„Ciekawe odkrycie!” — pomyslal baron, lecz nie zdradzil sie niczym.
— A wiec stawiam taki warunek, ze pan nie bedzie mnie szantazowal w przyszlosci i nie pusci w ruch panskich wstretnych zdjec.
— Pan na nich widnieje, panie baronie!
— Pan na nich widnieje, panie Maramballe! I jesli pan nie dotrzyma obietnicy, to…
— To?
— To zabije pana. Drugi raz nie chybie. „Koniec swiata” skonczyl sie.
— Dobrze! Przyjmuje panskie warunki — odparl Maramballe. — Skladam uroczyste przyrzeczenie, iz nigdy nie opublikuje tych zdjec. Lecz ze swej strony zadam, by pan zlozyl zobowiazanie, iz nie podejmie pan przeciw mnie zadnych agresywnych krokow.
Baron usmiechnal sie.
— Dobrze! Zgadzam sie.
W ten sposob doszla do skutku jeszcze jedna transakcja. Maramballe doreczyl baronowi negatywy, a baron wyplacil Maramballe’owi dwanascie tysiecy marek. Baron schowal negatywy do kieszeni, zlozyl ogolny uklon i opuscil pokoj. Zanim baron doszedl do drzwi, Metaxa otrzymal od Layle’a swoje dwa tysiace i z szybkoscia jaszczurki wysliznal sie z pokoju za baronem.
Nareszcie Maramballe mogl spokojnie rozkoszowac sie czytaniem akt numer sto siedemdziesiat cztery! Tak mu bylo spieszno, ze postanowil zrobic to natychmiast.
Podniecony zasiadl do biurka i zaczal przegladac akta, ktore kosztowaly go tyle nerwow i pieniedzy.
Layle przysiadl na parapecie okna i spokojnie palil fajke. Maramballe po przejrzeniu akt zwisl nagle bezsilnie calym cialem, z ktorego jak gdyby wyjeto wszystkie kosci.
— Ciekawa sprawa? — zapytal Layle.
— Uklad handlowy. Wszystko to w pelnym brzmieniu zostalo oficjalnie ogloszone w prasie. I ani slowa wiecej! Zadnego tajnego ukladu miedzy Niemcami a Rosja Radziecka… — odpowiedzial Maramballe dretwiejacym jezykiem.
Layle rozesmial sie prawie bezdzwiecznie. Lecz sluch Maramballe’a, wyostrzony w dniach „konca swiata”, nie oslabl. Ten smiech byl iskra, ktora padla na beczke z prochem.
Maramballe jakby oszalal. Twarz mu sie wykrzywila. Zaczal krzyczec tak, jak gdyby siedzial na tej beczce z prochem.
— Oszusci! Lotry! Zlodzieje! Oszukaliscie mnie, sprzedawczyki! Pan sprowokowal mnie do kradziezy. Pan razem z Metaxa zorganizowal bandycka szajke. Sami panowie podpisaliscie „tajne porozumienie mocarstw — Anglii i Grecji przeciw Francji”. Pan, panie Layle, umyslnie podbijal cene. Pan mnie ograbil… pan… pan…
Maramballe nic wiecej nie powiedzial. Jego krzyk mogl zwrocic uwage sasiadow i Layle poczynil odpowiednie kroki. Podszedl szybko do Maramballe’a i, scisnawszy mu szczeki silnymi jak zelazne obcegi zylastymi, piegowatymi rekami, powiedzial nieomal lagodnie:
— Uprzedzalem przeciez pana, Maramballe, ze Metaxa jest chytrzejszy od nas razem. Nie przejmuj sie, piekna Francjo. Zycie to gra i walka. Dzis ci sie nie udalo. Ale jutro mozesz zawrzec taki sam swietny tajny uklad z Wlochami lub Brazylia przeciw Anglii i odegrac sie. — Dokonczyl surowym tonem: — Niech pan nie krzyczy tak glosno, panie Maramballe, o naszych sprzecznosciach. Prosze nie zapominac, ze znajdujemy sie w Niemczech.
