– Ale sie nie udalo. – Pokiwal glowa. – Tak czy owak, nie moze tu pani nocowac – oswiadczyl, wskazujac na namiot.

– Ale dlaczego? – zapytala ze zloscia. – Nikomu przeciez nie przeszkadzam. Chybabym upadla na glowe, gdybym sie zdecydowala jechac dalej. Przeciez aborygeni mnie stad nie wyrzuca…

– Na pewno nie wyrzuca – potwierdzil. – Plemie Kinjarrow nigdy nie bylo wojownicze. To ludzie cisi i lagodni, ktorzy zawsze usuwaja sie w cien, i do glowy by im nie przyszlo, zeby pania stad wyrzucic.

– No wiec dlaczego mam sie wynosic?

– Dlatego, ze narusza pani ich spokoj. – Mowil cierpliwie jak do malego dziecka. – Zagraza pani ich egzystencji. Ci ludzie postanowili sobie zyc tak, jak zyli ich przodkowie przed tysiacami lat. Natura dostarcza im pozywienia. Wystarczy, ze przez ich teren zbudowano droge. Gdyby jeszcze powstaly tu kempingi, zwierzyna i roslinnosc bardzo szybko zniknelyby z tego obszaru. Musza istniec tereny, na ktorych mieszkac beda jedynie Kinjarrowie, gdyz w przeciwnym wypadku nie beda mieli szansy, by zachowac swoj tradycyjny sposob zycia.

Utkwila wzrok w jego twarzy. Ten czlowiek chce ja wyprawic w dalsza podroz ta koszmarna droga, a ona jest zmeczona i glodna. Z przerazeniem poczula, ze do oczu naplywaja jej lzy. Odwrocila sie gwaltownie i zaczela szybko wrzucac do bagaznika przybory kuchenne.

– Jezeli obawia sie pani dalszej drogi – rzekl lagodniejszym tonem, gdyz zauwazyl jej lzy – prosze zostawic tu samochod i poleciec z nami do Slatey Creek.

Zawahala sie. Odbyc reszte drogi w towarzystwie… Nie meczyc sie dluzej…

– A samochod? – zapytala.

– Jutro ktos tu z pania przyjedzie – odparl. – Troche to bedzie kosztowalo – dodal jakby sarkastycznie.

Pewnie juz mnie zaszufladkowal, pomyslala. Uwaza mnie za amerykanska milionerke.

– Dziekuje panu. Jakos sobie poradze.

Przyklekla, by wyjac paliki, ktore z trudem umocowala w miekkiej, piaszczystej ziemi.

Stal nad nia, nie mogac oderwac wzroku od delikatnej, szczuplej kobiety, ktora musiala byc twarda i niezalezna, skoro znalazla sie sama na tym odludziu, a teraz pokazywala jeszcze, ze ma swoj honor i nikogo o nic nie bedzie prosic…

– Czy na pewno sobie pani poradzi? – zapytal. Nie podniosla nawet glowy.

– Z pewnoscia – odrzekla z konia. – Nie musi pan tu nade mna stac i mnie pilnowac. Daje slowo, ze zaraz odjade.

– Chyba juz polecimy? – rozlegl sie glos pielegniarki, ktora wlasnie sie do nich zblizyla. Byla to ladna dziewczyna, mniej wiecej w wieku Cari. – Mamy przeciez pacjenta w samolocie – dodala – czas wiec konczyc te pogaduszki.

Ostatnie slowa byly wyraznie skierowane do Cari.

– Masz racje, Liz – powiedzial Blair i jeszcze raz spojrzal na dziewczyne, ktora kleczala teraz tylem do niego. – Najlepiej by pani zrobila, korzystajac z naszej propozycji – rzekl stanowczo. – Jest pani zmeczona i nie powinna pani jechac o tej porze.

– Dziekuje za rade – mruknela przez zacisniete zeby. -Niepotrzebna mi pana pomoc.

Wzruszyl ramionami. Coz jeszcze mogl zrobic?

– Iscimy – powiedzial do pilota.

Podniosla sie dopiero wtedy, gdy glos silnikow ucichl zupelnie. Zakryla twarz rekami i wybuchnela placzem. Czula sie upokorzona, zla i bardzo zmeczona. Zanim sie spakowala, zapadla noc. Z trudem przelknela pare ciasteczek, a potem przygotowala sobie kilka kubkow mocnej kawy. Wiedziala, ze przez nastepne pare godzin musi byc zupelnie przytomna i wypoczeta.

Dopiero potem usiadla za kierownica…

Powoli uspokajala sie. Bylo jej nawet troche glupio, ze sie tak zachowala. Doktor Kinnane mial przeciez racje, pomyslala. A w dodatku ladowal po ciemku, zeby tylko sprawdzic, czy ktos nie potrzebuje pomocy…

Nie czula sie juz tak samotna jak przedtem. Przypomnialy jej sie oczy Blaira Kinnane'a… Ten czlowiek naprawde troszczy sie o innych. Dawno nie spotkala podobnego lekarza.

