– Naturalnie, ze mam, wasza ekscelencjo, i jezeli wasza ekscelencja chce pojechac…
– Czy wiesz przypadkiem, jaka droga pojechal moj przyjaciel wozkiem Rubena Goldsteina?
Zyd w zadumie drapal brudny podbrodek. Serce Malgorzaty bilo tak gwaltownie, jak gdyby lada chwila mialo peknac. Uslyszala pytanie i patrzala z lekiem na Zyda, choc nie mogla dojrzec jego twarzy spod szerokiego kapelusza. Czula jednak instynktownie, ze Zyd trzyma los jej meza w swoich chudych, brudnych rekach.
Zapadlo przykre milczenie. Dyplomata patrzyl groznie na zgieta postac stojaca przed nim i wreszcie Zyd polozyl reke na piersi i z wolna wyciagnal z przepastnej kieszeni cala garsc srebrnych monet. Popatrzyl wahajaco na pieniadze, a potem rzekl spokojnie:
– Oto, co mi dal wysoki Anglik, gdy wyjezdzal z Rubenem, abym trzymal jezyk za zebami.
Chauvelin wzruszyl niecierpliwie ramionami.
– Ile masz tych pieniedzy?
– Dwadziescia frankow, wasza ekscelencjo. Bylem cale zycie uczciwym czlowiekiem.
Chauvelin bez dalszych komentarzy wyjal z sakiewki pare sztuk zlota i polozywszy je na dloni, zadzwonil nimi znaczaco w strone Zyda.
– Ile tu jest sztuk zlota? – zapytal.
Widocznie nie mial zamiaru terroryzowac Zyda, lecz przekupic go dla swych wlasnych planow, gdyz glos jego byl spokojny i lagodny. Grozac gilotyna lub poslugujac sie innymi sposobami tego rodzaju, bylby moze zbyt przerazil tego starca i sadzil, ze korzystniej bedzie pozyskac go pieniedzmi, niz straszyc karami.
Oczy Zyda rzucily krotkie, chciwe wejrzenie na zloto, spoczywajace w rece dyplomaty.
– Przynajmniej piec sztuk zlota, jezeli sie nie myle, wasza ekscelencjo – odrzekl cicho.
– Czy to wystarczy, aby rozwiazac twoj uczciwy jezyk?
– A co wasza ekscelencja pragnie wiedziec?
– Czy kon twoj i wozek moga zawiezc mnie tam, gdzie pojechal moj przyjaciel wysoki cudzoziemiec.
– Moj kon i wozek zabrac cie moga, gdzie chcesz wasza wysokosc.
– Do miejscowosci zwanej 'Chata Blancharda'.
– Zgadla wasza wysokosc! -zawolal zdumiony Zyd.
– Czy znasz to miejsce?
– Znam wasza wysokosc.
– Ktoredy sie tam jedzie?
– Szosa Saint Martin, wasza wysokosc, a potem sciezka ku nadbrzeznym skalom.
– Czy znasz dobrze droge?
– Kazdy kamien, kazda trawke wasza wysokosc – odparl spokojnie Zyd.
Chauvelin umilkl i rzucil Zydowi 5 sztuk zlota. Ten uklakl i zaczal je zbierac na czworakach. Jedna moneta potoczyla sie daleko i z trudnoscia ja odnalazl, gdyz zatrzymala sie dopiero pod kredensem. Dyplomata czekal spokojnie, az stary Zyd odnajdzie wszystkie pieniadze.
Gdy starzec skonczyl poszukiwania, Chauvelin zapytal:
– Kiedy kon i bryczka moga wyc gotowe do drogi?
– Juz sa gotowe.
– Gdzie?
– Stad o par krokow. Czy wasza ekscelencja raczy spojrzec?
– To zbyteczne. Jak daleko mozesz mnie zawiezc?
– Az do chaty Blancharda, wasza wysokosc, i dalej niz szkapa Rubena dowlokla twego przyjaciela. Jestem pewien, ze po niespelna dwoch milach spotkamy tego przekletego Rubena, jego szkape, wozek i wysokiego cudzoziemca.
– W jakiej odleglosci znajduje sie pierwsza wies, przez ktora przejedziemy?
– Miquelon jest najblizsza wsia polozona stad o dwie mile.
– Mogl przeciez znalezc tam przeprzag, jezeli chcial dalej jechac?
– Oczywiscie ze mogl, jezeli w ogole dojechal tak daleko.
– A wiec?
– Czy raczy wasza ekscelencja pojechac? – zapytal Zyd.
– Tak. Mam zamiar pojechac -odparl spokojnie Chauvelin. -Ale pamietaj, ze jezeli mnie oszukujesz, kaze dwom zolnierzom sprawic ci takie lanie, ze az dusza wyjdzie z twego wstretnego cielska na zawsze. Jezeli jednak odnajde swego przyjaciela, tego wysokiego Anglika albo na drodze, albo w chacie Blancharda, to dostaniesz jeszcze dziesiec sztuk zlota. Czy przyjmujesz te warunki?
