wrocilem, nadal trzymalem go w dloni. Stad wiem, ze rzeczywiscie tam bylem. Panowala wtedy zima i nigdzie nie mozna bylo uswiadczyc ani jednego kwiatka. Kiedy pokazalem go matce…
— Wystarczy — przerwal mu Vickers pewnym siebie glosem. — To tylko chcialem uslyszec.
Crawford patrzyl na niego szeroko otwartymi oczyma.
— Nie wierzysz mi?
— Wierze.
— Wiec o co ci chodzi, Vickers?
— O nic.
A wiec to jednak nie Ann Carter!
Flanders, on i Crawford!… to oni byli tymi trzema istotami obdarzonymi zyciem zaczerpnietym z Jaya Vickersa!
A Ann?
Ann nosila w sobie zycie dziewczyny, ktora chodzila z nim dolina, dziewczyny, ktora pamietal jako Kathleen Preston, a ktora tak naprawde nazywala sie inaczej. Dlatego wlasnie Ann pamietala doline i spacery wiosna z jakims chlopcem.
Oczywiscie Ann, ktora znal, mogla byc tylko jedna z trzech Ann, tak jak on byl jednym z trzech Jayow Vickersow, ale nie mialo to wiekszego znaczenia. Moze Ann rzeczywiscie nazywala sie Ann Carter, tak jak on Jay Vickers. Moze oznaczalo to, ze kiedy ich zycia zostana im w koncu zwrocone, zatrzymaja obecna swiadomosc.
Teraz nie musial juz kryc swego uczucia do Ann, poniewaz byla ona inna osoba, a nie czescia jego samego.
Ann… jego Ann… wrocila na Ziemie, zeby zadzwonic i wywabic Crawforda z pokoju, aby ten nie mogl ostrzec innych przed niebezpieczenstwem, jakie stwarzal krecacy sie na ekranie bak. Teraz jednak wrocila na Druga Ziemie i nic juz jej nie zagrazalo.
— Wszystko jest w porzadku — powiedzial Vickers. W najlepszym porzadku.
Wkrotce i on tam wroci, a Ann bedzie czekac juz na niego. Beda szczesliwi, tak jak chciala tego Ann, kiedy siedzieli na wzgorzu i czekali na przybycie robotow.
— No coz — odparl Crawford — w takim razie wracajmy. Vickers zatrzymal go jednak:
— Nie musimy.
— Jak to?
— Twoich przedsiebiorcow juz tam nie ma — wyjawil mu Vickers. — Sa w innym swiecie. Tym, o ktorym opowiadaja wizjonisci na rogach ulic.
Crawford patrzyl na niego jak ciele na malowane wrota. W koncu krzyknal:
— Bak!
— Zgadza sie.
— Teraz zaczniemy wszystko od poczatku — krzyczal Crawford. — Nowy sklad. Nowi…
— Nie masz juz czasu — powstrzymal go Vickers. — Ziemia jest skonczona. Ludzie stad uciekaja. Nawet ci, ktorzy zostana, nie beda cie sluchac ani tym bardziej walczyc dla ciebie.
— Zabije cie! — wydarl sie Crawford. — Zabije cie, Vickers!
— Nie zrobisz tego.
Stali twarza w twarz i patrzyli na siebie w napieciu.
— Rzeczywiscie — zgodzil sie Crawford uspokajajac sie nieco. — Chyba rzeczywiscie nie. Chociaz powinienem. Dlaczego nie moge cie zabic, Vickers?
Vickers dotknal ramienia Crawforda.
— Chodz, przyjacielu — powiedzial. — A moze wlasciwie powinienem nazywac cie bratem?