Widac bylo z lez, ktore wylotem kontusza

Otarl predko, jak kochal pana Tadeusza.

W slad gospodarza wszystko ze zniwa i z boru,

I z lak, i z pastwisk razem wracalo do dworu.

Tu owiec trzoda beczac w ulice sie tloczy

I wznosi chmure pylu; dalej z wolna kroczy

Stado cielic tyrolskich z mosieznymi dzwonki;

Tam konie rzace leca ze skoszonej laki;

Wszystko biezy ku studni, ktorej ramie z drzewa

Raz wraz skrzypi i napoj w koryta rozlewa.

Sedzia, choc utrudzony, chociaz w gronie gosci,

Nie uchybil gospodarskiej, waznej powinnosci:

Udal sie sam ku studni; najlepiej z wieczora

Gospodarz widzi, w jakim stanie jest obora;

Dozoru tego nigdy slugom nie poruczy,

Bo Sedzia wie, ze oko panskie konia tuczy.

Wojski z woznym Protazym ze swiecami w sieni

Stali i rozprawiali, nieco poroznieni,

Bo w niebytnosc Wojskiego Wozny po kryjomu

Kazal stoly z wieczerza powynosic z domu

I ustawic co predzej w posrodku zamczyska,

Ktorego widne byly pod lasem zwaliska.

Po coz te przenosiny? Pan Wojski sie krzywil

I przepraszal Sedziego; Sedzia sie zadziwil,

Lecz stalo sie; juz pozno i trudno zaradzic,

Wolal gosci przeprosic i w pustki prowadzic.

Po drodze Wozny ciagle Sedziemu tlumaczyl,

Dlaczego urzadzenie panskie przeinaczyl:

We dworze zadna izba nie ma obszernosci

Dostatecznej dla tylu, tak szanownych gosci;

W zamku sien wielka, jeszcze dobrze zachowana,

Sklepienie cale - wprawdzie pekla jedna sciana,

Okna bez szyb, lecz latem nic to nie zawadzi;

Bliskosc piwnic wygodna sluzacej czeladzi.

Tak mowiac, na Sedziego mrugal; widac z miny,

Ze mial i tail inne, wazniejsze przyczyny.

O dwa tysiace krokow zamek stal za domem,

Okazaly budowa, powazny ogromem,

Dziedzictwo starozytnej rodziny Horeszkow;

Dziedzic zginal byl w czasie krajowych zamieszkow.

Dobra, cale zniszczone sekwestrami rzadu,

Bezladnoscia opieki, wyrokami sadu,

W czastce spadly dalekim krewnym po kadzieli,

A reszte rozdzielono miedzy wierzycieli.

Zamku zaden wziasc nie chcial, bo w szlacheckim stanie

Trudno bylo wylozyc koszt na utrzymanie;

Lecz Hrabia, sasiad bliski, gdy wyszedl z opieki,

Panicz bogaty, krewny Horeszkow daleki,

Przyjechawszy z wojazu upodobal mury,

Tlumaczac, ze gotyckiej sa architektury;

Choc Sedzia z dokumentow przekonywal o tem,

Ze architekt byl majstrem z Wilna, nie zas Gotem.

Dosc, ze Hrabia chcial zamku, wlasnie i Sedziemu

Przyszla nagle taz chetka, nie wiadomo czemu.

Zaczeli proces w ziemstwie, potem w glownym sadzie,

W senacie, znowu w ziemstwie i w guberskim rzadzie;

Wreszcie po wielu kosztach i ukazach licznych

Sprawa wrocila znowu do sadow granicznych.

Slusznie Wozny powiadal, ze w zamkowej sieni

Zmiesci sie i palestra, i goscie proszeni.

Sien wielka jak refektarz, z wypuklym sklepieniem

Na filarach, podloga wyslana kamieniem,

Sciany bez zadnych ozdob, ale mur chedogi;

Sterczaly wkolo sarnie i jelenie rogi

Z napisami: gdzie, kiedy te lupy zdobyte;

Tuz mysliwcow herbowne klejnoty wyryte

I stoi wypisany kazdy po imieniu;

Herb Horeszkow, Polkozic, jasnial na sklepieniu.

Goscie weszli w porzadku i staneli kolem;

Podkomorzy najwyzsze bral miejsce za stolem;

Z wieku mu i z urzedu ten zaszczyt nalezy.

Idac klanial sie damom, starcom i mlodziezy.

Przy nim stal kwestarz, Sedzia tuz przy Bernardynie,

Bernardyn zmowil krotki pacierz po lacinie.

Mezczyznom dano wodke; wtenczas wszyscy siedli

I cholodziec litewski milczac zwawo jedli.