Zyd zastanowil sie chwilke i podrapal sie znow w podbrodek. Spojrzal na pieniadze, na surowego dyplomate i Desgasa stojacego w milczeniu za nim, a wreszcie rzekl swobodnie:
– Hm, przyjmuje.
– W takim razie idz sobie i czekaj przed domem – rzekl Chauvelin. – Pamietaj, abys dotrzymal slowa, bo recze ci, ze rzetelnie spelnie obietnice.
Zyd sklonil sie nisko, pokornie i skulony wyszedl z pokoju.
Chauvelin wydawal sie bardzo zadowolony z tej rozmowy, gdyz zacieral rece, jak to zwykle czynil w chwilach szczegolnie radosnych.
– Podac mi plaszcz i buty! – rzekl w koncu do Desgasa.
Desgas zwrocil sie do drzwi i wydal potrzebne rozkazy. Prawie rownoczesnie wszedl zolnierz, niosac plaszcz, buty i kapelusz.
Chauvelin zdjal sutanne, pod ktora mial obcisle spodnie i kamizelke, i zaczal sie przebierac.
– A ty obywatelu – zwrocil sie do Desgasa – idz natychmiast do kapitana Jutley'a i powiedz mu, aby ci dodal dwunastu nowych zolnierzy. Udaj sie na szose Saint Martin, na ktorej mnie wkrotce dopedzisz. Bedziecie mieli niemala robote w chacie Blancharda. Rozegra sie tam cala walka, gdyz ow zapalwniec, zwany 'Szkarlatnym Kwiatem' w swej glupocie czy tez zuchwalstwie, nie wiem jak to nazwac, pozostal przy dawnym planie. Poszedl polaczyc sie z Tournay'em, St. Justem i innymi zdrajcami, o czym przez chwile zwatpilem. Gdy dojdziemy na miejsce, spotkamy sie z garstka ludzi, gotowych na wszystko. Beda sie bronili do upadlego i sadze, ze padnie kilku naszych. Ci monarchisci dobrze wladaja szabla, a Anglik jest mocny, zwinny i przy tym chytry jak szatan, ale mimo wszystko bedziemy mieli przynajmniej pieciu zolnierzy na jednego zdrajce. Idz z zolnierzami za moim wozkiem i kieruj sie szosa Saint Martin przez Miquelon. Anglik wyprzedzil nas i nie sadze, aby zawrocil z drogi.
Wydajac powyzsze jasne i zwiezle rozkazy, zmienial ubranie; zrzucil sutanne i przyoblekl sie w zwykle czarne odzienie.
– Wydam w twoje rece niezwyklego jenca – ciagnal dalej Chauvelin smiejac sie zlosliwie i wziawszy Desgasa pod ramie, podszedl z nim ku drzwiom. – Nie zamordujemy go zaraz, nieprawdaz moj stary Desgasie? Chata Blancharda znajduje sie w odleglym miejscu wybrzeza i nasi ludzie beda mogli uzyc nieco zabawy z rannym lisem. Wybierz miedzy nami przyjacielu Desgasie takich, ktorzy lubuja sie w tego rodzaju sportach… Musimy nacieszyc sie widokiem zwyciezonego 'Szkarlatnego Kwiatu'. Niech skomli troche, niech drzy… zanim w koncu… – tu uczynil ruch bardzo wymowny i zasmial sie dziko, a echo tego smiechu napelnilo dusze Malgorzaty niewypowiedziana zgroza.
– Wybierz dobrze ludzi, obywatelu Desgas – powtorzyl raz jeszcze, wychodzac z gospody z sekretarzem.
Rozdzial XXVII. Na tropie
Lady Blakeney nie namyslala sie dlugo. Uslyszala Desgasa wydajacego rozkazy swym ludziom i kierujacego sie ku portowi, celem otrzymania posilkow, gdyz szesciu ludzi nie wystarczalo na schwytanie pomyslowego Anglika, ktorego geniusz byl jeszcze niebezpieczniejszy od jego odwagi i sily. Kroki oddalily sie i ucichly. W kilka minut potem doszedl do niej ochryply glos Zyda, klnacego na swa szkape, potem turkot kol podskakujacych na nierownym bruku.
W zajezdzie wszystko pograzylo sie w glebokiej ciszy. Brogard i jego zona, przerazeni widokiem Chauvelina, nie dawali znaku zycia w nadziei, ze nie naraza sie nikomu.
Malgorzata poczekala jeszcze chwile, a potem spiesznie zbiegla z chwiejacych sie schodow, otulila sie ciemnym plaszczem i opuscila gospode.