spust, po raz ostatni. Ale zanim zrobil ten ostateczny krok, zanim pograzyl sie w calkowitej dzikosci, uswiadomil sobie, ze w oczach Roya kryje sie cos wiecej niz tylko strach. Dojrzal w nich rowniez rozpacz. A takze zalosne, zagubione spojrzenie, straszliwa i nieprzemijajaca samotnosc. Ale najgorsze bylo to, ze jakas czesc Roya blagala go, by strzelil jeszcze raz; jakas jego czesc rozpaczliwie pragnela smierci.

Colin powoli opuscil bron.

– Sprowadze pomoc, Roy. Zajma sie twoja noga. Wszystkim innym tez. Pomoga ci. Psychiatrzy. Dobrzy lekarze, Roy. Pomoga ci wyzdrowiec. Nie zabiles Belindy. To byl wypadek. Pomoga ci to zrozumiec.

Roy zaczal plakac. Chwycil roztrzaskana noge obiema rekami i lkal niepowstrzymanie, zawodzil i jeczal – moze dlatego, ze szok juz przemijal i rana zaczynala go bolec… a moze dlatego, ze Colin nie chcial uwolnic go od cierpienia.

Colin tez nie mogl powstrzymac lez.

– O Boze, Roy, co oni z toba zrobili. Co zrobili ze mna. Co my wszyscy robimy sobie nawzajem kazdego dnia, kazdej godziny… przez caly czas… To straszne. Dlaczego? Na litosc boska, dlaczego? – Cisnal pistolet, ktory przelecial przez caly pokoj, uderzyl z trzaskiem o sciane i stuknal o podloge. – Posluchaj, Roy, przyjde cie odwiedzic – powiedzial przez lzy, ktorych nie mogl powstrzymac. – Do szpitala. A potem wszedzie tam, gdzie cie zabiora. Nie zapomne, Roy. Nigdy. Przyrzekam. Nie zapomne, ze jestesmy bracmi krwi.

Roy zdawal sie nie slyszec, zagubiony w bolu i udrece. Heather podeszla do Colina i z wahaniem polozyla dlon na jego poranionej twarzy.

Zauwazyl, ze kuleje.

– Jestes ranna?

– To nic powaznego – powiedziala. – Skrecilam kostke, kiedy upadlam. A jak ty?

– Przezyje.

– Twoja twarz wyglada okropnie. Jest spuchnieta i sina… a w ogole to robi sie czarna.

– Boli – przyznal. – Ale teraz trzeba wezwac karetke dla Roya. – Siegnal do kieszeni dzinsow i wyjal kilka monet. – Masz. W dole ulicy, na stacji benzynowej jest budka telefoniczna. Zadzwon do szpitala i na policje.

– Lepiej, zebys ty poszedl – powiedziala. – Z ta skrecona kostka nigdy tam nie dojde.

– Nie boisz sie zostac z nim sama? – spytal Colin.

– Teraz jest nieszkodliwy – powiedziala.

– No… dobra.

– Wracaj predko.

– Wroce. I jeszcze jedno, Heather… przepraszam.

– Za co?

– Powiedzialem, ze nigdy cie nie tknie. Zawiodlem cie.

– Nic mi nie zrobil – powiedziala. – Ty mnie ochroniles. Byles swietny.

W jej oczach dostrzegl lzy. Przytulil ja i stali tak przez chwile.

– Jestes taka ladna – powiedzial.

– Naprawde?

– Nigdy wiecej nie wmawiaj sobie, ze jest inaczej. Nigdy wiecej nie mysl o sobie zle. Nigdy. Tym, ktorzy twierdza inaczej, kaz isc do diabla. Jestes ladna. Pamietaj o tym. Przyrzeknij, ze bedziesz o tym pamietac.

– W porzadku.

– Obiecaj mi.

– Obiecuje.

Wyszedl, zeby ratowac Roya.

Noc byla bardzo ciemna.

Schodzac ze stromego wzgorza, uswiadomil sobie, ze juz nie slyszy glosu nocy. Docieral do niego spiew ropuch i swierszczy i odlegly loskot pociagu. Ale ten gluchy, zlowieszczy pomruk, ktory, jak mu sie zdawalo, zawsze dobiegal z ciemnosci, ten odglos tajemnej, mitycznej mocy realizujacej z mozolem cele odwiecznego zla, umilkl. Po przejsciu kilku krokow zrozumial, ze glos nocy byl w nim, w jego fantazjach i majakach, i ze zawsze tak bylo. Byl w kazdym, szeptal zlosliwie, dwadziescia cztery godziny na dobe, a najwazniejszym zadaniem bylo zignorowanie go, stlumienie, niepoddawanie sie jego zdradzieckim namowom.

Wezwal karetke, potem policje.

Dean R. Koontz

***
Вы читаете Glos Nocy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×