Nastepnie wyjasnila swoim cichym, aczkolwiek wyraznym glosem, ze w dniu zbrodni szedlem za nia az do teatru no swiezym powietrzu. Usiadlem obok niej, zalewajac ja potokiem plomiennych wyznan. Zmuszona byla udiec. Starv Szkot w kilcie, ktory siedzial w tym samym rzedzie co ja, potwierdzil jej slowa.

O dziesiatej wieczorem, twierdzilo dalej Marjorie, zadzwonilem do jej meza. Pragnalem zobaczyc sie z nim natychmiast. Poniewaz nie palil sie do nocnego spotkania, powiedzialem mu, zeby sie zastanowil i zadzwonil do mojego hotelu. Nevil Faulks po namysle, ktory trwal pol godziny, mimo nalegan jego zony, obawiajacej sie skutkow takiego spotkania, zatelefonowal.

Wszystko bylo znakomicie skonstruowane. Sluchalem jej historii, wiedzac doskonale, ze jest gruntownie falszywa i zastanawialem sie, jakim cudem Marjorie zdolala ja zbudowac. Nastepnie zeznawala ubrana w czerwony plaszcz z futrzanym kolnierzem mrs Morthon, ktora potwierdzala slowa swego goscia. Umalowolo sie jak Indianin na sciezce wojennej i wygladala jak „Wariatko z Chaillot'. Po niej wystapil inspektor Brett. W sposob oszczedny przedstawil wyniki sledztwa, podpierajac je fragmentami przesluchania. Wreszcie koroner zapytal mnie, czy chcialbym cos dorzucic.

Przedstawilem wlasna wersje faktow, podkreslajac, ze to czysta prawda i ze nie potrafie powiedziec nic innego niz prawde. Zrozumialem jednak, ze nikt mi nie wierzy. Mowilem spokojnie, starajac sie byc przekonywajacy, ale wszyscy patrzyii na mnlie z niewiara i pogarda. Lawa przysieglych uznala mnie winnym morderstwo dokonanego z premedytacja na osobie Nevila Faufksa i zawiadomila mnie, ze w najblizszym czasie stane przed sadem w Edynburgu.

Z premedytacja. Oznaczalo to kare smierci. Moj proces ograniczy sie jedynie do uroczystego potwierdzenia wydanego juz wyroku.

Wyszedlszy z sali udalem sie w towarzystwie straznikow do sasiedniego pokoju, ktorego sciany byly wylozone ciemna boazeria. Przy jednym z okien stal Brett. Palil mozolnie srwoja czarna fajke. Byl blady i niczym krolik poruszal swoim rozowym nosem. Odnioslem wrazenie, ze czyha wlasnie na mnie. Gdy przechodzilem obok niego, rzeczywiscie odwrocil sie w moja strone. Zatrzymalem sie w miejscu jak kon, ktory stajaj debo. Moi stroznlicy przestraszyli sie i natychmiast chwycili mnie za rece.

– Choialbym panu cos powiedziec, inspektorze.

W jego oczach pojawila sie iskierka zainteresowania i zblizyl sie do naszej grupy.

– Panie Brelt – rzeklem – sadze, ze skonczyl pan swoja prace, blagam jednak, aby dalej prowadzil pan sledztwo. Gotow jestem podpisac oswiadczenie, w ktorym przyznaje sie do zamordowania z premedytacja Fautksa, jezeli to moze pana uspokoic, ale zanim przyjdzie mi za to zoplodic, chce wiedziec, jak ta kobieta wszystko ukartowala, oby wmowic, ze zobilem miedzy jedenasta a polnoca, skoro wiem, iz stalo sie to o piatej! Jestem przekonany, ze jest pan policjantem, dla ktorego prawda stanowi rzecz najwazniejsza, a zatem licze na pano, panie Brett!

Popatrzylismy na siebie przez chwile. Brett dalej palil fajke w milczeniu. Nie potrafilem juz panowac nad swoim smutkiem. W moich oczach pojawily sie lzy, ktorych nie moglem otrzec, poniewaz straznicy nadal trzymali mnie za rece.

– Zabilem go o piatej, inspektorze. O piatej! Musli mi pan wierzyc!

Placzacy mezczyzna stanowi zowsze przykry widok, tym bardziej dla dzentelmena urodzonego na Wyspach Brytyjskich. Brett zmarszczyl swoj rozowy kroliczy nos i odwrocil sie bez slowa.

* * *

Nie przebywalem juz w siedzibie policji, lecz w prawdziwym wiezieniu i moja celo spelniala wszelkie warunki pomieszczenia przeznaczonego dla wiezniow.

Pies, gdy czuje, ze umiera, kuli sie w glebi wlasnej budy i z lbem opartym o swe przednie lapy czeka, az nadejdzie ostatni moment. Polozylem sie na brzuchu na waskim zelaznym lozku i czekalem, az nadejdzie moja chwila. Ogarnal mnie dziwny spokoj. Marjorie i jej czary, angielscy sedziowie i ich wyroki znalazly sile na drugjim planie. Stanalem twarza w tworz z wlasnym sumieniem, czyli z wlasna zbrodnia. Nie miolem watpliwosci, ze dzialalem z premedytacja. Ciulem jeszcze w reku dotyk rewolweru. Widzialem wykrecona twarz Faulksa. Zabilem z nienawisci. A krzyk rozpaczy Marjorie nie mial wlasciwie zadnego wplywu na moje postepowanie.

