trafil w sedno.

— Niewazne — powiedzial, wstajac i otrzepujac dlonie. — Chodzmy, Brady. Wez mnie na wycieczke po swoim zoo. Chce wiedziec nieco wiecej o tym swiecie, jezeli oczekuje sie ode mnie, ze przejde na druga strone i zloze tam wizyte.

* * *

Ssaki! Schwytane zwierzeta byly oddychajacymi powietrzem czworonogimi, owlosionymi ssakami!

Przyjrzal sie dokladniej jednemu z nich, przypominajacemu niewielka fretke i przeprowadzil pobiezne, pamieciowe porownanie. Zwierze mialo dwa nozdrza, znajdujace sie powyzej pyska i ponizej skierowanych ku przodowi oczu — oczu, ktorych spojrzenie znamionowalo wytrawnego mysliwego. Kazda z lap byla zakonczona piecioma uzbrojonymi w pazury palcami. Z tylu tulowia wyrastal dlugi, pokryty futrem ogon. Obrazy tomograficzne, umieszczone przed klatka pokazywaly serce o czterech komorach, dosc ziemsko wygladajacy szkielet i wszystkie wlasciwe rodzaje jelit w najwlasciwszych miejscach.

A jednak zwierze bylo obce!

Pseudofretka przygladala sie przez chwile Dennisowi, potem odwrocila sie, ziewajac.

— Biolodzy przeprowadzili testy na obecnosc nieznanych zarazkow i tym podobnych rzeczy — powiedzial Brady, odpowiadajac na nastepne pytanie Dennisa. — Swinki morskie, ktore wyslali wraz z jednym z robotow zwiadowczych, zyly na Flasterii przez kilka dni i wrocily w doskonalym zdrowiu.

— A co z procesami biochemicznymi? Czy aminokwasy, na przyklad, sa takie same?

Brady podniosl duza, kilkunastocentymetrowej grubosci teke.

— Doktor Nelson zostal wczoraj wezwany do Palermo. Przypuszczam, ze w zwiazku z trzesieniem ziemi w rzadzie. Ale tutaj jest jego raport. — Upuscil ciezki tom na rece Dennisa. — Przeczytaj sobie!

Dennis juz mial powiedziec, gdzie Brady moze na jakis czas wsadzic sobie ten raport, gdy z konca rzedu klatek dobiegl ostry, klapiacy dzwiek. Obaj mezczyzni odwrocili sie i zobaczyli, ze mocna, drewniana skrzynia zaczyna podrygiwac i lomotac.

Brady zaklal glosno.

— Psiakrew! Znowu sie wydostaje!

Podbiegl do jednej ze scian i wcisnal przycisk alarmu. Natychmiast rozleglo sie zawodzenie syreny.

— Co sie wydostaje? — Dennis cofnal sie o krok. Panika, wyraznie slyszalna w glosie Brady’ego, udzielila sie i jemu. — Co to jest?

— Znowu ten bydlak! — wrzasnal Brady do interkomu, niezbyt dodajac tym Dennisowi odwagi. — Ten, ktorego juz raz zlapalismy i wsadzilismy do tego tymczasowego pudla… tak, ten spryciarz! Znowu sie wydostaje!

Rozlegl sie trzask rozszczepianego drewna i z jednego z bokow skrzyni odpadl kawal deski. Z ciemnosci powstalego otworu spojrzaly na Dennisa dwa zielone swiatelka.

Dennis mogl tylko przypuszczac, ze sa one oczami, malymi i rozstawionymi nie bardziej niz o kilka centymetrow. Zdawalo sie, ze te zielone iskierki skupily sie wylacznie na nim, nie pozwalajac mu odwrocic wzroku. Patrzyli na siebie — Ziemianin i obcy.

Brady wrzeszczal do grupy roboczej, ktora wbiegla do pokoju.

— Szybko! Przyniescie siec, bo on moze skoczyc! Uwazajcie, zeby nie wypuscil innych zwierzat, jak poprzednim razem!

Dennis czul sie coraz bardziej niepewnie. Spojrzenie zielonych oczu budzilo niepokoj. Rozejrzal sie za miejscem, w ktore moglby odlozyc trzymana w dloniach ciezka teke.

Istota jakby podjela decyzje. Przecisnela sie przez waska szczeline pomiedzy deskami, potem skoczyla — akurat w takim momencie, w ktorym mogla uniknac opadajacej sieci.

Dennis zobaczyl, ze wyglada ona jak maly, plaskonosy prosiak. Ale coz to byl za prosiak! W skoku jego nogi rozlozyly sie, z trzaskiem otwierajac pare tworzacych skrzydla membran!

— Zajdz jej droge, Nuel! — krzyknal Brady.

