pionowe pasy. Byla przesadnie wykrochmalona, a jej wlasciciel nosil gumowe opaski podtrzymujace rekawy, zupelnie jak na fotografiach z poczatku wieku. Podszedl do zoltego przepierzenia i otworzyl oszklone okienko.

– Chetni do Bakersfield! Ciezarowka czeka na zapleczu!

Zatrzasnal okienko, zamknal je na skobelek, usiadl za biurkiem i zapalil papierosa.

Poczatkowo nikt sie nie poruszyl. Dopiero po chwili siedzacy mezczyzni zaczeli podnosic sie z lawek, przeciagac, rozprostowywali kosci. Twarze mieli obojetne i jakby nieobecne. Ci, ktorzy czekali na stojaco, rzucali niedopalki na podloge i starannie rozdeptywali je podeszwami. Wreszcie zaczal sie ogolny exodus: wszyscy, jeden za drugim, zaczeli wychodzic bocznymi drzwiami na ogrodzone podworko.

Wstawalo slonce. Dopiero teraz moglismy sie sobie przyjrzec. Na widok znajomych twarzy kilku mezczyzn wyszczerzylo zeby w usmiechu.

Stalismy w kolejce, torujac sobie lokciami droge do ciezarowki, podczas gdy slonce wznosilo sie coraz wyzej. Czas, by wyruszyc w droge. Ludzie gramolili sie na platforme ciezarowki z demobilu, do wysokiej budy zadaszonej porwana plandeka. Kazdy torowal sobie droge, ordynarnie sie przepychajac, probujac co najwyzej zachowac pozory grzecznosci. W pewnym momencie dosyc mialem tej lokciowej roboty i odstapilem na bok.

Pojemnosc ciezarowki byla naprawde imponujaca. Stojacy z boku wielki meksykanski nadzorca gestami reki naganial ich do srodka.

– Dobra! Dobra! Wlazic! Wlazic!

Ludzie przesuwali sie wolno do przodu, jakby mieli za chwile wejsc do paszczy wieloryba.

Z boku przez podarta plandeke widzialem twarze tych, ktorzy byli juz w srodku. Rozmawiali polglosem, usmiechali sie do siebie. Nie lubilem ich, a jednoczesnie czulem sie samotny. Zdecydowalem, ze dam sobie rade z tymi pomidorami. Postanowilem jechac. Mialem juz wsiadac, gdy z tylu wpadla na mnie jakas gruba Meksykanka. Wygladala na niezle narwana. Ujalem ja pod boki i usilowalem podsadzic. Byla potwornie ciezka. Nie bardzo sobie z tym radzilem. Wreszcie moja reka znalazla jakies oparcie, chyba w najglebszym zakamarku jej krocza. Podsadzilem ja w koncu, po czym sam wyciagnalem reke, aby zlapac sie czegos i wskoczyc jako ostatni na platforme. I wtedy ten Meksykanin, nadzorca, przydepnal mi stopa dlon i powiedzial:

– Nie jedziesz. Mamy juz komplet.

Silnik ciezarowki zaskoczyl, zacharkotal i po chwili zgasl. Kierowca ponownie uruchomil starter. Tym razem zapalil. Odjechali.

87

Workmen For Industry, jeszcze inny posredniak, miescil sie na samym skraju dzielnicy wykolejencow. Menele byli tu mlodsi, nieco lepiej ubrani, ale rownie apatyczni jak ci, ktorzy szukali pracy u farmerow. Siedzieli na okiennych parapetach, skuleni, przygarbieni, grzejac sie w sloncu i popijajac kawe. Byla bez cukru i smietanki, ale za to bezplatna, fundowana przez posredniak. Od czesci biurowej nie oddzielala nas tu zadna druciana przegroda, telefony odzywaly sie czesciej, a urzednicy byli znacznie bardziej wyluzowani niz w Farm Labor.

Podszedlem do pulpitu, dostalem karte i pioro przyczepione lancuszkiem do blatu.

– Prosze to wypelnic – powiedzial urzednik, mlodziutki Meksykanin o sympatycznej twarzy, ktory profesjonalnym stylem bycia staral sie maskowac serdecznosc.

Zaczalem wypelniac formularz. W rubryce „Adres i numer telefonu” wpisalem: „nie posiadam”. W rubryce „Wyksztalcenie i kwalifikacje zawodowe” wpisalem: „dwa lata Koledzu Miejskiego L.A., Wydzial Dziennikarstwa i Sztuk Pieknych”.

Po chwili zwrocilem sie do urzednika:

– Zle cos wypelnilem. Czy moglbym dostac jeszcze jeden druczek?

Wreczyl mi nastepny formularz. Tym razem wpisalem; „Ukonczona szkola srednia. Ekspedient, magazynier, pracownik fizyczny. Pisze troche na maszynie”.

Oddalem mu wypelniona karte.

– Swietnie – powiedzial. – Prosze teraz usiasc i poczekac. Zobaczymy, moze cos sie znajdzie.