Maramballe westchnal, wsunal pod kamizelke teczke, ktora juz mu nie byla potrzebna, i nie zegnajac sie z Layle’em opuscil pokoj. Poszedl do domu.
W swoim pokoju mial urzadzona skrytke w tylnej scianie szafy. Dorobil do niej druga deske i tam przechowywal dokumenty, ktorych nie powinna byla widziec policja niemiecka. Zamknal drzwi na klucz, wyjal druga deske, wydostal ze skrytki zdjecia zrobione z negatywow sprzedanych niedawno lejtnantowi i szepnal:
— Jeszcze pan o mnie uslyszy, panie baronie. — Zdjecia byly zabezpieczone. Ale co zrobic z teczka numer 174. Przechowywanie jej w pokoju, nawet w dobrej skrytce, nie bylo bezpieczne. Maramballe postanowil spalic teczke.
Lecz nim zdazyl wykonac swoj zamiar, zapukano do drzwi. Maramballe zyl w ostatnich dniach w stanie napietego oczekiwania i zrobil wszystko, by uniknac zaskoczenia. Wywiercil w drzwiach waziutka szparke, przez ktora mogl zobaczyc, kto przyszedl.
Ku swemu przerazeniu ujrzal oddzial policji. Wszystko bylo jasne. Baron zauwazyl teczke, ktora wysliznela sie spod kamizelki, i szybko zakomunikowal o tym policji, polecajac, by przylapala Maramballe’a na goracym uczynku… „Przeklety baron!” — szepnal Maramballe.
Ale co robic? Nie zdazy spalic teczki. A do drzwi stukano natarczywie i jakis brutalny glos zawolal:
— Niech pan otworzy, panie Maramballe, bo wylamie my drzwi! Widzielismy, jak pan wchodzil do pokoju.
„Jak ta policja berlinska sprawnie pracuje! — zdziwil sie Maramballe. — Pewnie baron zawiadomil ich telefonicznie i policjanci udali sie natychmiast za mna”…
Drzwi juz trzeszczaly… Jeszcze kilka sekund — i pekly pod naporem poteznych cial. Policjanci wdarli sie do pokoju. Pokoj byl pusty.
Kiedy zaczeli sie rozgladac, odezwal sie nieoczekiwanie glosnik radiowy tubalnym, zagrobowym glosem. A ten glos oznajmial straszne rzeczy:
— Halo! Halo! Nowa katastrofa! Ziemia weszla w strefe mglawicy zlozonej z gazow trujacych! Uciekajcie do schronow przeciwgazowych! Dziesiec minut wystarczy dla zatrucia czlowieka.
Ta wiadomosc oszolomila policjantow. Zapomniawszy o celu swego przybycia, rzucili sie do korytarza i pobiegli do najblizszego podziemnego schronu przeciwgazowego, roztracajac i przewracajac zdumionych przechodniow.
A Maramballe wyszedl zza szafy i nagle zaczal trabic triumfalnego marsza w glosnik odbiornika.
— Dobry kawal im zrobilem! — powiedzial wesolo. — Teraz nikt ich nie wyciagnie ze schronu. A mnie wystarczy pol godziny, by dojechac do dworca. Wize wyjazdowa mam w kieszeni, pieniadze tez. — I Maramballe nagle rozesmial sie jeszcze glosniej. — Wyobrazam sobie, jaka mine zrobi Metaxa, kiedy przyjdzie z czekiem do banku i dowie sie, ze mam na rachunku biezacym tylko kilkaset marek.
SPIS RZECZY
WYSPA ZAGINIONYCH OKRETOW
CZESC I
I. Na pokladzie
II. Burzliwa noc
III. W tej samej pustyni
IV. Morze Sargassowe
V. W krolestwie umarlych
CZESC II
I. Cicha przystan
II. Mieszkancy wysepki
III. Gubernator Fergus Slayton
IV. Nowe zycie
V. Wybor narzeczonego
VI. Porazka Slaytona
CZESC III