Dennis nie mial wielkiego wyboru. Istota leciala wprost na niego! Probowal sie uchylic, lecz bylo juz za pozno. „Latajacy prosiak” wyladowal na jego glowie i wczepil sie we wlosy, piszczac jak oszalaly.

Zaskoczony, wypuscil z dloni ciezka biochemiczna rozprawe, ktora nieomylnie wyladowala mu na stopie.

— Aj! — Podskoczyl, siegajac jednoczesnie w gore, zeby zlapac niepozadanego pasazera.

„Prosiak” pisnal glosno i placzliwie. Brzmial w tym pisku raczej strach niz gniew i Dennis w ostatnim momencie zrezygnowal z zamiaru uzycia sily. Zamiast tego dosc delikatnie odsunal jedna z zaopatrzonych w pletwy lapek od swego oka — we wlasciwej chwili, zeby klnac, uchylic sie przed cisnietym przez Brady’ego kluczem nasadowym! Pocisk minal jego glowe zaledwie o centymetry.

— Stoj spokojnie, Nuel! Niemal go trafilem!

— A przy okazji niemal rozwaliles mi czaszke, idioto! — Dennis cofnal sie kilka krokow. — Chcesz mnie zabic?

Brady przez chwile zdawal sie rozwazac te mozliwosc. W koncu wzruszyl ramionami.

— W porzadku, Nuel. Podejdz tu powoli, a my sprobujemy go zlapac.

Dennis ruszyl naprzod. Jednak gdy zblizyl sie do pozostalych ludzi, „prosiak” pisnal rozdzierajaco i jeszcze mocniej zacisnal lapki na jego wlosach.

— Poczekajcie — powiedzial. — On po prostu jest mocno przestraszony i to wszystko. Dajcie mi troche czasu. Moze uda mi sie zdjac go samemu.

Podszedl do skrzyni i usiadl. Siegnal w gore i delikatnie dotknal zwierzaka.

Ku jego zaskoczeniu „prosiak”, drzacy dotychczas jak osika, zaczal sie uspokajac. Dennis przemowil do niego lagodnie, glaszczac rzadkie, miekkie futerko, pokrywajace rozowa skore. Stopniowo rozpaczliwy chwyt malych lapek zelzal. Po chwili Dennis byl juz w stanie uniesc zwierzaka obiema rekami i posadzic sobie na kolanach.

Rozlegly sie wiwaty obserwujacych to technikow. Dennis usmiechnal sie z pewnoscia siebie znacznie przerastajaca to, co rzeczywiscie czul.

To zajscie bylo dokladnie w stylu wydarzen, z ktorych rodza sie legendy. „…Tak, chlopcze, ja tam bylem… Bylem tam tego wielkiego dnia, gdy dyrektor Nuel poskromil dzika, obca istote, rzucajaca mu sie z pazurami do oczu…”

Dennis przyjrzal sie stworzeniu, ktore „tak bohatersko poskromil”. Odwzajemnilo mu sie spojrzeniem, ktore bylo niepokojaco znajome. Z pewnoscia juz gdzies je widzial. Ale gdzie?

Po chwili przypomnial sobie. Na swe szoste urodziny dostal w prezencie od rodzicow ilustrowany zbior finskich basni. Do dzis pamietal wiele ze znajdujacych sie tam rysunkow. Istota, ktora trzymal na kolanach, miala podobnie ostre zeby, zielonooki i diabelski pyszczek jak lesny skrzat z bajki.

— Chochlak — oznajmil lagodnie, glaszczac miekkie futerko. — Skrzyzowanie chochlika z prosiakiem. Dobre imie wymyslilem?

Stworzenie najwyrazniej nie rozumialo ludzkiego jezyka. Dennis w ogole watpil, czy jest rozumne. Cos mu jednak mowilo, ze jego, dokladnie jego slowa sa rozumiane. Zwierzak wyszczerzyl malenkie, ostre jak igly zeby, jakby sie do niego usmiechajac.

Podszedl Brady z jutowym workiem w dloniach.

— Szybko, Nuel. Wsadz go tutaj, poki jest spokojny!

Dennis spojrzal na niego miazdzaco. Propozycja nie zaslugiwala na odpowiedz. Podniosl sie, trzymajac chochlaka w zgieciu lewego ramienia. Stworzenie mruczalo jak kot.

— Chodz, Brady — powiedzial — skonczmy zwiedzanie, zebym wreszcie mogl sie zabrac do listy ekwipunku. Poza tym mam przed soba jeszcze troche innych przygotowan. Mozesz podziekowac naszemu pozaziemskiemu przyjacielowi, ze pomogl mi w podjeciu decyzji. Przejde przez zevatron i odwiedze za was swiat, z ktorego on pochodzi.

* * *

Zevatron stal sie droga w jedna strone. Wszystko, co do niego wkladano, zgodnie z planem pojawialo sie w

Вы читаете Stare jest piekne
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×