Kathy Reichs

Dzien Smierci

Przeklad: Agnieszka Paschke

1

Gdyby cial tam nie bylo, nie moglabym ich odnalezc.

Na zewnatrz wyl wiatr. W starym kosciele slychac bylo tylko skrobanie mojej kielni i szum przenosnego generatora i grzejnika, niesamowitym echem odbijajace sie w pustej, ogromnej przestrzeni. Wysoko nad nami sekate galezie drapaly w zabite deskami okna.

Reszta grupy stala za mna; scisnieci, z rekami wcisnietymi gleboko w kieszenie. Slyszalam, jak przestepuja z nogi na noge, podnoszac kolejno jedna stope, potem druga. Zmarznieta ziemia skrzypiala pod butami. Nikt nic nie mowil. Zimno odbieralo nam mowe.

Patrzylam na ziemie, ktora przesypywala sie przez gesta siatke, kiedy delikatnie rozsypywalam ja za pomoca kielni. Balam sie, ze na calej glebokosci wykopu znajde tylko zmarzline, ale wkrotce okazalo sie, ze pod jej cienka warstwa wierzchnia znajduje sie ziarniste podglebie. Dwa ostatnie tygodnie w Quebecu byly wyjatkowo cieple; snieg stopnial i ziemia rozmarzla. Znowu mialam szczescie. Chociaz arktyczne podmuchy szybko przeploszyly niesmiale podrygi wiosny, ziemia nie zdazyla jeszcze zmarznac i latwo bylo kopac. Dopoki w nocy temperatura nie spadla do czternastu stopni ponizej zera. I choc ziemia jeszcze nie zmarzla, to powietrze bylo mrozne. Palcami juz prawie nie moglam ruszac.

To byl nasz drugi wykop. I znowu tylko kamyki i drobne kawalki skaly na siatce. Na tej glebokosci trudno jest sie czegokolwiek spodziewac, ale nigdy nic nie wiadomo. Nie widzialam jeszcze ekshumacji, ktorej przebieg mogl byc dokladnie zaplanowany.

Obrocilam sie w strone mezczyzny w czarnej kurtce na futrze i czapce kanadyjce na glowie. Na nogach mial wysokie, sznurowane do kolan buty ze skory, z ktorych wystawaly dwie pary skarpet. Jego twarz miala kolor zupy pomidorowej.

– Jeszcze kilka centymetrow.

Reka wykonalam kilka ruchow przypominajacych glaskanie kota. Powoli. Bez pospiechu.

Mezczyzna skinal glowa i wsunal lopate w ziemie, mruczac przy tym jak Monica Seles przy pierwszym serwisie.

– Par pouces! – krzyknelam, lapiac za lopate.

Kilka centymetrow! Powtorzylam ruch lopata, ktory pokazywalam caly ranek.

– Chcemy wykopywac ziemie cienkimi warstwami.

Powtorzylam to wolno, po francusku.

On najwyrazniej nie pochwalal mojego sentymentu. Moze czynnosc wydawala mu sie nudna, moze myslal o wykopywaniu zmarlych. Chcial zrobic swoje i sobie pojsc.

– Guy, prosze, sprobuj jeszcze raz – powiedzial jakis mezczyzna stajacy za mna.

– Dobrze, ojcze – wymamrotal kopiacy.

Potrzasajac glowa zaczal od poczatku, nabierajac ziemie tak, jak mu pokazalam, i rzucajac ja na siatke. Spojrzalam na wykop majac nadzieje, ze zobacze cos, co bedzie oznaczalo, ze za chwile znajdziemy trumne.

Rozpoczelismy kilka godzin temu i wyraznie wyczuwalam napiecie. Zakonnice coraz czesciej przestepowaly z nogi na noge. Odwrocilam sie, by spojrzec na nie i, jak mi sie wydawalo, tym samym dodac im otuchy. Moje usta byly zbyt sztywne, by cokolwiek powiedziec.

Szesc sciagnietych z zimna i niepokoju twarzy zwrocilo sie w moja strone. Przed kazda z nich pojawil sie i natychmiast znikal maly obloczek pary. Szesc usmiechow poplynelo w moja strone. Czulam, ze modla sie zarliwie.

Poltorej godziny pozniej bylismy ponad metr glebiej. Podobnie jak w pierwszym przypadku, nie znalezlismy nic procz ziemi. Bylam pewna, ze mam odmrozone palce u nog, a Guy mial ochote skorzystac z koparki. Czas sie przegrupowac.

– Ojcze, chyba bedziemy musieli jeszcze raz sprawdzic ksiegi pogrzebow.