Droga byla nieco lepsza, nie miala jednak zadnej szansy, by dotrzec dzis do Slatey Creek. Marzyla tylko, aby wyjechac z terenow nalezacych do aborygenow. Ile by teraz dala za to, zeby moc posluchac lokalnego radia! Na tym odludziu trzeba jednak bylo zrezygnowac z podobnych przyjemnosci. Poszukala wiec tylko kasety.

Odetchnela z ulga, bo kangurow nie bylo na razie widac. Moze te wszystkie ostrzezenia byly przesadzone? Widziala przed soba jedynie ciagnaca sie w nieskonczonosc pustynie. Wlozyla kasete, nacisnela przycisk i samochod napelni sie melodiami z jazzowego koncertu, na ktorym byla przed laty. Dodala gazu.

Nie wiadomo, jak i kiedy na drodze pojawil sie kangur.

Goraczkowo poszukala noga hamulca i probowala skrecic.

Zderzenie z ogromnym zwierzeciem bylo jednak nieuniknione. Samochod przechylil sie niebezpiecznie na bok, a potem uderzyl w kangura i wjechal bocznymi kolami w miekki piasek pobocza. Przechylil sie ponownie, kola, ktore zostaly na jezdni, oderwaly sie od powierzchni drogi, i przewrocil sie na bok.

ROZDZIAL DRUGI

Powoli odzyskiwala przytomnosc.

Przez chwile zdawalo jej sie, ze siedzi, jak przed lary, na sali koncertowej i slucha swej ulubionej piosenki „Misty'. Znajomy glos kobiecy wypelnial cisze nocna, wspaniala muzyka kazala zapomniec o otaczajacym swiecie…

Nagle przeszyl ja straszny bol w nogach, z ust jej wyrwal sie przerazliwy jek. Nie bylo przy niej jednak nikogo, kto by na ten krzyk mogl zareagowac. Starala sie zebrac mysli, przypomniec sobie kolejnosc wydarzen. Samochod lezy przewrocony na bok, a ona znajduje sie w srodku, pollezac na fotelu, przygnieciona kierownica.

Wokol byla noc.

Nie miala pojecia, jak dlugo juz tak lezy. Muzyka rozbrzmiewala nadal. Teraz zaczela grac jazzowa orkiestra. Bylo to nie do wytrzymania, halas zdawal sie rozsadzac wnetrze samochodu. Uniosla sie nieco, aby wylaczyc tasme. Krzyknela z bolu, ale zdolala nacisnac przycisk. Muzyka ucichla i zapadla przejmujaca cisza, czasem tylko zaklocana odglosami pustyni.

Tepy bol rozsadzal jej glowe. Dotknela wlosow i zaraz cofnela reke. Palce mokre byly od krwi, ktora wolno sciekala po twarzy.

Znalazla sie w pulapce.

Co robic? Musze sie przeciez stad wydostac! – myslala goraczkowo. W zaden sposob nie udalo jej sie odepchnac od siebie kierownicy, zlapala wiec za nia, probujac uniesc sie nieco do gory. Udalo sie; wkrotce jednak musiala dac za wygrana, bol byl bowiem nie do zniesienia. Glowa bolala ja coraz bardziej, zrobilo jej sie ciemno przed oczami i po raz drugi tej nocy stracila przytomnosc.

Odzyskiwala ja kilkakrotnie, a tymczasem minela noc i zaczelo switac. A potem wzeszlo slonce i w samochodzie zapanowal nieznosny upal. Zaczelo ja dreczyc pragnienie. Gdy odzyskiwala przytomnosc, na prozno probowala dosiegnac butelki z woda. Kazdy ruch powodowal przenikliwy bol. Czula sie zupelnie bezradna i opuszczona.

Dlaczego na jednego czlowieka spadaja wszystkie nieszczescia naraz? – myslala z gorycza. Zaczeto sie od procesu, ktory zakonczyl jej kariere lekarza. Potem odszedl Harvey, a teraz ten wypadek.

– Czy nie jest tego troche za duzo? – szepnela z rozpacza.

– Lepiej by chyba bylo, zebym sie zabila. Umre pewnie i tak, w tym upale i bez wody…

Wkrotce stalo sie to wszystko nie do zniesienia. Mijaly godziny, slonce palilo niemilosiernie, pragnienie wysuszylo jej usta, a bol wzmagal sie z kazda chwila. Coraz czesciej tracila przytomnosc, a gdy ja odzyskiwala, dreczyl ja paniczny lek.

Az w koncu jak przez mgle zobaczyla sylwetke Blaka Kinnane'a, a za nim samolot z insygniami pogotowia lotniczego i ten obraz, choc daleki i niewyrazny, nie zniknal juz sprzed jej oczu.

– Na pewno tu za chwile przyleci – szepnela do siebie i swiadomosc ta napelnila otucha jej serce. – Zaraz przyleci – powtarzala raz po raz.

I rzeczywiscie. Z oddali dalo sie slyszec cichy szum, a potem juz zupelnie wyrazny warkot samolotu,

Вы читаете Dlaczego Uciekasz Cari?
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×