Pan Tadeusz, choc mlodzik, ale prawem goscia

Wysoko siadl przy damach obok Jegomoscia;

Miedzy nim i stryjaszkiem jedno pozostalo

Puste miejsce, jak gdyby na kogos czekalo.

Stryj nieraz na to miejsce i na drzwi pogladal,

Jakby czyjegos przyjscia byl pewny i zadal.

I Tadeusz wzrok stryja ku drzwiom odprowadzal,

I z nim na miejscu pustym oczy swe osadzal.

Dziwna rzecz! Miejsca wkolo sa siedzeniem dziewic,

Na ktore moglby spojrzec bez wstydu krolewic,

Wszystkie zacnie zrodzone, kazda mloda, ladna;

Tadeusz tam poglada, gdzie nie siedzi zadna.

To miejsce jest zagadka, mlodz lubi zagadki;

Roztargniony, do swojej nadobnej sasiadki

Ledwie slow kilka wyrzekl, do Podkomorzanki;

Nie zmienia jej talerzow, nie nalewa szklanki,

I panien nie zabawia przez rozmowy grzeczne,

Z ktorych by wychowanie poznano stoleczne;

To jedno puste miejsce neci go i mami...

Juz nie puste, bo on je napelnil myslami.

Po tem miejscu biegalo domyslow tysiace,

Jako po deszczu zabki po samotnej lace;

Srod nich jedna kroluje postac, jak w pogode

Lilia jezior skron biala wznoszaca nad wode.

Dano trzecia potrawe. Wtem pan Podkomorzy,

Wlawszy kropelke wina w szklanke panny Rozy,

A mlodszej przysunawszy z talerzem ogorki,

Rzekl: 'Musze ja wam sluzyc, moje panny corki,

Choc stary i niezgrabny'. Zatem sie rzucilo

Kilku mlodych od stolu i pannom sluzylo.

Sedzia, z boku rzuciwszy wzrok na Tadeusza

I poprawiwszy nieco wylotow kontusza,

Nalal wegrzyna i rzekl:

'Dzis, nowym zwyczajem,

My na nauke mlodziez do stolicy dajem

I nie przeczym, ze nasi synowie i wnuki

Maja od starych wiecej ksiazkowej nauki;

Ale co dzien postrzegam, jak mlodz cierpi na tem,

Ze nie ma szkol uczacych zyc z ludzmi i swiatem.

Dawniej na dwory panskie jachal szlachcic mlody,

Ja sam lat dziesiec bylem dworskim Wojewody,

Ojca Podkomorzego, Mosciwego Pana

(Mowiac, Podkomorzemu scisnal za kolana);

On mnie rada do uslug publicznych sposobil,

Z opieki nie wypuscil, az czlowiekiem zrobil.

W mym domu wiecznie bedzie jego pamiec droga,

Co dzien za dusze jego prosze Pana Boga.

Jeslim tyle na jego nie korzystal dworze

Jak drudzy i wrociwszy w domu ziemie orze,

Gdy inni, wiecej godni Wojewody wzgledow,

Doszli potem najwyzszych krajowych urzedow,

Przynajmniej tom skorzystal, ze mi w moim domu

Nikt nigdy nie zarzuci, bym uchybil komu

W uczciwosci, w grzecznosci; a ja powiem smialo:

Grzecznosc nie jest nauka latwa ani mala.

Nielatwa, bo nie na tym konczy sie, jak noga

Zrecznie wierzgnac, z usmiechem witac lada kogo;

Bo taka grzecznosc modna zda mi sie kupiecka,

Ale nie staropolska, ani tez szlachecka.

Grzecznosc wszystkim nalezy, lecz kazdemu inna;

Bo nie jest bez grzecznosci i milosc dziecinna,

I wzglad meza dla zony przy ludziach, i pana

Dla slug swoich, a w kazdej jest pewna odmiana.

Trzeba sie dlugo uczyc, azeby nie zbladzic

I kazdemu powinna uczciwosc wyrzadzic.

I starzy sie uczyli; u panow rozmowa

Byla to historyja zyjaca krajowa,

A miedzy szlachta dzieje domowe powiatu:

Dawano przez to poznac szlachcicowi bratu,

Ze wszyscy o nim wiedza, lekce go nie waza;

Wiec szlachcic obyczaje swe trzymal pod straza.

Dzis czlowieka nie pytaj: co zacz? kto go rodzi?

Z kim on zyl, co porabial? Kazdy, gdzie chce, wchodzi,

Byle nie szpieg rzadowy i byle nie w nedzy.

Jak ow Wespazyjanus nie wachal pieniedzy

I nie chcial

Вы читаете Pan Tadeusz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×