Od pierwszej chwili swego istnienia bylem zabojca, jezeli bowiem wystarczaja trzy sekundy, aby nim zostac, to oznacza, ze bylo sie nim potencjalnie od momentu przyjscia na swiat.

– A wiec niech mnie powiesza, bedzie wreszcie spokoj – westchnalem.

* * *

Spalem jeszcze glebokim snem, gdy rankiem nastepnego dnia wszedl straznik, aby mnie obudzic. Powiedzial, co mnie nieco zdziwilo, zebym sie porzadnie umyl. Ogolilem sie dokladnie i zostalem zaprowadzony do gabinetu dyrektora. Czekali tam na mnie Brett i dwaj. jego ludzie. Ucieszylem sie na ich widok.

– Czy zaszlo cos nowego, inspektorze?

Byl jeszcze bardziej zasepiony niz zazwyczaj. Czoto przecinala mu fioletowa prega powstala na skutek noszenia zbyt ciasnego kapelusza. Mial na sobie jasnoszary garnitur, co sklonilo mnie do spojrzenia przez okno – pogoda byla sliczna.

– Pojdzie pan z nami, bo musimy jeszcze cos sprawdzic – odparl udzielajac w ten sposob odpowiedzi na moje pytanie.

Jeden z jego ludzi zblizyl sie do mnie z kajdankami w dloni, ale Brett powstrzymal go ruchem reki. Szybko wlozylem rece do kieszeni.

Na dziedzincu wsiedlismy do wysluzonej czarnej taksowki. Jeden z inspektorow usiadl za kierownica. Brett usiadl obok mnie, zas jego drugi wspolpracownik obok kierowcy. Dopiero wowczas zauwazylem, ze ten drugi ma pod marynarka bialy kitel.

– Dokad jedziemy?

– Sam pan zobaczy

Brett oddychal glosniej niz zazwyczaj. Musial ogolic sie napredce, bo pod broda byly widoczne kepki zarostu. Samochod jechal szybko. Ulice byly jeszcze prawie puste. Rozpoznawalem jakies skrzyzowania, jakies pomniki. Edynburg tak mi utkwil w pamieci, ze mialem wrazenie, iz przebywalem w nim przez wiele lat. Jechalismy stroma ulica wzdluz pagorkow Princess Garden. Pewnie chodzi o wizje lokalna, pomyslalem sobie. Perspektywa tego przygnebila mnie, gdyz nie bylem w stanie wyobrazic sobie uczestniczenie w parodii tak ohydnej sceny. Tym bardziej ze zakladala obecnosc Marjorie u boku policjantow.

Samochod jednak zamiast zatrzymac sie przy parku, pomknal dalej. Przez jakis czas jechalismy Princess Street, a nastepnie, po objechaniu dobrze oznakowanego ronda, skrecilismy w prawo. Ulica, w ktora wjechalismy, byla szeroka, krotka i cicha, po obu jej stronach staly szare domy. Kierowca zatrzymal sie przy czarnej kracie, miedzy dwoma podjazdami. Zachowanie sie policjantow bylo dla mnie zupelnie niezrozumiale. Siedzacy obok kierowcy w chwile po zahamowaniu wozu wysiadl i wszedl do najblizszego domu. Kierowca zapalil, natomiast Brett pilnie przygladal sie zawijasom wzoru obicia przednich siedzen.

– I co teraz? – zapytalem blagalnym tonem.

Moj sasiad wzruszyl jedynie ramionami.

– Dlaczego pan nic nie mowi, inspektorze? Czy sadzi pan, ze mam nerwy ze stali?

– Nie mam panu nic do powiedzenia, mister Valaise!

W skupieniu patrzyl na brame domu, do ktorego wszedl jego wspolpracownik w bialym kitlu. Uczynilem to samo. Na tej czynnosci minal nam co najmniej kwadrans. Czy rzeczywiscie, w tym przekletym miescie musze zawsze na cos czekac? Czy majac powroz na szyi bede musial rowniez cierpliwie czekac, az zapadnia otworzy sie pod moimi stopami?

Wreszcie na progu domu zjawil sie z powrotem ten drugi glina. Nie byl jednak sam. Obok niego stal mezczyzna. Wysoki facet o bladej twarzy i ciemnych wlosach. Na jego widok wszystko dookola zaczelo wirowac. Mimo szeroko otwartych ust nie bylem w stanie wyrzec ani slowa.

Chcialem wyciagnac reke, ale byla ciezka jakby odlano ja z olowiu.

– Czy cos panu dolega, mister Valaise? – zapytal Brett swoim spokojnym glosem, w ktorym kryla sie lekka ironkj.

– Ten mezczyzna! To on! – wykrztusilem ochryple.

Вы читаете Trawnik
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×