wegle drzewne, dwa krzesla przewrocone widocznie w pospiechu ucieczki, a w kacie przyrzady i sieci rybackie oraz lezacy na podlodze maly skrawek papieru.
– Podnies to – rzekl Chauvelin do sierzanta, wskazujac papier – i podaj mi.
Byl to zmiety skrawek papieru, widocznie zapomniany przez uchodzcow w czasie ucieczki. Sierzant, przerazony zloscia i tlumiona wsciekloscia Chauvelina, podniosl go zywo i podal dyplomacie z uszanowaniem.
– Czytaj, sierzancie – rzekl krotko Chauvelin.
– Pismo jest nieczytelne, obywatelu… takie gryzmoly…
– Rozkazuje ci czytac -powtorzyl Chauvelin popedliwie.
Przy swietle latarni sierzant zaczal odczytywac w pospiechu nakreslone slowa:
'Nie moge dotrzec do was bez narazenia waszego zycia. Gdy otrzymacie to pismo, zaczekajcie dwie minuty, a potem wyjdzcie z chaty jeden po drugim, skreccie od razu na lewo i spusccie sie ostroznie bez halasu wzdluz skal. Trzymajcie sie ciagle lewej strony, az do chwili, gdy dojdziecie do pierwszej skaly, wrzynajacej sie w morze. Za nia znajduje sie lodz, ktora sie do was zblizy, gdy zagwizdacie. Wsiadzcie do niej, a moi ludzie zawioza was do jachtu, a potem do Anglii i wolnosci. Gdy bedziecie na pokladzie 'Day Dream'u', odeslijcie lodz z powrotem do mnie i powiedzcie moim ludziom, ze bede na nich czekal w zatoce, znajdujacej sie naprzeciwko 'Burego Kota' kolo Calais. Znaja to miejsce i tam sie spotkamy. Musza czekac na mnie daleko na morzu, nim uslysza zwykly sygnal. Spieszcie sie i wypelnijcie moje rozkazy co do slowa.'
– Pod tymi rozkazami jest podpis, obywatelu – dodal sierzant, podajac papier dyplomacie.
Lecz Chauvelin nie czekal juz dluzej. Jedno tylko zdanie z tego waznego dokumentu dzwieczalo mu w uszach: 'Bede czekal w zatoce naprzeciw 'Burego Kota' kolo Calais'. Te slowa mogly mu jeszcze przyniesc zwyciestwo.
– Ktory z was zna dokladnie wybrzeze? – krzyknal do zolnierzy, ktorzy powrocili z bezcelowego poscigu i stali znow kolo chaty.
– Ja, obywatelu – rzekl jeden z nich – urodzilem sie w Calais i znam dokladnie kazdy kamien wybrzeza.
– Jest tu podobno mala przystan naprzeciwko 'Burego Kota'?
– Tak, obywatelu, znam ja dobrze.
– Anglik zamierza tam dotrzec i nie zna z pewnoscia kazdego kamienia wybrzeza. Moze nie obierze najkrotszej drogi. W kazdym razie bedzie szedl bardzo ostroznie z obawy przed patrolami. Tysiac frankow dla tego, kto dotrze do przystani, zanim zjawi sie tam dlugonogi Anglik.
– Znam sciezke, prowadzaca wprost jak strzelil do zatoki – rzekl zolnierz z radoscia i skoczyl naprzod, otoczony towarzyszami.
Po kilku minutach kroki ich umilkly w oddali. Chauvelin nadsluchiwal przez chwile. Byl pewien, ze obietnica tak hojnej nagrody wzmoze zapal zolnierzy republikanskich. I znow wyraz nienawisci i triumfu zablysnal w jego oczach.
U jego boku stal wyprostowany Desgas, czekajac na dalsze polecenia, a dwaj zolnierze kleczeli kolo lezacej Malgorzaty. Chauvelin rzucil sekretarzowi zlowrogie spojrzenie. Jego wspaniale obmyslone plany zawiodly i wynik calej akcji byl problematyczny. Prawdopodobnie 'Szkarlatny Kwiat' wymknie sie znowu, a Chauvelin z wsciekloscia szukal kogos, na kim moglby wywrzec zemste.
Zolnierze trzymali mocno zwiazana Malgorzate, choc biedaczka nie stawiala najlzejszego oporu. Opuscily ja resztki sil i opadla zemdlona na ziemie. Jej oczy, otoczone sinymi kregami, swiadczyly o dlugich, bezsennych nocach. Na skroniach miala zlepione wlosy a bolesnie skrzywione usta zdradzaly dotkliwy bol fizyczny.
Wytworna i modna lady Blakeney, podbijajaca Londyn uroda, dowcipem i zbytkiem, przedstawiala tragiczny obraz cierpiacej istoty i zapewne wzbudzilaby litosc w kazdym przechodniu, lecz nie w sercu przeciwnika, zawiedzionego w zemscie.
– Nie ma sensu pilnowac dluzej tej na pol zywej kobiety – odezwal sie z pogarda do zolnierzy. – Pozwoliliscie uciec pieciu ludziom zywym i zdrowym.
Zolnierze poslusznie podniesli sie z ziemi.