Zawahal sie, a potem powiedzial:

– Tak. Oczywiscie. Oczywiscie. Przydalyby sie tez kawa i kanapki.

Ksiadz ruszyl w kierunku drewnianych drzwi, ktore znajdowaly sie po drugiej stronie opuszczonego kosciola, a za nim szly zakonnice, ze zwieszonymi glowami, ostroznie stapajac po nierownym gruncie. Ich biale welony odznaczaly sie identycznie na czarnych, welnianych plaszczach. Pingwiny. Kto tak powiedzial? The Blues Brothers.

Wylaczylam przenosne reflektory i nie odrywajac oczu od ziemi podazylam za nimi, ze zdziwieniem patrzac na fragmenty kosci w podlozu wokolo. Swietnie. Kopalismy w jedynym miejscu w calym kosciele, w ktorym nie bylo trumien.

Ojciec Menard otworzyl drzwi i rzadkiem wyszlismy na dwor. W pierwszym momencie porazilo nas swiatlo dnia. Niebo w kolorze olowiu zdawalo sie otulac wieze i iglice budynkow zakonu. Owiewajacy rownine ostry wiatr lopotal kolnierzami i welonami.

Pochyleni do przodu ruszylismy w kierunku pobliskiego budynku, ktory, podobnie jak kosciol, zbudowany byl z szarego kamienia. Po schodach weszlismy na ozdobna, drewniana werande i przez boczne drzwi do srodka.

Wewnatrz bylo sucho i cieplo, przyjemnie, unosil sie zapach herbaty, naftaliny i smazonego jedzenia.

Nie odzywajac sie ani slowem, kobiety zdjely buty, kazda sie do mnie usmiechnela, a potem zniknely za drzwiami po prawej stronie, a w tej samej chwili do foyer powloczac nogami weszla filigranowa zakonnica w ogromnym narciarskim swetrze, na ktorym widnial brazowy renifer. Mrugnela oczami za grubymi szklami okularow i wyciagnela reke, by wziac ode mnie moja kurtke. Zawahalam sie: waga kurtki moglaby okazac sie ponad jej sily. Ale ona gwaltownie skinela glowa, jakby mnie poganiajac, wiec zdjelam kurtke i razem z czapka i rekawiczkami podalam zakonnicy. Nigdy nie widzialam osoby w tak podeszlym wieku.

Poszlam za ojcem Menard dlugim, zle oswietlonym korytarzem do malego gabinetu. Tutaj pachnialo starym papierem i pasta do podlogi, ktora przypomniala mi zapach szkolnego budynku. Nad monstrualnej wielkosci biurkiem wisial krzyz. Ciemna, debowa boazeria siegala nieomal do sufitu. Postacie o posepnych twarzach spogladaly z gory na pokoj.

Ojciec Menard usiadl na jednym z krzesel przy biurku, gestem wskazal mi drugie. Szelest sutanny i uderzajace o siebie koraliki rozanca na chwile przeniosly mnie z powrotem do St. Barnabas. I gabinetu. Na dywanik… Przestan, Brennan. Skonczylas juz czterdziestke, jestes profesjonalistka. Antropologiem sadowym. Ci ludzie potrzebuja twojej wiedzy.

Ksiadz wzial z biurka oprawiona w skore ksiege, otworzyl ja na stronie zaznaczonej zielona zakladka i polozyl miedzy nami. Wzial gleboki oddech, zacisnal usta i wypuscil powietrze przez nos.

Znalam ten diagram: siatka z rzedami podzielona na prostokatne kawalki, niektore oznaczone numerami, niektore imionami. Poprzedniego dnia spedzilismy nad nim cale godziny, porownujac opisy i zapiski na grobach z ich miejscami na siatce. Potem, mierzac kosciol krokami, znajdowalismy ich dokladne polozenia.

Siostra Elisabeth Nicolet powinna lezec w drugim rzedzie wzdluz polnocnej sciany kosciola, trzeci grob od zachodniego konca. Tuz obok matki Aurelie. Ale jej tam nie bylo. Nie bylo tez Aurelie.

Wskazalam grob w tej samej cwiartce, ale siedem rzedow w dol i nieco w prawo.

– Tu sie zgadza. Raphael tam jest Potem dalej w tym samym rzedzie:

– I Agathe, Veronique, Clement, Marthe, Eleonore. To sa groby z lat czterdziestych ubieglego stulecia, zgadza sie?

– C’ est ca.

Przesunelam palcem na czesc diagramu odpowiadajaca poludniowo-zachodniej czesci kosciola.

Вы читаете Dzien Smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×