— Wiesz, co zrobimy? — powiedzialam po chwili. — Za kilka dni zaprowadze cie bez uprzedzenia do mojej matki… Bedzie musiala poznac sie z toba… postawimy ja przed faktem dokonanym.

W oznaczonym dniu wieczorem zrobilismy wszystko tak, jak bylo umowione; wprowadzilam Gina do pokoju. Matka wlasnie skonczyla pracowac i robila porzadek na jednym koncu stolu, zeby na nim nakryc do kolacji. Wystapilam naprzod i powiedzialam:

— Mamo, to jest Gino.

Oczekiwalam jakiejs awantury i uprzedzilam nawet o tym Gina. Ale ku mojemu zdumieniu matka powiedziala sucho:

— Bardzo mi przyjemnie — taksujac go wzrokiem od stop do glow. Potem wyszla z pokoju.

— Zobaczysz, ze wszystko pojdzie dobrze — powiedzialam do Gina. Podeszlam do niego i zadzierajac glowe dodalam: — Pocaluj mnie.

— Nie, nie — zaprotestowal cicho, odpychajac mnie. — Twoja matka mialaby sluszny powod, zeby zle o mnie myslec.

Wiedzial zawsze, co ma w danej chwili powiedziec. I w glebi ducha nie moglam nie przyznac mu racji. Matka wrocila i nie patrzac na Gina powiedziala:

— Kolacje przygotowalam tylko na dwie osoby… nie uprzedzilas mnie… Ale zaraz wyjde i… Gino nie dal jej dokonczyc:

— Alez nie przyszedlem tutaj na kolacje… Pozwoli pani, ze zaprosze ja i Adriane.

Przemawial z wyszukana uprzejmoscia, tak jak mowia ludzie dobrze wychowani. Matka, ktora nie przywykla do tego, zeby ktokolwiek zwracal sie do niej w ten sposob lub kiedykolwiek gdzies ja zapraszal, nie wiedziala przez chwile, co odpowiedziec, i spogladala na mnie. Po chwili oswiadczyla:

— Co do mnie, jezeli tylko Adriana ma ochote…

— Mozemy pojsc tu obok, do gospody — zaproponowalam.

— Gdzie panie zechca — odrzekl na to Gino.

Matka oznajmila, ze idzie zdjac fartuch, i zostalismy sami. Przepelniala mnie dziecinna radosc, bo zdawalo mi sie, ze odnioslam zwyciestwo w decydujacej bitwie, a tymczasem to wszystko bylo komedia, i jedyna osoba, ktora nie grala zadnej roli, bylam ja. Przysunelam sie do Gina i zanim zdazyl mnie odepchnac, pocalowalam go z impetem. Ten pocalunek byl wyrazem ulgi, doznanej po tylu dniach niepokoju, radosci, ze na drodze do malzenstwa nie bedzie juz zadnych przeszkod, i wdziecznosci dla Gina za jego uprzejme zachowanie wobec matki. Nie mialam zadnych innych pragnien, wszystkim bylo dla mnie to wymarzone malzenstwo, milosc do Gina, uczucie dla matki; promieniowala ze mnie szczerosc, zaufanie, bezbronnosc, ktore sa przywilejem osiemnastu lat, nie tknietych jeszcze rozczarowaniem, jakie niesie ze soba zycie. Dopiero pozniej zrozumialam, ze niewielu jest mezczyzn, ktorym podobaja sie tego rodzaju uniesienia; wiekszosc uwaza je za smieszne i gasi je z prawdziwa satysfakcja.

Poszlismy we trojke do gospody znajdujacej sie nie opodal, za murami. Przy stole Gino nie zwracal na mnie uwagi i zajal sie wylacznie matka, z wyrazna intencja, zeby ja sobie zjednac.

Uwazalam, ze postepuje slusznie, chcac jej sie przypodobac, i dlatego nie razily mnie jego szyte grubymi nicmi pochlebstwa, jakimi ja zasypywal. Mowil do niej „laskawa pani”, do czego wcale nie byla przyzwyczajona, i staral sie powtarzac to co chwila, na poczatku i w srodku zdania, niby jakis refren. Poza tym, jakby przypadkiem wtracil: „Laskawa pani, przy swej inteligencji, zrozumie” albo: „Laskawa pani jest osoba tak doswiadczona, ze nie trzeba nawet tlumaczyc jej pewnych rzeczy…”, albo jeszcze krocej: „Inteligencja laskawej pani…” Uwazal za stosowne powiedziec nawet, ze jako mloda dziewczyna musiala byc o wiele ladniejsza ode mnie.

— Z czego to wnosisz? — zapytalam nieco urazona.

— To rzuca sie w oczy… Sa rzeczy, ktore widzi sie od razu — odpowiedzial tonem wymijajacym, w ktorym krylo sie pochlebstwo. Matka, biedaczka, wytrzeszczala oczy sluchajac tych wszystkich uprzejmosci i stroila miny, przybierajac to slodki, to nieco wystraszony wyraz twarzy. Zdarzalo jej sie na pewno po raz pierwszy w zyciu, zeby ktos zwracal sie do niej w ten sposob; i jej wyposzczone serce zdawalo sie byc nienasycone. Jak juz wspomnialam, bralam jego oblude za dobra monete; myslalam, ze przez wzglad na mnie chce okazac matce pelen serdecznosci szacunek; Gino urosl wiec jeszcze w moich oczach.