Znalazlem wolne miejsce na parapecie i usiadlem. Obok mnie siedzial stary Murzyn. Zaintrygowala mnie jego twarz. Na twarzach wiekszosci z nas malowal sie typowy dla klientow takich miejsc wyraz rezygnacji; on natomiast mial taka mine, jakby z trudem powstrzymywal sie od tego, by nie smiac sie z siebie i wszystkich tu obecnych.

Zauwazyl, ze zerkam na niego. Blysnal zebami w usmiechu.

– Facet, co prowadzi ten posredniak, to duzy cwaniak. Wylali go z Farm Labor, wkurwil sie, przyszedl tu i zalozyl ten interes. Dorywcze roboty to jego specjalnosc. Jakis gosc potrzebuje rozladowac wagon, szybko i tanio, dzwoni tu…

– Taak. Slyszalem o tym.

– …gosc potrzebuje rozladowac wagon, szybko i tanio, dzwoni tu, a facet, co prowadzi ten posredniak, kasuje 50%. Ale i tak nie narzekamy. Trza brac, co daja.

– Mnie tam wszystko jedno. Mam to w dupie.

– Wygladasz na przegranego. Co ci sie stalo?

– Stracilem kobiete.

– Nie martw sie. Bedziesz mial inne. I tez je stracisz.

– Gdzie one odchodza?

– Sprobuj lepiej tego.

W torbie mial butelke. Pociagnalem z niej lyk. Najtanszy portwajn.

– Dzieki.

– Nie ma kobit u nas na dzielnicy…

Ponownie podal mi flaszke.

– Uwazaj, zeby nie zobaczyl, ze pijemy. Okropnie go to pieni.

Gdy tak siedzielismy, popijajac wino, wywolano kilku mezczyzn, ktorzy wyszli zaraz do jakiejs roboty. Poprawilo nam to nastroj. Przynajmniej byl jakis ruch w interesie.

Ja i moj czarny przyjaciel czekalismy dalej. Butelka wedrowala w te i z powrotem. W koncu ja oproznilismy.

– Jest tu gdzies blisko monopolowy? – spytalem.

Uzyskalem potrzebne informacjo i wyszedlem. Tak sie jakos dziwnie skladalo, ze w dzielnicy nedzy w Los Angeles w ciagu dnia zawsze bylo goraco. Stale widywalo sie tam starych wloczegow odzianych w grube jesionki mimo upalu. Ale gdy zapadala noc i schronisko bylo przepelnione, te jesionki bardzo sie przydawaly.

Gdy wrocilem z monopolowego, moj przyjaciel nadal tam czekal.

Usiadlem obok niego, odkorkowalem flaszke i podalem mu ja razem z torebka.

– Trzymaj ja nisko – ostrzegl mnie.

Przyjemnie bylo siedziec tak i pic wino.

Zebralo sie wokol nas kilka komarow. Krazyly na wysokosci naszych oczu.

– Ciagnie je do wina – zauwazyl moj towarzysz.

– Skurwysyny sa znalogowane.

– Wiedza, co dobre.

– Pija, zeby zapomniec o swoich kobietach.

– E tam! Pija i tyle.

Machnalem reka i zlapalem jednego z tych amatorow wina. Gdy rozwarlem garsc, zobaczylem na dloni czarna plamke i resztke malenkich skrzydelek. Dziwny byl to widok. Nic z niego nie zostalo. Zero.

– Uwazaj! Leci do nas!

Byl to ten sympatyczny mlody czlowiek, ktory zarzadzal posredniakiem. Rzucil sie na nas z furia.

– Ozez pijaczki w morde jebane! Juz was tu nie ma! Wypierdalac stad, bo zaraz zadzwonie po gliny!

Popedzil nas obu do drzwi, klnac i popychajac. Wlasciwie czulem sie winny i nie bylem na niego zly. Nawet gdy nas popychal, wiedzialem, ze udaje tylko zlosc i tak naprawde nie przejmuje sie tym, co zrobilismy. Na prawym reku mial duzy sygnet.

Widocznie nie wyszlismy dostatecznie szybko, bo zdazylem od niego oberwac tym sygnetem. Trafil mnie tuz nad lewym okiem. Najpierw poczulem, ze cieknie mi krew, a potem ze oko zaczyna byc podpuchniete.

Odeszlismy kawalek, znalezlismy schodki prowadzace do jakiegos domu i usiedlismy na nich. Podalem mu flaszke. Pociagnal sobie.

– Dobre winko.

Oddal mi flaszke. Teraz ja sobie pociagnalem.

– Taak. Niezle.

– Sloneczko grzeje.

– Taak, Przygrzewa niezle.

Siedzielismy w milczeniu. Co pewien czas jeden podawal flaszke drugiemu.

W koncu ja oproznilismy.

– No dobra – powiedzial. – Musze juz isc.

– Na razie!

Odszedl. Wstalem, ruszylem w przeciwna strone i zaraz za rogiem skrecilem w Main Street. A potem szedlem ta ulica dalej, az do „Roxie”.

Fotosy striptizerek wisialy na wystawie za szyba. Wkroczylem do srodka i kupilem bilet. Bileterka w okratowanej kabinie wygladala lepiej niz dziewczyny na

Вы читаете Faktotum
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×