Dzien okazal sie bardzo satysfakcjonujacy i produktywny, moj Dzien Przed. Siedzialem spokojnie w mieszkaniu otulony cnotliwymi myslami, kiedy zadzwonil telefon.

— Dobry wieczor — powiedzialem do sluchawki.

— Mozesz tu przyjechac? — zapytala Deborah. — Musimy zakonczyc pewna robote.

— Jaka robote?

— Nie badz cymbalem — rzucila. — Przyjezdzaj. — I odlozyla sluchawke. To bylo dosc irytujace. Po pierwsze, nic nie wiem o jakiejs niedokonczonej robocie, a po drugie, nie bylem swiadom, ze jestem cymbalem — potworem owszem, z pewnoscia, ale ogolnie rzecz biorac, bardzo milym i dobrze ulozonym potworem. A na domiar wszystkiego rozlaczyla sie w taki sposob, jakby zalozyla, ze skoro ja uslyszalem, to zadrze i okaze posluszenstwo. Taki ma styl. Siostra czy nie, zlosliwe kuksance czy nie, ja nie drze przed nikim.

Niemniej bylem posluszny. Przejechanie krotkiego odcinka do Mutiny zajelo mi wiecej czasu niz zazwyczaj, gdyz sobotnie popoludnie to okres, kiedy ulice w Zagajniku zalewaja ludzie lazacy bez celu. Powoli lawirowalem w tlumie, zalujac, ze nie moge po prostu wcisnac pedalu gazu i wbic sie w wedrujace hordy. Deborah zepsula moj doskonaly nastroj.

Nie poprawila go ani o jote, kiedy zapukalem do apartamentu w Mutiny, a ona otworzyla drzwi z mina mowiaca: „Jestem na sluzbie w sytuacji kryzysowej”, ta ktora sprawia, ze wyglada jak ryba w zlym humorze.

— Wlaz — powiedziala.

— Tak, pani — odparlem.

Chutsky siedzial na kanapie. Nadal nie wygladal brytyjsko i kolonialnie — moze to ten brak brwi — ale przynajmniej mial taka mine, jakby postanowil jednak zyc, najwyrazniej wiec zadzialal projekt rekonstrukcji ulozony przez Deborah. Obok niego stalo oparte o sciane metalowe szczudlo, a on popijal kawe. Talerz ciastek z owocami stal na stole obok niego.

— Hej, koles! — zawolal, machajac kikutem. — Lap za krzeslo.

Wzialem brytyjskie kolonialne krzeslo i usiadlem, ale najpierw sprzatnalem mu sprzed nosa pare ciastek. Chutsky popatrzyl na mnie, jakby chcial zaprotestowac, ale doprawdy, przynajmniej to mogli dla mnie zrobic. W koncu brodzilem miedzy miesozernymi aligatorami, przeszedlem obok bojowego pawia, zeby go uratowac, a teraz rezygnowalem z sobotniego, kto wie jak straszliwego mozolu. Nalezalo mi sie cale ciastko.

— W porzadku — powiedzial Chutsky. — Musimy odkryc kryjowke Henkera i to szybko.

— Czyja? — spytalem. — Masz na mysli doktora Danco?

— Tak sie nazywa. Henker — odparl. — Martin Henker.

— I my mamy go znalezc? — zapytalem pelen koszmarnie zlych przeczuc. Bo niby dlaczego patrzyli na mnie i mowili „my”?

Chutsky parsknal, jakby pomyslal, ze zartuje i zrozumial zart.

— Tak, zgadza sie — powiedzial. — A zatem, koles, jak myslisz, gdzie on moze byc?

— Wlasciwie to w ogole o tym nie mysle — odparlem.

— Dexter — odezwala sie ostrzegawczym tonem Deborah.

Chutsky sie nachmurzyl. To bardzo dziwny wyraz twarzy, jesli nie ma sie brwi.

— Co chciales przez to powiedziec? — zapytal.

— Tylko tyle, ze to nie moj problem. Nie rozumiem dlaczego ja, a nawet my mielibysmy go znalezc. Dostal to, czego chcial; czy nie skonczy i nie pojedzie do domu?

— Czy on zartuje? — Chutsky zapytal Deborah i gdyby mial brwi, toby je uniosl.

— On nie lubi Doakesa — wyjasnila Deborah.

— W porzadku, ale Doakes jest jednym z naszych chlopakow — zwrocil sie do mnie Chutsky.

— Ale nie moich — odparlem.

Chutsky pokrecil glowa.

— Zgoda, to twoj problem — przyznal. — Ale i tak musimy znalezc tego faceta. Ta sprawa ma podtekst polityczny i wpadniemy w gowno po uszy, jesli go nie dorwiemy.

— Dobrze — rzeklem. — Ale dlaczego to jest moj problem? — Pytanie wydawalo mi sie bardzo racjonalne, ale gdybyscie zobaczyli jego reakcje, pomyslelibyscie, ze chcialem odpalic bombe w szkole podstawowej.

