stanie.
– Uprzejmie dziekuje za komplement – odrzekl ironicznie.
Przez chwile przygladali sie sobie badawczo. Na twarzy Sophii nadal goscil usmiech.
– Moze osadzalam cie zbyt surowo – oznajmila w koncu. – Ostatnio przekonalam sie, ze… mimo swoich wad rzeczywiscie kochasz moja siostre.
Jack smialo spojrzal jej w oczy.
– Tak, kocham.
– Coz, moze z czasem zaakceptuje wasz zwiazek. Na pewno daleko ci do Charlesa Hartleya, ale Amanda mogla trafic gorzej.
– Jestes dzis taka mila – odrzekl z usmiechem.
– Kiedy Amanda wydobrzeje, przywiez ja do Windsoru – polecila, a Jack sklonil sie, jakby otrzymal osobisty rozkaz od krolowej. Usmiechneli sie do siebie dziwnie przyjaznie i lokaj odprowadzil Sophie do czekajacego na nia powozu.
Poszedl na gore i zastal Amande siedzaca w oknie sypialni. Nieruchomo, niczym zahipnotyzowana, patrzyla na odjezdzajacy powoz siostry. Na tacy obok zobaczyl nietknieta kolacje.
– Amando – szepnal Jack. Na chwile zwrocila na niego obojetny wzrok, potem znow spuscila oczy. Stanal za nia i objal ja, chociaz ona w ogole nie zauwazyla tego gestu. – Jak dlugo to jeszcze potrwa? – zapytal mimo woli. Kiedy nie odpowiedziala, zaklal pod nosem. – Dlaczego nie chcesz ze mna rozmawiac?
– A co tu jest do powiedzenia? – odrzekla bezbarwnie. Odwrocil ja do siebie.
– Skoro ty nie masz mi nic do powiedzenia, to ja bede mowil! Nie ty jedna przezywasz te strate. To bylo rowniez moje dziecko.
– Nie mam ochoty na rozmowe – stwierdzila, wysuwajac sie z jego objec. – Nie teraz.
– To milczenie musi sie skonczyc – nalegal, idac za nia. -Musimy sobie poradzic z tym, co sie stalo, znalezc sposob, zeby o tym zapomniec.
– Nie zalezy mi na tym – oznajmila glucho. – Chce zakonczyc nasze malzenstwo.
Te slowa wstrzasnely nim do glebi.
– Co takiego? – zapytal ogluszony. – Dlaczego tak mowisz?
Amanda usilowala cos powiedziec, ale nie znalazla slow. Nagle wszystkie uczucia, ktore tlumila w sobie przez minione tygodnie, wydostaly sie na powierzchnie. Nie mogla powstrzymac szlochu, ktory zdawal sie rozdzierac jej piers. Objela glowe ramionami, starajac sie opanowac gwaltowne spazmy. Przestraszyla sie wlasnego braku opanowania… Miala wrazenie, ze jej dusza rozpada sie na kawalki. Potrzebowala czegos lub kogos, kto uchronilby ja przed calkowitym zalamaniem.
– Zostaw mnie – zalkala, zaslaniajac dlonmi mokra od lez twarz. Czula na sobie wzrok meza. Jeszcze nigdy przed nikim tak sie nie odslonila. Zawsze uwazala, ze tak gwaltownym emocjom nalezy dawac upust wylacznie w samotnosci.
Jack otoczyl ja ramionami i przytulil do piersi.
– Amando, kochanie, obejmij mnie. – Stal obok niej spokojny i solidny jak opoka. Jego zapach i dotyk byl jej tak znany, jakby znali sie od urodzenia.
Przywarla do niego, a slowa same wyrywaly sie z jej ust:
– Pobralismy sie tylko ze wzgledu na dziecko. A teraz dziecka juz nie ma. Miedzy nami nic juz nie bedzie takie samo.
– To nieprawda.
– Nie chciales tego dziecka – lkala. – Ale ja chcialam. Tak bardzo go chcialam, a teraz je stracilam. Nie zniose tego…
– Ja tez pragnalem tego dziecka – powiedzial Jack roztrzesionym glosem. – Amando, musimy to jakos przetrwac. Kiedys bedziemy jeszcze miec dziecko.
– Nie. Jestem za stara- odrzekla i kolejny strumien lez poplynal z jej oczu. – Dlatego poronilam. Za dlugo czekalam. Teraz juz nigdy nie bede miala dzieci…
– Ciii… Nie opowiadaj takich rzeczy. Doktor mi mowil, ze mial o wiele starsze od ciebie pacjentki, ktore urodzily zdrowe potomstwo.
