Nagle czujny jej sluch uchwycil odglos dalekich krokow. Serce jej wezbralo nadzieja. Czy to nareszcie Percy? Nie, krok ten nie byl tak pewny jak jego chod… wreszcie zorientowala sie, ze to dwaj ludzie zblizaja sie jednoczesnie…
Ale nie miala czasu na dalsze domysly, gdyz w tej wlasnie chwili rozlegl sie ostry, rozkazujacy glos i pchniete gwaltownie drzwi otworzyly sie szeroko.
– Hej obywatelu Brogard! hola!
Malgorzata nie mogla zobaczyc wchodzacych, gdyz przez dziure firanki tylko jedna czesc pokoju byla widoczna.
Slyszala wlokacy sie krok Brogarda, wychodzacego z sasiedniej izby i jego zwykle przeklenstwa, ale gospodarz, gdy zobaczyl nieznajomych, zatrzymal sie, obrzucil ich pogardliwym spojrzeniem, pogardliwszym nawet od tego, ktorym obrzucal poprzednich gosci, i syknal: -Przekleta sutanna!
Malgorzata uczula, ze serce jej zamiera z trwogi. Rozszerzone przerazeniem oczy utkwila w jednym z przybylych, ktory wlasnie zblizal sie do Brogarda. Ubrany byl w sutanne. Mial na glowie kapelusz o szerokich brzegach i trzewiki z klamerkami, zwykly stroj francuskich ksiezy. Lecz gdy stanal przed gospodarzem, rozpial sutanne i odkryl na piersiach oficjalna trojkolorowa szarfe, pogardliwa postawa Brogarda zamienila sie w jednej chwili na sluzalcza unizonosc.
Przybycie francuskiego 'ksiedza' scielo krew w zylach Malgorzaty. Nie mogla dostrzec jego twarzy oslonietej wielkim kapeluszem, ale poznala cienkie kosciste rece, lekko zgarbiona postac, slowem cala jego sylwetke. Byl to Chauvelin.
Groza polozenia uderzyla w nia jak piorun. Straszne rozczarowanie, trwoga przed tym, co sie za chwile stanie, zmacily jej mysli. Czynila nadludzkie wysilki, aby nie pasc w omdlenie pod tym okropnym ciosem.
– Talerz zupy i butelke wina!
– rozkazal Chauvelin Brogardowi
– a potem umykaj stad, gdyz chce byc sam, rozumiesz?
Brogard milczac wypelnil rozkaz, nie protestujac tym razem zadnym pomrukiem. Chauvelin siadl do stolu na miejscu przygotowanym dla wysokiego Anglika, a gospodarz zakrzatnal sie kolo kolacji, nalewajac zupe i wino. Towarzysz Chauvelina, ktorego Malgorzata nie mogla widziec, czekal, stojac przy drzwiach.
Brogard na znak dyplomaty wyszedl spiesznie z pokoju, a Chauvelin skinal reka na owego drugiego mezczyzne.
Lady Blakeney poznala w nim Desgasa, przybocznego sekretarza Chauvelina, jego zaufanego powiernika, ktorego niegdys czesto widywala w Paryzu. Desgas przeszedl przez pokoj i przylozyl ucho do drzwi, za ktorymi znikl Brogard.
– Nie podsluchuje? – zapytal krotko Chauvelin.
– Nie, obywatelu.
Malgorzata byla przekonana, ze Chauvelin rozkaze Desgasowi przeszukac mieszkanie. Nie smiala nawet pomyslec, co sie stanie, gdy ja odkryja. Na szczescie dyplomata z taka niecierpliwoscia oczekiwal rozmowy z Desgasem, ze obawa przed szpiegami grala tu role podrzedna.
Skinal na sekretarza, aby sie zblizyl.
– Angielski jacht? – zapytal.
– Stracilismy go z oczu o zachodzie slonca, obywatelu -odrzekl Desgas. – Jacht plynal wowczas na wschod ku przyladkowi Gris Nez.
– To dobrze. A co powiedzial kapitan Jutley?
– Zapewnil mnie, ze wszystkie rozkazy, ktore nadeslales zeszlego tygodnia, zostaly wypelnione. Drogi sledzone sa dniem i noca przez patrole, plaza i skaly nadbrzezne obszukane starannie i rowniez scisle strzezone.
– Czy wie, gdzie znajduje sie chata ojca Blancharda?
– Nie, obywatelu. Nikt nie moze dac zadnych informacji o tej chacie. Jest tu mnostwo chat rybackich wzdluz wybrzeza, ale…
– Dobrze, juz dobrze. A co przedsiewzial na dzisiejsza noc?
– przerwal niecierpliwie Chauvelin.
– Drogi i plaza beda nadal pilnowane przez patrole, obywatelu, i kapitan Jutley czeka na dalsze rozkazy.
– W takim razie idz do niego zaraz. Powiedz mu, ze ma wzmocnic patrole, a przede wszystkim te, ktore czuwaja na wybrzezu. Zrozumiales?
Chauvelin mowil predko i zwiezle. Kazde slowo brzmialo w sercu Malgorzaty jak dzwon pogrzebowy jej najdrozszych nadziei.
