Jakakolwiek wydarzyla by sie tragedia - slonce bedzie wschodzic o czasie i nawet jesli kurort ze wszystkimi mieszkancami pewnego dnia pograzy sie w morzu, slonce ciagle bedzie tak samo wschodzic i zachodzic, przez milion lat...

Skad ta delikatnosc?

Dlaczego tak tesknie do tego, zeby usiasc teraz obok lkajacej kobiety, objac ja i uspokoic?

Tym bardziej, ze ona juz dawno nie rozpacza. Lzy jej obeschly, a ten, po kim rozpaczala, dawno jest juz w mogile. Mogila zostala zapomniana, a sad, ktory wyrosl na jej miejscu, postarzal sie i zdziczal, zostal wykarczowany, zas na jego miejscu wyrosl nowy sad... czy jest to powod do goryczy?

A jednak cos jest ze mna niedobrze.

Zaraz bedzie zakret, a za nim pokaze sie moj dom.

Oto on.

Podswiadomie balem sie, ze dom okaze sie ruina. Ze od momentu, gdy rozmawialem z Ora Szantalia w nedznym hotelowym pokoju, minelo piecdziesiat lat. Chwala sowie, dom sie nie zmienil; wydawalo sie, ze opuscilem go wczoraj, najwyzej przedwczoraj.

Ogrod byl w calkowitym porzadku. Ziemniaki wylazly z ziemi, wyschly na sloncu i zapakowaly sie w worki. Kartoflana nac zebrala sie na stos i dokonala samospalenia. Na pustych grzadkach panowala wzorcowa czystosc, tylko kilka dyn, kazda jak glowa olbrzyma, nie spieszylo sie do piwnicy. Zapewne dla utrzymania malowniczosci pejzazu.

Wszedlem na prog.

Metr kwadratowy obsypanego sufitu nad sama glowa, zapas wody w cynkowym baku, malenkie lusterko poplamione pasta do zebow, w lustrze odbijaja sie dwie twarze - jedna naprzeciw drugiej - zbyt blisko siebie, jakby chwile przed pocalunkiem, i rozmowcow mozna by uznac za zakochanych, jesli nie patrzyc im w oczy.

Kogo mi zal? Jej? Siebie? Wszystkich tych, ktorych to jeszcze czeka? - rozstanie, utrata, tragedia? Pustka?

Dlaczego, zgodnie z jakim prawem, duma zmienia sie w pyche, godnosc w egoizm, stalosc w upor, sila w okrucienstwo, rozum w bezdusznosc, a milosc staje sie odrazajacym gnomem, wlasnym przeciwienstwem?

I jak chcesz to zmienic? Kazdy przedmiot rzuca cien, w kazdej duszy jest ciemny zakamarek. Naucz sie kochac takze to miejsce... Nie wychodzi?

W salonie bylo chlodno i wilgotno. Szepnalem zaklecie i rozpalilem kominek. Sowka z niepokojem zatrzepotala skrzydlami; odwrocilem sie, jakby mnie ktos zawolal.

Za stolem pokrytym czarnym aksamitem siedziala mala, czarna, zgarbiona figurka.

Poczulem przerazenie. Podobnego strachu nie doswiadczylem nawet w obliczu smierci, w otchlani ognia.

Szczelny kaptur przykrywal twarz siedzacej. Widzialem tylko podbrodek, pokryty rzadkimi, siwymi wlosami.

I rece, pomarszczone, starcze rece trzymajace gliniana statuetke.

Stalem. Sowka sie denerwowala, czas uplywal, a ja stalem. Jak wmurowany; dzielil nas milion lat. Milion lat samotnosci i nie dalo sie tego zmienic ani wybaczyc.

W koncu zrobilem pierwszy krok. Potem jeszcze jeden. Podszedlem na niegnacych sie nogach i wyciagnalem reke. Starcze dlonie nawet nie drgnely.

I wtedy wzialem ze stolu to, co mi sie prawnie nalezalo.

...trzy losy naraz, jak trzy muchy pod packa, zetrzec w proch, na zawsze...

