Widziala to wszystko i milczala. Wolala nie otwierac ust. Nie mowila nikomu. Poniewaz nie chciala klamac. Przed laty obiecala, ze nigdy nie sklamie, i dotrzymywala slowa — milczac.

Inni nie mieli takich problemow. Potrafili mowic swobodnie, mowic prawde. Ale Peggy nie mogla zdradzic prawdy. Zbyt dobrze znala tych ludzi. Wiedziala, czego sie lekaja i czego pragna, co zrobili takiego, ze zabiliby ja albo siebie, gdyby sie domyslili, ze wie. Nawet ci, ktorzy nigdy nie uczynili nic zlego, wstydziliby sie, bo Peggy znala ich tajemne marzenia albo skrywane szalenstwa. Dlatego i z nimi nigdy nie rozmawiala szczerze. Cos mogloby sie jej wymknac, moze nawet nie slowo, mogli zauwazyc, jak odwraca glowe, jak unika pewnych tematow… Domysliliby sie, ze wie, albo tylko by sie przestraszyli. I sam strach, bez nazywania rzeczy po imieniu, mogl ich zniszczyc — przynajmniej tych najslabszych.

Dlatego wciaz siedziala na szczycie masztu, trzymala sie lin, widziala wiecej, niz chciala, i nie miala nawet chwili dla siebie.

Nawet jesli akurat nie rodzilo sie dziecko i nie musiala tego pilnowac, zawsze jacys ludzie potrzebowali pomocy. Sen wcale nie pomagal. Nigdy nie zasypiala na dobre. Zawsze czescia umyslu patrzyla, widziala plomien, dostrzegala blysk.

Jak chocby teraz. Dokladnie w chwili, kiedy spojrzala ponad lasem, juz tam byl: daleki plomien serca.

Przysunela sie blizej… Nie cialem, naturalnie, cialo tkwilo bez ruchu na poddaszu. Jednak bedac zagwia wiedziala, jak przyjrzec sie z bliska dalekim plomieniom serc.

Mloda kobieta… Nie, dziewczyna raczej, mlodsza nawet od niej, Peggy. Jakas dziwna wewnatrz, wiec Peggy od razu poznala, ze ta dziewczyna mowila kiedys jezykiem innym niz angielski, choc teraz go uzywala, myslala juz po angielsku. Jej mysli byly od tego pomieszane i niewyrazne. Ale pewne mysli siegaja glebiej niz slady pozostawiane w mozgu przez slowa. Mala Peggy nie potrzebowala niczyjej pomocy, zeby zrozumiec nawet dziecko, ktore dziewczyna trzymala na rekach. I to, ze ona stoi nad brzegiem wiedzac, ze umrze, i jaka groza czekaja na plantacji, i co zrobila ostatniej nocy, zeby uciec.

Widac tam slonce, trzy palce nad drzewami. To zbiegla czarna niewolnica i jej maly bekart, polbialy chlopiec-dziecko, ich widac na brzegu Hio, ukrytych w drzewach i krzakach. Patrzy, jak Biali splywaja rzeka na tratwach. Jest przerazona. Wie, ze psy jej nie znajda, ale niedlugo wezwa odszukiwacza zbiegow, to najgorsze, i jak w ogole dostanie sie za rzeke z tym chlopcem-dzieckiem?

Lapie sie na strasznej mysli: zostawie chlopca-dziecko, schowam go w tym sprochnialym pniu, przeplyne i ukradne lodz, wroce tu. To bedzie dobrze, o tak.

Ale choc nikt czarnej dziewczyny nie uczyl, jak byc mama, wie przeciez, ze dobra mama nie zostawia dziecka, ktore ciagle jeszcze musi ssac tyle razy dziennie, ile jest palcow u rak. Szepcze: „Dobra mama nie porzuci chlopca-dziecka, gdzie stary lis albo lasica moga przyjsc i odgryzc kawalek, moga zabic. Nie, to nie ja.” Siada wiec, tuli to dziecko i patrzy na rzeke. Moglby to byc brzeg morza, bo i tak nie dostanie sie na druga strone.

Moze jacys Biali pomoga? Tu, po stronie Appalachee, Biali wieszaja takich, co pomagaja uciec czarnym niewolnicom. Ale ta zbiegla czarna dziewczyna slyszy na plantacji opowiesci o Bialych, co mowia, ze lepiej, zeby nikt nie byl czyjs. Mowia, zeby ta czarna dziewczyna lepiej miala te same prawa, co biala dama, mowila „Nie” kazdemu mezczyznie oprocz swojego prawego meza. Mowia, zeby ta czarna dziewczyna lepiej zachowala swoje male, nie pozwola bialemu panu grozic, ze je sprzeda, kiedy przestanie ssac, i posle tego chlopca-dziecko, zeby dorastal w chacie niewolnikow w Dreydenshire, calowal buty Bialego, kiedy ten powie buu.

— Twoje dziecko ma takie szczescie — mowia tej niewolnicy. — Wychowa sie w posiadlosci wielkiego pana w Koloniach Korony, gdzie maja jeszcze krola. Moze nawet kiedys zobaczy krola.

Ona milczy, ale smieje sie cicho. Co jej zalezy na krolu. Jej tato byl krolem w Afryce i zastrzelili go na smierc. Ci portugalscy lowcy pokazali jej, co znaczy byc krolem. Znaczy, ze umierasz szybko, jak inni, ze przelewasz krew czerwona, jak u wszystkich, krzyczysz glosno z bolu i strachu… Pieknie byc krolem i pieknie go zobaczyc. Czy ci Biali wierza w to klamstwo?

