jakis wojskowy. Nosil ciezka peleryne i trzymal oburacz brzuchata, najezona czarnymi rozkami kobze.

Kobziarz stanal w drzwiach i zaczal grac jakas ludowa melodie. Te nosowe dzwieki wydaly mi sie byc hymnem powitalnym. Szwedzcy turysci byli zachwyceni i puscili w ruch aparaty fotograticzne. Majac nadzieje, ze w ktoryms oknie ujrze twarz Marjorie, spojrzalem na surowa fasade hotelu. Ale goscie „Learmonth Hotel' musieli byc zwyklymi nudziarzami, bo zaden nie wyjrzal.

Muzyka sie urwala, kobziarz podszedl do mnie i siegnal stanowczym gestem po moj bagaz. Ten wysoki mezczyzna o czerwonych wlosach i bezbarwnych oczach okazal sie portierem hotelu.

Poprowadzil mnie przez hol. Mimo licznych podrozy takiej recepcji jeszcze nie widzialem. Podloga byla przykryta dywanem w szkocki wzor, przy czym kazde pasmo kraty bylo inne. Podobnie tapeta. Bylo to tak oszalamiajace, ze kameleon na tle takiej pstrokacizny musialby zwariowac. Te barwne fale przecinala lada w ksztalcie dziobu statku. Natomiast wlasciciel tego wszystkiego przypominal mojego gospodarza z hotelu w Juan. Tyle tylko ze byl bardziej okragly, bardziej rozowy i bardziej lysy. Przyjal mnie z pewna rezerwa: klient, ktory nie zamowil pokoju i zjawia sie o siodmej nad ranem lekko go zaniepokoil. Ani opalenizna, ani jasny garnitur, ktory tu byl nie do noszenia, absolutnie nie pasowaly do otoczenia.

Dal mi jednak pokoj, zaznaczajac, ze bedzie wolny troche pozniej. Mialem ochote go prosic o polaczenie z Marjorie, ale w ostatniej chwili sie wstrzymalem. Przypomnialem sobie, ze mial tu do niej przyjechac , maz, i nie chcialem jej skompromitowac. Ulozywszy walizke pod jakas lawka, czekalem na pore breakfastu. Po godzinie zaczeli schodzic do jadalni goscie hotelowi. Przewaznie byli to ludzie w podeszlym wieku i pojalem, ze „Learmonth' wspolpracuje glownie z biurami turystycznymi. Doszedlem do przekonania, ze wycieczki skladaja sie wylacznie z wdow, starych panien i niedoleznych par. Pod hotel podjezdzaly coraz to nowe autokary i za kazdym razem wychodzil do nich kobziarz, aby zagrac nowo przybylym. Stawalem sie coraz bardziej niecierpliwy. Czyz po takiej podrozy siedzenie tu na lawce i czekanie na kobiete, do ktorej przybylem z tak daleka, nie bylo czyms idiotycznym?

Udalem sie do dining-roomu i zamowilem jajka na bekonie. Ogromna sala przypominala jadalnie pensjonatu. Stare Amerykanki wrzeszczaly jak przestraszone perliczki, a od czasu do czasu – nie wiadomo czemu – wybuchaly glosnym smiechem. Starszy mezczyzna, najwyrazniej pochodzacy z Teksasu, ktory na glowie mial slomkowy kapelusz z nieprawdopodobnie wielkim rondem, a w uchu jakis skomplikowany aparat sluchowy, palaszowal mala lyzeczka porcje owsianki. Mleczna papka kapala na jego recznie malowany krawat. Ten podstarzaly kowboj wygladal pociesznie, ja jednak nie mialem ochoty nawet sie usmiechac. Bylem niespokojny. Podejrzewalem, ze Marjorie musialo sie cos przydarzyc.

Wrocilem do pstrokatego holu. Na jednej ze scian wisiala wielka drewniana tablica, ktora przecinaly krzyzujace sie tasmy w szkockie wzory. Pracownicy recepcji ukladali wedlug im tylko znanego porzadku listy. Zaczalem nerwowo szukac nazwiska Marjorie. Bylem prawie pewien, ze go nie odnajde.

Jednak odczytalem je. Na wyslanym przeze mnie poprzedniego dnia z Juan-les-Pins telegramie, ktorego nikt jeszcze nie odebral.

ROZDZIAL VII

Ten niepozorny bialo-niebieski prostokat przerazil mnie niczym zawiadomienie z zalobna obwodka. Swiadczyl tak wymownie i tak przejmujaco o nieobecnosci Marjorie, ze pojawily mi sie lzy w oczach.

I prawie natychmiast pomyslalem, ze moze nie chodzi o moj telegram. Wtedy uczynilem rzecz nieslychanie niedelikatna: otworzylem przesylke. Przezyte rozczarowanie ukaralo mnie za te zuchwalosc.