Przy sasiednim stoliku usiadla tymczasem grupka mlodych ludzi. Jeden z nich robil wrazenie pijanego i, przygladajac mi sie natarczywie, powiedzial glosno nieprzyzwoite, ale zarazem pochlebne dla mnie slowa. Gino uslyszal to, natychmiast wstal z krzesla i podszedl do mlodego czlowieka.

— Prosze to powtorzyc!

— Czego sie mnie czepiasz? — odrzekl tamten zapijaczonym glosem.

— Ta pani i ta panienka sa w moim towarzystwie — powiedzial Gino podnoszac glos — i dopoki sa ze mna, wszystko, co dotyczy tych pan, dotyczy takze i mnie… zrozumiano?

— Nie boj sie, zrozumialem… No dobrze juz, dobrze… — odpowiedzial chlopak wystraszony. Jego kompani spode lba patrzyli na Gina, ale nie mieli odwagi ujac sie za towarzyszem. Ten natomiast, udajac jeszcze bardziej pijanego, niz byl w istocie, napelnil szklanke i podal ja Ginowi. Gino zrobil odmowny gest reka.

— Nie chcesz pic? — zawolal pijak. — Nie lubisz wina? Zle robisz, to dobre wino… no to ja wypije… — I wychylil szklanke jednym haustem. Gino jeszcze przez chwile groznie na niego spogladal, po czym wrocil do nas.

— Ludzie bez najmniejszego wychowania — powiedzial siadajac i nerwowo otrzepujac sobie marynarke.

— Szkoda bylo fatygi — powiedziala matka, ktorej pochlebila jego rycerskosc. — Przeciez widzi pan… to chamy!

Ale Gino chcial jeszcze mocniej podkreslic swoje szarmanckie zachowanie i odpowiedzial:

— Jak to: szkoda bylo fatygi? Gdybym tu byl w byle jakim towarzystwie… laskawa pani rozumie, co mam na mysli… nie byloby o czym mowic… Ale kiedy jestem z pania i panienka z dobrego domu w lokalu publicznym, w restauracji… Od razu zdal sobie zreszta sprawe, ze to nie przelewki, i sama pani widziala, jak ucichl…

Ten incydent podbil matke do reszty. Poza tym Gino stale dolewal jej wina, ktore upajalo ja nie mniej od pochlebstw. Ale jak czesto bywa z nietrzezwymi ludzmi, pomimo calej sympatii, jaka wzbudzil w niej Gino, nie przestawala irytowac sie na moje narzeczenstwo. I czekala tylko okazji, zeby dac mu do zrozumienia, ze o tym nie zapomniala.

Okazja stala sie rozmowa na temat mojego zawodu modelki. Sama juz nie pamietam, jak do tego doszlo, ze zaczelam opowiadac o nowym malarzu, ktoremu tego ranka pozowalam. A wtedy Gino:

— Moze jestem glupi… moze jestem zacofany… Mozecie sobie myslec, co tylko chcecie… Ale nie moge tego strawic, ze Adriana rozbiera sie codziennie w obecnosci malarzy.

— A dlaczegoz to? — zapytala matka zmienionym glosem, ktory mnie, lepiej ja znajacej niz Gino, kazal przypuszczac, ze za chwile wybuchnie burza.

— Po prostu dlatego, ze to jest niemoralne!

Nie powtorze tutaj w calosci odpowiedzi matki, rojacej sie od slow obelzywych i nieprzyzwoitych, ktorymi sypala jak z rekawa, kiedy byla nietrzezwa albo zla. Ale nawet po ocenzurowaniu odpowiedz ta odda doskonale jej zapatrywania na te sprawe.

— Prosze, niemoralne! — krzyknela tak glosno, ze wszyscy goscie przy stolikach przestali jesc i odwrocili sie w nasza strone. — Prosze, niemoralne!… A co w takim razie jest moralne?! Moze jest moralne harowac przez caly bozy dzien, zmywac garnki, szyc, gotowac, prasowac, zamiatac, szorowac podlogi, a wieczorem czekac na meza zapracowanego na smierc, ktory ledwie zdazy zjesc kolacje, kladzie sie do lozka, odwraca sie do sciany i juz spi?! To jest moralne, co? Poswiecac sie, nie miec nigdy chwili wytchnienia, zestarzec sie, zbrzydnac, zdechnac, to jest moralne, co? A wiesz, co ci powiem? Ze zyje sie tylko raz, a po smierci — do widzenia… Do diabla z taka moralnoscia i Adriana dobrze robi, ze pokazuje sie nago tym, ktorzy jej placa… A zrobilaby jeszcze lepiej, zeby zostala… — i tu zaczela sie cala litania nieprzyzwoitych slow; wstydzilam sie, bo wykrzykujac je, ani o ton nie obnizyla glosu — …i ja, gdyby zaczela to robic, nie tylko bym jej nie przeszkadzala, ale jeszcze pomogla! Tak, pomoglabym jej… oczywiscie byle jej tylko dobrze placili — dodala jakby po namysle.

— Jestem przekonany, ze nie bylaby pani do tego zdolna! — powiedzial Gino, wcale nie zmieszany.

— Nie bylabym zdolna? Co pan sobie wlasciwie mysli plotac takie bzdury? Ze ja jestem zadowolona z zareczyn Adriany z takim chlystkiem jak pan, z szoferem?… I ze nie wolalabym tysiac razy, aby uzyla zycia? Uwaza pan, ze mi przyjemnie myslec o tym, ze Adriana ze swoja uroda, za ktora wielu mezczyzn placiloby tysiacami, skazuje sie na to, zeby byc panska sluzaca przez cale zycie? Myli sie pan, i to bardzo sie pan myli!

Вы читаете Rzymianka
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×