— Jezu Chryste — jeknal i pokrecil glowa, robiac szydercza mine. — Z toba to dopiero trzeba sie napracowac, koles.

— Dexter — powiedziala Deborah. — Popatrz na nas. — Popatrzylem na Deb w gipsie i Chutsky’ego z blizniaczymi kikutami. Uczciwie mowiac, nie wygladali nazbyt dziarsko. — Potrzebujemy twojej pomocy — rzekla.

— Ale Debs, doprawdy.

— Prosze, Dexter — powtorzyla, wiedzac doskonale, jak trudno jest mi jej odmowic, kiedy uzywa tego slowa.

— Debs, daj spokoj — odparlem. — Wam potrzebny jest bohater akcji, ktos, kto kopniakiem wywali drzwi i wpadnie z ziejacymi ogniem spluwami. Ja jestem tylko lagodnym laborantem kryminalistyki.

Przeszla przez pokoj i stanela kilka centymetrow przede mna.

— Wiem, kim jestes, Dexter — powiedziala lagodnie. — Pamietasz? I wiem, ze bedziesz potrafil to zrobic. — Polozyla reke na moim ramieniu i znizyla glos prawie do szeptu. — Kyle tego potrzebuje, Dex. On musi zlapac Danco. Albo nigdy juz nie poczuje sie jak mezczyzna. To jest wazne dla mnie. Prosze, Dexterze?

W koncu, co zrobic, kiedy wytaczana jest ciezka artyleria? Mozna tylko zebrac wszystkie zapasy dobrej woli i pomachac wdziecznie biala flaga.

— W porzadku, Debs — zgodzilem sie w koncu.

Wolnosc to taka krucha, ulotna sprawa, prawda?

28

Chociaz niechetnie, ale dalem slowo, ze pomoge, i tak oto, biedny Sluzbisty Dexter natychmiast zaatakowal problem wszelkimi pomyslowymi metodami swojego poteznego umyslu. Ale smutna prawda byla taka, ze moj mozg sie wylaczyl; chocbym nie wiem jak pospiesznie wpisywal poszlaki, nic nie wpadalo do skrzynki: poczta przychodzaca.

Oczywiscie problem mogl polegac na tym, ze potrzebowalem wiecej paliwa, zeby funkcjonowac na najwyzszych obrotach, naklonilem wiec Deborah, zeby zamowila wiecej ciastek. Kiedy dzwonila do obslugi, Chutsky popatrzyl na mnie nieco szklistym wzrokiem i powiedzial z usmiechem:

— Wezmy sie do roboty, dobrze, koles? — Poniewaz tak ladnie prosil, zgodzilem sie, poza tym musialem miec jakies zajecie, czekajac na ciastko.

Utrata dwoch konczyn usunela jakas psychiczna blokade z Chutsky’ego. Mimo ze oslabl, stal sie znacznie bardziej otwarty i przyjacielski i z pewna doza gorliwosci chcial sie dzielic informacjami, co byloby nie do pomyslenia w przypadku Chutsky’ego z kompletem konczyn i w drogich okularach przeciwslonecznych. Z czystej checi porzadnego zalatwienia sprawy i poznania najwiekszej liczby szczegolow, wykorzystalem wiec jego dobre samopoczucie i wyciagnalem nazwiska ludzi z zespolu, ktory byl w Salwadorze.

Siedzial z zolta podkladka chyboczaca mu niebezpiecznie na kolanie, przytrzymywal ja nadgarstkiem i spisywal nazwiska prawa, a zarazem jedyna reka.

— O Mannim Borgesie juz wiesz — rzekl.

— Pierwsza ofiara — stwierdzilem.

— Aha — potaknal Chutsky, nie podnoszac wzroku, i przekreslil nazwisko. — A potem byl Frank Aubrey? — Nachmurzyl sie i wystawil czubek jezyka. Zapisal nazwisko i przekreslil je. — Nie zlapal Oscara Acosty. Bog wie, gdzie on teraz jest. — Mimo wszystko napisal nazwisko ze znakiem zapytania. — Wendell Ingraham. Mieszka przy North Shore Drive, za Miami Beach. — Podkladka spadla na podloge, kiedy zapisywal to nazwisko. Probowal ja zlapac w locie, ale chybil. Przez chwile gapil sie na lezaca podkladke, potem pochylil sie i podniosl ja. Kropla potu splynela mu z bezwlosej glowy na podloge. — Pieprzone znieczulenie — powiedzial. — W glowie mi sie kreci.

— Wendell Ingraham — powtorzylem.

— Zgadza sie. — Dopisal reszte nazwiska i bezzwlocznie kontynuowal. — Andy Lyle. Teraz sprzedaje

Вы читаете Dekalog dobrego Dextera
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×