– Ona ma racje – rzekla. – Lepiej idz. Wystarczy, ze sama musze wysluchiwac swoich wrzaskow. Ty nie powinienes.
– Nonsens!
– Naprawde poczuje sie lepiej, jesli nie bede musiala sie martwic, ze zemdlejesz.
– Nie ma z czego zartowac, Jessie!
– Bardzo mi przykro. Zaczekaj na zewnatrz. Nie zycze sobie, abys mnie ogladal w tym stanie.
Nie mogl odmowic tak szczerej prosbie, lecz wychodzil bardzo wolno, wyraznie zaniepokojony. Po kazdym kroku zerkal na lozko.
– Ja tez cie kocham, Chase – powiedziala, gdy stal juz przy drzwiach.
Rozdzial 48
– Pedro? – wykrzyknela Jessie. – Czy ona naprawde nazwala cie Pedro?
– Zdziwiona? – spytal z usmiechem Chase.
– Myslalam, ze twoja matka gardzila wszystkim co hiszpanskie.
– Chyba po prostu lubila sie nad soba uzalac.
– Dlaczego zmieniles imie?
– Przez te czarne wlosy i dziwaczne imie w Chicago bylem traktowany jak cudzoziemiec. A dzieci bywaja okrutne w stosunku do obcych. Bilem sie z kims prawie codziennie. Tak wiec zmienilem imie i kazalem wszystkim zapomniec o Pedrze.
– Pedro to ladne imie – rzekla z usmiechem.
– Jesli zaczniesz zwracac sie do mnie w ten sposob, bede nazywal cie Kennethem.
– To wcale nie jest smieszne – krzyknela Jessie.
– Pewnie, ze nie – zgodzil sie Chase.
Zasmiali sie i przytulili do siebie. W sasiednim pokoju spal dwumiesieczny Charles, ich syn, ktory wygladal tak jak jego dziadek i ojciec. Obaj panowie promienieli z dumy. Jessie wolala jednak myslec, ze w oczach Chase'a blyszczy cos wiecej niz duma. Byc moze rowniez szczescie. Zadowolenie. Milosc. Chase naprawde kochal chlopca. A to dawalo Jessie ogromne poczucie bezpieczenstwa.
Diametralnie zmienila zdanie na temat milosci, ktora – wbrew temu, co niegdys o niej sadzila – nie okazala sie bajka, lecz czyms prawdziwym i wspanialym. Milosc stanowila sedno szczescia, a Jessie znalazla szczescie w mezu i dziecku.
Pocalowala Chase'a w policzek, a on przywarl ustami do jej warg. Gdy polozyl reke na jej plecach, gleboko westchnela. Nauczyla sie juz kontrolowac nieokielznana dotad zadze; radosne oczekiwanie mialo swoje zalety. Zalet nie pozbawione byly jednak rowniez ogniste uniesienia. Jessie popatrzyla smetnie na lozko – pora jeszcze nie nadeszla.
– Myslales juz o tym, co bedziemy robic po powrocie do Ameryki? – spytala.
– Sadzilem, ze odwiedzimy twoja matke. Moze tata jej sie spodoba?
– Chcesz bawic sie w swata?
– Nie zamierzam robic balaganu w niczyim zyciu. Wystarczy mi wlasne.
– Z wlasnym poradziles sobie znakomicie – rzekla z usmiechem. – Nie zamieszkamy jednak na zawsze z moja matka.
– Masz jakies inne propozycje? – spytal.
– Chcialabym znow zaczac pracowac na ranczu. Jesli, oczywiscie, sie zgodzisz.
– Przeciez mozemy kupic dom i spokojnie wychowywac syna. Nie musisz pracowac.
– Rownie dobrze moge rozleniwic sie zupelnie, utyc i umrzec z nudow. Pragne zalozyc ranczo. Nie bron mi tego.
Rozesmial sie serdecznie.
– Tak, jakbys mi na to pozwolila. Boze! Nigdy nie sadzilem, ze zostane ranczerem.
– Wiec sie zgadzasz? – spytala z radosnym podnieceniem.
– Tak – westchnal. – Skoro juz mamy cokolwiek robic, robmy to dobrze. Nie bede sluchal zadnych bzdur o wiazaniu konca z koncem. No i chyba jednak nie w Wyoming.
Nie wolalabys zaczac nowego zycia w jakims cieplejszym miejscu. Na przyklad w Teksasie? Albo w Arizonie?
– Nie – odparla stanowczo. – Chociaz zimy w Wyoming bywaja chlodne…
– Chlodne! Dobre sobie!
– …nic nie stoi na przeszkodzie, aby sie rozgrzac. 'Znam nawet pewne zabawne sposoby…
– Nauczysz mnie wszystkich?
– Jesli poprosisz…
– Czarownica!
– Uwodziciel!
– Kocham cie, najdrozsza.
