mi pomoc. Narysowac jakas perspektywe, udowodnic, ze ja wcale nie jestem takim tchorzem, a on — bohaterem. Jest po prostu dwoch uczonych, zajmujemy sie jednym zagadnieniem, tylko z obiektywnych przyczyn on moze teraz pracowac nad nim, a ja nie. Ale nie bylo mi lzej. Dlatego, ze on pojedzie na Pamir i bedzie tam siedziec nad rewertaza Weingartena, nad feddingami Zachara, nad swoja niepojeta matematyka i wszystkim innym, a w niego beda walic piorunami kulistymi, nasylac upiory odmrozonych alpinistow, a zwlaszcza alpinistki, spuszczac lawiny, demolowac wokol niego czas i przestrzen, i wreszcie go wykoncza. A moze nie wykoncza. I moze ustali tam prawidlowosci powstawania piorunow kulistych i najsc odmrozonych alpinistek… A moze tego wszystkiego w ogole nie bedzie, bedzie sobie spokojnie sleczal nad naszymi bazgrolami i szukal — gdzie, w jakim punkcie przeciecia wnioski o teorii M-kawern i wnioski z ilosciowej analizy wplywow kulturalnych USA na Japonie krzyzuja sie, i to na pewno bedzie bardzo dziwny punkt przeciecia, i zupelnie mozliwe, ze w tym punkcie odnajdzie kluczyk do calej tej zlowieszczej mechaniki, a nawet, byc moze, klucz do sterowania nia… A ja zostane w domu, jutro odbiore z lotniska Bobka i tesciowa, i wszyscy razem pojdziemy kupowac polki na ksiazki.

— Zatluka cie tam — powiedzialem bez nadziei.

— Niekoniecznie — powiedzial Wieczerowski. — A poza tym przeciez ja tam nie bede sam… i nie tylko tam… i nie tylko ja…

Patrzylismy sobie w oczy, i za grubymi szklami jego okularow nie bylo ani napiecia, ani wysilonej odwagi, ani plomiennego poswiecenia — tylko wylacznie rudy spokoj i rude przekonanie, ze wszystko powinno byc wlasnie tak i tylko tak.

I juz nic wiecej nie powiedzial, a mnie sie wydawalo, ze mowi. Nie ma sie dokad spieszyc — mowi. Do konca swiata jeszcze miliard lat, mowi. Mozna wiele, bardzo wiele zrobic, jesli rozumiec i nie poddawac sie, nie poddawac sie i rozumiec. I jeszcze wydawalo mi sie, ze mowi: 'Umial na papierze bazgrac w blasku swieczki! Wiedzial, za co umiera na brzegu Czarnej Rzeczki…'. A w uszach brzmial jego zadowolony smiech, postekiwanie wellsowskiego Marsjanina.

Spuscilem oczy. Siedzialem skulony, przyciskajac oburacz do brzucha swoja biala teczke, i powtarzalem w mysli po raz dziesiaty, po raz dwudziesty powtarzalem w mysli: '…I odtad wciaz widze przed soba krete, slepe, ciemne sciezki prowadzace donikad…'.

Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×