Z latwoscia wzial ja na rece, usiadl w fotelu i posadzil ja sobie na kolanach. Wzial z tacy serwetke i osuszyl zonie oczy. Byl taki opanowany i spokojny, ze strach i zdenerwowanie Amandy troche oslably. Poslusznie wydmuchala nos w serwetke i westchnela drzaco, opierajac glowe na jego ramieniu. Czula cieplo jego reki na plecach, co koilo jej zszarpane nerwy.
Dlugo tulil ja do siebie, az zaczela oddychac wolno i miarowo, a lzy calkiem wyschly.
– Nie ozenilem sie z toba tylko ze wzgledu na dziecko -powiedzial lagodnie. – Zrobilem to, poniewaz cie kocham. A jesli jeszcze kiedys wspomnisz o tym, ze chcesz mnie opuscic, to… – Urwal, nie umiejac wymyslic odpowiednio surowej kary. – Po prostu wybij to sobie z glowy – zakonczyl po chwili.
– Jeszcze nigdy nie czulam sie tak okropnie. Nawet po smierci rodzicow.
– Ani ja. Teraz juz mi lepiej, bo moge cie trzymac w ramionach. Te ostatnie tygodnie to bylo dla mnie pieklo. Nie moglem z toba rozmawiac, dotykac cie.
– Naprawde myslisz, ze jeszcze kiedys bedziemy mogli miec dziecko? – zapytala bolesnym szeptem.
– Jesli tylko tego zechcesz.
– A ty tego chcesz?
– Z poczatku trudno mi bylo pogodzic sie z mysla, ze zostane ojcem – przyznal – ale kiedy zaczelismy planowac przyszlosc, dziecko stalo sie dla mnie kims realnym. Myslalem o wszystkich malych chlopcach z Knatchford Heath, ktorych nie udalo mi sie obronic, ale zamiast rozpaczy, czulem rodzenie sie nadziei. Zdalem sobie sprawe, ze to dziecko na pewno bede mogl chronic przed okrutnym swiatem. Jakbym zaczynal wszystko od nowa… Chcialem mu zapewnic cudowne zycie.
Amanda uniosla glowe i spojrzala na Jacka wilgotnymi oczami.
– Na pewno bys tego dokonal – szepnela.
– Wiec nie gasmy w sobie nadziei, Brzoskwinko. Kiedy bedziesz gotowa, nie bede szczedzil wysilkow, zebys znow nosila w sobie dziecko. A jesli to nam sie nie uda, znajdziemy inny sposob. Przeciez tyle dzieci potrzebuje rodzicow.
– Zrobilbys to dla mnie? – zapytala z niedowierzaniem. Ten czlowiek, ktory kiedys bardzo niechetnie odnosil sie do pomyslu zalozenia rodziny, teraz byl gotow przyjac na siebie tak powazne zobowiazanie.
– Nie tylko dla ciebie. – Pocalowal ja w czubek nosa i miekki policzek. – Rowniez dla siebie.
Amanda zarzucila mu ramiona na szyje i mocno go usciskala. Przemozny smutek, ktory zelaznymi mackami obejmowal jej serce, zaczal slabnac. Poczula taka ulge, ze az zakrecilo jej sie w glowie.
– Nie wiem, co mam teraz robic – wyszeptala.
Jack znow ja pocalowal, goraco i czule.
– Choc na kilka godzin powinnas przestac rozmyslac. Musisz cos zjesc i odpoczac.
Na mysl o jedzeniu skrzywila sie.
– Nie moglabym przelknac ani kesa.
– Od kilku dni nic nie jadlas. – Zdjal srebrna pokrywke ze stojacego na tacy talerza i siegnal po lyzke. – Sprobuj -powiedzial stanowczo. – Wierze w lecznicza moc… – zajrzal do talerza – zupy ziemniaczanej.
Amanda spojrzala na jego uparta mine i pierwszy raz od trzech tygodni usmiechnela sie niepewnie.
– Ale z ciebie tyran.
– I jestem od ciebie wiekszy – przypomnial jej.
Wziela lyzke i spojrzala na apetyczna zupe, posypana siekanymi listkami rzezuchy. Na malym talerzyku obok lezala jeszcze ciepla buleczka. W miseczce rozowil sie pudding jagodowy, posypany swiezymi malinami. Kucharka, ktora teraz wszystkie gotowane przez siebie potrawy nazywala po francusku, serwowala go pod nazwa pudding
Jack wstal z fotela i patrzyl, jak Amanda zanurza lyzke w zupie. Jadla niespiesznie i mile cieplo wkrotce zaczelo wypelniac jej zoladek. Kiedy juz skonczyla kolacje, jej policzki znow sie zarozowily. Usadowila sie wygodniej w fotelu, mile rozluzniona. Spojrzala na swojego przystojnego meza i zalala ja fala milosci. Przy nim czula, ze wszystko jest mozliwe. Chwycila jego reke i przytulila do twarzy.
– Kocham cie – powiedziala.
Pogladzil ja po policzku.