– Ludzie – ciagnal dalej -musza zwracac baczna uwage na kazdego nieznajomego, przebywajacego droge pieszo, konno lub wozem, albo przekradajacego sie wzdluz wybrzeza. Szczegolnie nie przepuscic pewnego osobnika wysokiego wzrostu, ktorego wygladu nie ma celu opisywac, bo bedzie z pewnoscia w przebraniu; nie moze jednak ukryc swej niezwyklej postaci. Czy rozumiesz?
– Rozumiem doskonale, obywatelu – odrzekl Desgas.
– Gdy tylko jeden z ludzi spostrzeze nieznajomego, dwoch innych nie spusci go juz z oka. Czlowiek, ktory straci go z oczu, zaplaci zyciem za swa lekkomyslnosc. Jeden z zolnierzy musi w tej chwili i co predzej dac mi znac, gdy go spostrzeze. Zrozumiales?
– Wszystko jak najdokladniej obywatelu.
– Dobrze. Idz i rozmow sie z Jutleyem. Postaraj sie, aby posilki zaraz wyruszyly w droge; popros kapitana o 6 ludzi i przyprowadz ich tutaj. Mozesz byc z powrotem za 10 minut. Ruszaj.
Desgas zasalutowal i zwrocil sie ku drzwiom.
Przed oczyma strwozonej Malgorzaty, sluchajacej rozkazow Chauvelina, stanal jasno caly plan pojmania 'Szkarlatnego Kwiatu'.
Chauvelin chcial, aby uchodzcy pozostali w zludnym bezpieczenstwie, czekajac w kryjowce na przybycie Percy'ego. Wtedy miano schwycic na goracym uczynku odwaznego spiskowca, gdy ratowal monarchistow i zdrajcow republiki. Dzieki temu, chocby nawet jego pojmanie zaniepokoilo obce panstwa, rzad angielski nie moglby legalnie protestowac. Poniewaz pojmany spiskowal z nieprzyjaciolmi rzadu francuskiego, zatem Francja miala prawo skazac go na smierc.
Ucieczka byla niemozliwoscia. Drogi obsadzono patrolami, sidla zastawiono umiejetnie i na wielka odleglosc, a powoli zaciesniano je, aby schwycic w nie Blakeney'a, ktorego teraz nie zdola juz wyratowac nawet jego zdumiewajaca pomyslowosc.
Desgas juz odchodzil, gdy Chauvelin odwolal go raz jeszcze.
Malgorzata zastanawiala sie, jaki nowy szatanski plan powstal teraz w jego glowie, zeby zgubic szlachetnego obronce, tak samotnego wobec calej bandy opryszkow. Spojrzala na swego nieprzyjaciela, gdy zwrocil sie w strone Desgasa. Blada jego twarz rysowala sie wyraznie spod ksiezego szerokiego kapelusza i bylo w niej tyle smiertelnej nienawisci i szatanskiego okrucienstwa, ze ostatnia nadzieja zgasla w sercu Malgorzaty.
Zrozumiala, ze od tego czlowieka nie mogla spodziewac sie litosci.
– Zapomnialem dodac – rzekl Chauvelin z ohydnym chichotem, zacierajac kosciste rece podobne do szponow drapieznego ptaka -ze wysoki osobnik bedzie sie z pewnoscia bronil, lecz pod zadnym warunkiem nie wolno do niego strzelic, chyba w ostatecznosci. Pamietaj o tym. Chce go pojmac zywego, o ile sie da. – Zasmial sie smiechem szatanow, na widok mak potepiencow, ktore opisal Dante.
Malgorzata miala wrazenie, ze przechodzi wszystkie tortury, jakie ludzkie serce zniesc bylo w stanie, i gdy Desgas opuscil gospode, a ona zostala sama w tej pustej wstretnej izbie, w towarzystwie zacietego wroga, poprzednie jej meki wydaly sie teraz igraszka. A Chauvelin chichotal i zacieral wciaz rece, cieszac sie z gory swym triumfem. Uplanowal wszystko tak genialnie, ze nie bylo najmniejszej obawy zawodu, ani mozliwosci ucieczki dla najzuchwalszego, najbardziej pomyslowego czlowieka. Kazda droga zostala obsadzona straza, kazdy kat przeszukany, a tam w odleglej, opuszczonej nadbrzeznej chacie mala garstka skazancow czekala niecierpliwie na zbawce, ktory smiercia przyplaci swe bohaterstwo. Smiercia? Stokroc wiecej niz smiercia! Ow wrog w szatach swiatobliwego meza, szatan w ludzkim ciele, nie pozwoli nieustraszonemu bohaterowi umrzec nagla predka smiercia zolnierza na posterunku.
Przede wszystkim Chauvelin pragnal dostac w swe rece nieprzyjaciela, ktory od dawna juz mu uragal, chcial go widziec bezbronnego, ponizonego, chcial nacieszyc sie jego upadkiem i zadac mu wszystkie moralne meki, jakie wymyslic moze najdziksza nienawisc.