Ja im nie wierze. Mowie, ze tak, ale klamie. Nie pozwole zabrac mojego chlopca-dziecka. On wnuk krola i powtorze mu to kazdego dnia. Kiedy bedzie wielkim krolem, nikt nie zbije go kijem, bo wtedy odda, nikt nie porwie jego kobiety, nie rozlozy jej nog jak swini na rzez i nie wetknie do brzucha takiego polbialego dziecka, a on nie moze poradzic, tylko siedziec w chacie i plakac. Nie, o nie.

Dlatego robi rzecz zakazana, grzeszna, brzydka i zla. Kradnie dwie swiece i rozgrzewa nad ogniem. Rozrabia jak ciasto, dodaje mleka z wlasnej piersi, kiedy chlopiec-dziecko juz possal, i jeszcze miesza z woskiem wlasna sline. Potem ugniata, toczy, poprawia, az ma lalke calkiem jak czarna niewolnica. Jak ona sama.

Potem chowa te lalke czarnej niewolnicy i idzie do Tlustego Lisa. Prosi o piora tego wielkiego starego kruka, ktorego sobie zlapal.

— Czarna niewolnica nie potrzebuje zadnych pior — mowi Tlusty Lis.

— Robie lalke dla mojego chlopca-dziecka — tlumaczy.

Tlusty Lis smieje sie. Wie, ze klamie.

— Nie ma czarnopiorych lalek. Nie slyszalem o czyms takim. Czarna niewolnica na to:

— Moj tato krol w Umbawana. Znam wszystkie tajemnice.

Tlusty Lis kreci glowa i smieje sie, smieje.

— Co ty mozesz wiedziec? Nawet nie mowisz po angielsku. Dam ci czarnych pior, ile chcesz, ale kiedy dziecko przestanie ssac, przyjdziesz do mnie, a ja dam ci drugie. Tym razem cale czarne.

Nienawidzi Tlustego Lisa jak Bialego Pana, ale on ma piora kruka. Dlatego mowi:

— Tak, psze pana.

Dwie dlonie ma pelne pior. Smieje sie cicho. Bedzie daleko i martwa, zanim Tlusty Lis da jej dziecko.

Pokrywa piorami lalke czarnej niewolnicy, az jest malym ptakiem w ksztalcie dziewczyny. Bardzo mocna ta lalka, z jej wlasnym mlekiem i slina i z tymi piorami. Bardzo mocna, wysysa z niej zycie, ale jej chlopiec-dziecko nie bedzie calowal nog Bialego. Bialy Pan nie uderzy go batem.

Ciemna noc, nie widzi jeszcze ksiezyca. Wybiega z chaty. Chlopiec-dziecko ssie, wiec nie halasuje. Przywiazuje go do piersi, zeby nie upadl. Rzuca lalke do ognia. Wtedy cala moc pior wyplywa plonac, plonac, plonac. Czuje, jak wlewa sie w nia ten ogien. Rozklada skrzydla szeroko, tak szeroko, rozklada i macha, jak widziala u tego starego kruka. Wzlatuje w powietrze, wysoko w ciemna noc, wznosi sie i leci, leci daleko na polnoc, a kiedy wychodzi ksiezyc, ma go po prawej rece, zeby trafic z chlopcem-dzieckiem tam, gdzie Biali mowia, ze czarna dziewczyna nie niewolnica, polbialy chlopiec-dziecko nie niewolnik.

Przychodzi ranek i slonce i juz dalej nie leci. To jak smierc, mysli, to smierc tak chodzic nogami po ziemi. Ten ptak w niej lamie skrzydlo. Dziewczyna sie modli, zeby Tlusty Lis ja znalazl, teraz wie. Po tym, jak lecisz, chodzic jest smutno, chodzic boli, jak niewolnik w lancuchach, z ziemia pod nogami.

Ale idzie z chlopcem-dzieckiem przez caly ranek i teraz stoi nad szeroka rzeka. Tak blisko dotarlam, mowi zbiegla czarna niewolnica. Lecialam tak daleko i bym przeleciala nad ta rzeka. Ale wyszlo slonce i spadlam wczesniej. Teraz juz sie nie przedostane, stary odszukiwacz mnie znajdzie, zbije mocno, odbierze chlopca- dziecko, sprzeda na poludnie.

Nie mnie. Oszukam ich. Umre pierwsza.

Nie. Umre druga.

Inni mogli sie spierac, czy niewolnictwo to grzech smiertelny, czy po prostu dziwaczny zwyczaj. Mogli wykrzykiwac, ze Emancypacjonisci sa zbyt zwariowani, zeby z nimi wytrzymac, chociaz niewolnictwo to rzeczywiscie paskudna sprawa. Inni mogli patrzec na Czarnych i zalowac ich, ale jednak cieszyc sie, ze sa na ogol w Afryce, w Koloniach Korony, w Kanadzie albo gdzie indziej, daleko stad. Peggy nie mogla sobie pozwolic na luksus wlasnej opinii. Wiedziala tylko, ze zaden plomien serca nie byl jeszcze tak pelen bolu jak dusza Czarnego, ktory zyl w cienkim, mrocznym cieniu bata. Wychylila sie z okna.

— Tato! — krzyknela.

Wyszedl z podworza na droge, skad widzial jej okno.

— Wolalas mnie, Peggy?

Spojrzala tylko na niego bez slowa i nie musiala tlumaczyc nic wiecej. Pozegnal sie z gosciem i zyczyl mu dobrej podrozy tak szybko, ze biedaczysko dopiero w polowie drogi do miasteczka zorientowal sie, co tez go napadlo. Tato byl juz w srodku i biegl po schodach.

— Dziewczyna z dzieckiem — powiedziala mu. — Po drugiej stronie Hio. Przestraszona. Mysli, ze sie zabije, jesli ja zlapia.

— Jak daleko nad Hio?

Вы читаете Uczen Alvin
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×