„Kochanie, przyjezdzam

Jean-Marie Valaise'.

Zwiezlosc tekstu, ktory brzmial jak zwycieski okrzyk, wydala mi sie teraz zlowieszcza. Zawstydzony i zrozpaczony, zlozylem telegram z powrotem i umiescilem na poprzednim miejscu. Nikt nie zwracal na mnie uwagi. W tym hotelu panowal wiekszy ruch niz na dworcu autobusowym. Tlumy ludzi z bagazami klebily sie w holu. Nagle nacieraly na jakis autokar, z ktorego wysiadali, witani jekliwymi dzwiekami kobzy, nowi przybysze.

Zauwazyl mnie wlasciciel hotelu i podniosl reke. Podbieglem pelen nadziei.

– Pokoj pana jest wolny, sir.

Tylko o to chodzilo. Zjawil sie zaraz portier-kobziarz, ktory chwycil moja walizke i poprowadzil mnie ku schodom. Szedl przede mna, sapiac jak drwal przy pracy.

Z mego monstrualnych rozmiarow pokoju, mozna bylo, przy odrobinie fantazji architekta, wygospodarowac trzyizbowe mieszkanie. Do sufitu bylo ze cztery metry, a parapet okna znajdowal sie na wysokosci piersi. Pokoj mnie przytlaczal, a szkocka makieta oraz pstrokata tapeta wywolywaly torsje. Usiadlem ciezko w fotelu i zaczalem sie zastanawiac nad sytuacja.

Marjorie musiala zapewne odlozyc swoj wyjazd do Szkocji. Prawdopodobnie zawiadomila mnie o tym, ale wyjechalem, zanim jej list dotarl do mnie. Jakie kroki podjac? Moze zatelegrafowac do Londynu na poste-restante, proszac o wyznaczenie mi spotkania? Nic innego, co mogloby doprowadzic do skontaktowania sie z nia, nie przychodzilo mi do glowy. Nagle ogarnela mnie nowa fala nadziei: moze moj telegram dotarl z opoznieniem i trafil do hotelu dopiero dzis rano? Moze Marjorie jeszcze spi po drugiej stronie sciany! A moze wczorpj zapomniala spojrzec na tablice z listami... Mozliwe bylo rowniez, ze nie dotarla do Edynburga. W liscie pisala co prawda o wyjezdzie do Szkocji, ale nie okreslala dnia. Czy uda sie jej predko przyjechac, skoro strajk transportowcow wydaje sie rozszerzac? Zszedlem znowu do recepcji.

Na dole ustal ruch autokarow i hol byl pusty. Recepcjonista, siedzac za szyba, pil herbate.

– Przepraszam pana – rzeklem – czy wsrod gosci znajduje sie pani Marjorie Faulks z Londynu?

Chrupal wolno jakies ciasteczka, ktore moczyl w filizance. Skonczyl jesc, zrobil jakis ruch reka, siegnal po rejestr gosci i zaczal uwaznie czytac. Przez caly czas oczyszczal sobie dziasla jezykiem.

– Jest tutaj od dawna?

– Najwyzej od dwoch dni...

Jego wskazujacy palec zaczal szybko przemierzac kolumny nazwisk, az doszedl do bialej kartki.

– Nie, prosze pana, nie mam tego nazwiska.

– W takim razie pani Faulks musiala zamowic pokoj i zaraz sie zglosi.

Podsunal ksiege; sadzilem, ze po to, abym mogl sam sprawdzic, ale jemu chodzilo o to, zebym wpisal swoje nazwisko i adres. Skorzystalem z okazji i jeszcze raz przejrzalem liste gosci przybylych w ciagu ostatnich dwu dni. Nie byl z tego zadowolony i rzucil mi niechetne spojrzenie.

– Czy zechcialby pan sprawdzic w ksiedze zamowien? – powiedzialem.

Rozlozyl o wiele mniejszy zeszyt i szybko przebiegl go wzrokiem.

– Czy ta pani wchodzi w sklad jakiejs wycieczki?

– Nie, nie sadze.

– A zatem nie mam zadnych indywidualnych zgloszen.

– Przeciez jest do niej telegram – zaprotestowalem...

Zblizylem sie do tablicy z wyciagnietym palcem, ale telegramu juz nie bylo...

* * *

Zaczalem jak w transie sprawdzac kazda przesylke. Moze wlozylem telegram pod jakas koperte? Zagladalem po kolei pod kazdy list. Recepcjoniscie wyraznie sie to nie podobalo, co dal mi do zrozumienia podchodzac do mnie w poblize tablicy.

– Niespelna dziesiec minut temu znajdowal sie tu telegram przeznaczony dla pani Marjorie Faulks – powiedzialem z naciskiem. – Kto rozdziela poczte?

Вы читаете Trawnik
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×