kawy koledze? Zreszta nie tylko o to mu chodzilo. Bylem zdumiony, kiedy stwierdzilem, ze Ben wie mase o mnie i o moich badaniach. O Sparrowie, ktorego nie widzial nigdy w zyciu, mowil jak o starym znajomym. Zreszta… – tu usmiech jego stal sie troche zlosliwy – jezeli chodzi o Hastingsa, nie musial mnie az tak bardzo ostrzegac. Mamy zwyczaj zamykania na klucz tej czesci domu, w ktorej jest laboratorium. Prowadzi do niego tylko jedna droga: przez moj gabinet. Klucz do gabinetu jest specjalny, tylko jeden i oddajemy go sobie nawzajem, a noca mam go w pokoju. Poza tym w gabinecie jest dobra kasa ogniotrwala. Wszystko, co mogloby sie przydac nieproszonym gosciom, jest w niej, a klucz mamy tylko my dwaj: Sparrow i ja. Nawet Filip nie ma do niej bezposredniego dostepu. Okna calego parteru sa poteznie okratowane od stu lat, a czesc laboratoryjna ma dzwonki alarmowe. Jak widzisz, badania prowadzone sa w fortecy: psy, policjanci w namiocie, kraty, kasy, klucze! A w dodatku zobowiazal mnie, zebym mu podawal nazwiska gosci i dnie, kiedy Sparrow albo ja opuszczamy Sunshine Manor. Na szczescie juz niedlugo to potrwa. Mysle, ze za miesiac skonczymy to, nad czym pracujemy, to znaczy opanujemy podstawy technologiczne naszej metody. Gdyby ktoremus z nas cos sie stalo, drugi potrafi doprowadzic sprawe do konca. Pozniej niech sie martwi o to przemysl.

– Myslalem – powiedzial Alex – ze doswiadczenia chemiczne prowadzi sie w jakichs specjalnych budynkach. Przeciez wyszlismy juz z epoki badaczy pracujacych w domu.

– Oczywiscie! – Drummond klasnal w rece. – Boze moj! Robimy mase badan, ale przeprowadzamy je daleko stad, to znaczy nie my, ale na nasze polecenie pracuje nad tym caly sztab ludzi. Nie musimy tam wcale byc. Dajemy zadania i otrzymujemy wyniki. Co drugi dzien przyjezdza samochod z Londynu tylko w tym celu. Tu, na miejscu, zajmujemy sie tylko teoria. Laboratorium sluzy czasem do pewnych doswiadczen, ktore dadza sie wykonac na miejscu. Kieruje nim Filip i on zdejmuje nam z glowy wiele pracy przy doswiadczeniach… – Urwal. – Mysle, ze Hastings duzo by dal, zeby wiedziec, co wlasciwie robimy i dokad juz dobrnelismy. Jest bardzo mily. Znam go od dawna. Bylem jego gosciem w Ameryce i zaprosilem go tutaj w wypadku, gdyby zawital do Anglii. Przyjechal i staram sie, zeby mu bylo tu jak najlepiej. Ale on, biedak, pragnalby bardzo zabrac ktoregos z nas z soba.

– Nie rozumiem – Alex potrzasnal glowa. – Co to znaczy?

– To znaczy, ze moze istniec, na przyklad, jakas amerykanska firma, ktora powie: „Panu Sparrow albo panu Drummond zaplacimy pol miliona dolarow, jezeli przyjedzie do nas i odda nam swoja wiedze i umiejetnosci, zamiast oddawac je komu innemu. Zarobi na swoich badaniach piec razy tyle, co w Anglii, a potem mozemy zawrzec z nim jeszcze korzystniejsze umowy”.

– I ludzie robia takie rzeczy?

– Oczywiscie! A gdyby tobie amerykanski wydawca zaproponowal piec razy tyle co angielski za prawo pierwodruku, czy nie sprzedalbys mu swojej ksiazki?

Вы читаете Powiem wam, jak zginal
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×