– A teraz odszukajcie sciezke, ktora przyszlismy tutaj, i pozostawiony na drodze wozek.
Nagle przyszla mu do glowy radosna mysl.
– Gdzie jest Zyd?
– Niedaleko, obywatelu – rzekl Desgas. – Wedlug twego rozkazu zwiazalem go i zakneblowalem mu usta.
Jakby na potwierdzenie tego oswiadczenia Chauvelin uslyszal w poblizu cichy jek. Podazyl za sekretarzem i zobaczyl lezacego ze zwiazanymi nogami i zakneblowanymi ustami nieszczesliwego potomka Izraela. Twarz jego w srebrnym blasku ksiezyca wydawala sie zastygla z przerazenia. Oczy mial szkliste, szeroko rozwarte, trzasl sie na calym ciele jak w febrze, a z jego zsinialych ust wydobywal sie rozdzierajacy jek. Sznur, ktorym go spetano, obsunal sie z jego ramion i rak, ale Zyd widocznie nie zauwazyl tego, gdyz nie uczynil najmniejszego wysilku, aby uciec z miejsca, gdzie go Desgas zwiazal i zostawil.
– Przyprowadz mi tu te tchorzliwa bestie – rozkazal Chauvelin.
Dyszal wsciekloscia i nie mogac jej wyladowac na zolnierzach, ktorzy zawinili jedynie zbytnia gorliwoscia, uznal, ze syn tej przekletej rasy ma odpokutowac za wszelkie porazki i nieporozumienia.
Z wlasciwa Francuzom pogarda dla Zyda, pogarda, ktora przetrwala wieki az do obecnej doby, nie chcial sie zblizyc do niego, odczuwajac wstret i obrzydzenie. I gdy zolnierze przyprowadzili mu starca i postawili go przed nim w swietle ksiezyca, Chauvelin rzekl z gorzka ironia:
– Spodziewam sie, ze jako Zyd masz dobra pamiec i nie zapomniales o naszej umowie.
– Odpowiadaj! – krzyknal, gdy Rosenbaum ze strachu nie mogl wykrztusic slowa.
– Tak, wasza wysokosc -wyjakal biedak trwoznie.
– Pamietasz zatem o ugodzie, ktora zawarlismy w Calais, gdy podjales sie wyprzedzic Rubena Goldsteina, jego szkape i mego przyjaciela Anglika.
– Ale, wasza wysokosc…
– Nie ma tu zadnego ale. Zapytuje, czy pamietasz?
– Taaak… wasza milosc…
– Jaki byl uklad?
Zapanowalo grobowe milczenie. Nieszczesliwy Zyd rozgladal sie dokola, patrzyl na skaly zalane ksiezycowym swiatlem, na rubaszne twarze zolnierzy i na biedna, omdlala postac kobieca, lezaca tak niedaleko, ale nie odrzekl ani slowa.
– Czy odpowiesz wreszcie?
Usilowal przemowic, ale nie mogl, wiedzac czego nalezy sie spodziewac od owego bezlitosnego czlowieka.
– Wasza wysokosc… – szepnal blagalnie.
– Wobec tego, ze trwoga sparalizowala ci jezyk – rzekl sarkastycznie Chauvelin – musze ci teraz odswiezyc pamiec. Ulozylismy sie, ze jezeli dopedzisz mego przyjaciela, dostaniesz 10 sztuk zlota.
Cichy jek wydobyl sie z drzacych ust starca.
– Zaznaczylem – dodal Chauvelin z naciskiem – ze jezeli mnie zawiedziesz, otrzymasz porzadne kije, ktore oducza cie klamstwa raz na zawsze.
– Nie sklamalem, wasza wysokosc, przysiegam na Abrahama…
– I na wszystkich patriarchow, nieprawdaz? Niestety, wedlug waszych wierzen znajduja sie oni jeszcze w otchlaniach, skad w obecnej sytuacji nie moga ci pomoc. Slowem, nie dotrzymales swoich zobowiazan, ale ja jestem gotow dotrzymac swoich.
– Hej, ludzie! – zawolal, zwracajac sie do zolnierzy – wygarbujcie pasami grzbiet tego przekletego Zyda!
Zolnierze poslusznie zaczeli zdejmowac ciezkie, skorzane pasy, a Rosenbaum krzyczal tak przerazliwie, ze glos ten mogl z pewnoscia wywolac z otchlani wszystkich patriarchow, aby bronili potomka Izraela przed okrucienstwem wladz francuskich.
– Sadze, ze moge sie spuscic na was, obywatele zolnierze? -zasmial sie szyderczo Chauvelin
– ze wymierzycie temu staremu klamcy najstraszliwsza kare, jaka kiedykolwiek otrzymal. Ale nie zabijcie go – dodal sucho.
– Sluchamy – odpowiedzieli zolnierze jak zwykle niewzruszeni i posluszni.
Chauvelin wiedzial, ze mogl liczyc na swoich ludzi, ktorzy rozdraznieni jego wymowkami i gniewem szukali sposobnosci wywarcia na kims swej zemsty.
– Gdy ten tchorz otrzyma chloste – rzekl do Desgasa – zolnierze zaprowadza nas do wozka i jeden z nich