Ostatnia jesienna mucha, perlowozielona, ociezala jak od piwa, halasliwa, skazana mucha krazyla wokol pustego, bez swiec, kandelabra. Chwycilem pokrake prawa reka za glowe, lewa w poprzek tulowia.

- Karze sie...

Siedzaca nie wykonala najmniejszego nawet ruchu, aby mnie powstrzymac. Nawet jesli byla w stanie; nawet jesli miala te upiorna mozliwosc oparcia sie Rdzennemu zakleciu.

Chcialem zapytac, czy zdazyla wmieszac sie do mojej duszy. Bylo to bardzo wazne, bylo to pryncypialne. Jednoczesnie rozumialem, ze nigdy nie zadam tego pytania. A jesli zadam, okaze sie durniem, po trzykroc idiota niegodnym magicznego stopnia.

Nie, juz teraz nigdy sie tego nie dowiem.

Popatrzylem na Kare w swoich rekach. Popatrzylem i niczego nie poczulem. Ani radosci, ani strachu. Nie wzbudzila nawet mego zainteresowania - zdajac sobie przy tym doskonale sprawe, ze godzina wybila. Czas wydac wyrok.

Gliniany potworek zaczal sie nagle gwaltownie rozgrzewac. Poczul swoj koniec. Poczul, ze tym razem nie strasze i nie udaje; nadszedl czas i kara nastapi nieodwracalnie.

- Oskarza sie...

Stary Jater, zona jubilera, kupiec, Mart zi Gorof, korowod niewinnych ofiar. Okrucienstwo, preparacja dusz... kamienie szlachetne, patrzace na swiat znieruchomialymi oczami.

- Oskarza sie te, ktora zlosliwie...

Wciaz niczego nie czulem. Gdzie sie podzial Sedzia, wspanialy, grozny i upojony wladza? Gdzie zawrot glowy, gdzie lomotanie krwi w skroniach? Gdzie ono jest, szczescie dysponenta Kary? Glina juz parzy mi dlonie, nie mozna czekac dalej...

- Oskarza sie te, ktora zlosliwie narusza cisze w tym domu.

Oskarza sie te muche za uporczywe brzeczenie... i niestosowanie sie do zasad higieny! Niech tak bedzie!

Trzask!

W mojej prawej rece znalazla sie wydluzona glowa, w lewej tulow. Kilka okruchow gliny upadlo na zakurzony but. Resztki pokraki szybko stygly; na kominku lezala, malowniczo zadarlszy lapki, zdechla mucha.

Na pewno umarla od razu. Bez meczarni.

Rozluznilem palce; glowa i tulow, minute temu bedace jednym potworkiem, bezdzwiecznie upadly na dywan. Sowka przysunela sie calkiem blisko, laskoczac piorami moj policzek. Wydawala ledwo wyczuwalny, w pewnym jednak stopniu nawet przyjemny zapach.

Usmiechnalem sie glupawo.

I znow sie usmiechnalem - tak, ze koniuszki ust podniosly mi sie od ucha do ucha.

Bylo mi lekko na duszy. Lekko i spokojnie jak w dziecinstwie.

Minela minuta, potem druga...

Oderwalem wzrok od glinianych odlamkow. Odwrocilem sie powoli. Jesli patrzyla spod kaptura, nie widzialem jej oczu.

Sowka zerwala sie z mojego ramienia. Niezdarnie poszybowala przez caly pokoj, wyladowala na stole. Zostawila zgrabna kupke pomiotu na zakurzonym aksamicie.

Podszedlem do stolu, wyciagnalem reke, ujalem skraj grubej tkaniny i szybkim ruchem odrzucilem kaptur.

Faldy zwiedlej skory kaskadami lezaly na czole i policzkach, nos niemal dotykal zapadnietych, ciemnych warg. I z tej starczej twarzy spogladaly na mnie tak dobrze mi znajome, piwne oczy - prawe pomalowane niebieska farbka, a lewe zielona. Niemrugajace, zastygle, spokojne tym spokojem tamtej strony, ktory jest niedostepny zywym.

Вы читаете Magom wszystko wolno
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×