– Fajnie bylo?
– He, he, he, he!
Ogarnelo mnie przygnebienie. Moje zycie nie posuwalo sie naprzod. Potrzebowalem migoczacych swiatel, blasku, cholera wie czego. A tkwilem w tej dziurze i gadalem z umrzykami.
Dokonczylem pierwszego drinka. Drugi juz czekal.
Do baru weszlo dwoch drabow w ponczochach na glowach.
Wypilem drugiego drinka.
– DOBRA! ZADNYCH NUMEROW! PORTFELE, SYGNETY I ZEGARKI NA LADE! SZYBKO! – wrzasnal jeden z drabow.
Drugi przeskoczyl przez kontuar, podlecial do kasy i walnal ja piacha.
– HEJ, JAK TO SIE, KURWA, OTWIERA?
Rozejrzal sie, zobaczyl barmana.
– HEJ, STARY, CHODZ TU I OTWORZ TEN SZAJS! – Wycelowal w niego gnata. Barman nagle dostal przyspieszenia.
Migiem byl przy kasie i juz ja otwieral.
Drugi drab pakowal do worka rzeczy, ktore polozylismy na kontuarze.
– BIERZ PUDELKO PO CYGARACH! JEST POD LADA!
– wrzasnal do kumpla.
Drab za kontuarem wrzucal do worka szmal z kasy. Znalazl pudelko. Bylo pelne banknotow. Wepchnal je do worka i przeskoczyl na nasza strone kontuaru.
Przez moment obaj stali bez ruchu.
– Mam ochote zrobic cos szalonego/ – zawolal ten, ktory skakal przez kontuar.
– Daj spokoj, spadamy! – zawolal drugi.
– MAM OCHOTE ZROBIC COS SZALONEGO! – wrzasnal pierwszy. Wycelowal bron w barmana i oddal 3 strzaly. Mierzyl w brzuch. Starym szarpnelo 3 razy i upadl.
– TY PIERDOLONY IDIOTO! PO CHUJ TO ZROBILES? – ryknal wspolnik tego, ktory strzelal.
– NIE NAZYWAJ MNIE IDIOTA! CIEBIE TEZ ZABIJE! – wrzasnal pierwszy, obrocil sie i wycelowal bron w kumpla. Ale sie spoznil. Kula tamtego trafila go w nos i wyszla mu tylem glowy.
Zwalil sie na ziemie, przewracajac stolek. Drugi drab rzucil sie do drzwi. Policzylem do 5 i pognalem za nim. Dwaj starcy wciaz byli zywi, kiedy wybiegalem. Chyba.
Wskoczylem do wozu. Ruszylem z piskiem, dotarlem do najblizszej przecznicy, skrecilem w prawo, potem w jakas alejke. Zwolnilem i po prostu jechalem przed siebie. Dopiero wtedy uslyszalem syrene. Zajaralem papierosa zapalniczka z tablicy rozdzielczej, wlaczylem radio. Trafilem na rap. Nie rozumialem, o czym gosc nawija.
Nie wiedzialem, czy jechac do domu czy do biura.
Znalazlem sie w supermarkecie. Pchalem wozek. Kupilem 5 grejpfrutow, pieczonego kurczaka i nieco kartoflanej salatki. 3/4 litra wodki i papier toaletowy.
13
Wyladowalem u siebie w mieszkaniu. Zabralem sie za kurczaka i kartoflana salatke. Potoczylem grejpfruta po dywanie. Czulem sie sfrustrowany. Wszystko sprzysieglo sie przeciwko mnie.
Zadzwonil telefon. Wyplulem nie dopieczone skrzydelko i podnioslem sluchawke.
– Tak?
– Pan Belane?
– Tak?
– Wygral pan podroz na Hawaje.
Rozlaczylem sie. Poszedlem do kuchni i nalalem sobie wodki z woda mineralna i odrobina sosu tabasco. Usiadlem ze szklanka i ledwo zamoczylem usta, kiedy rozleglo sie pukanie do drzwi. Nie bardzo mi sie podobalo, ale mimo to powiedzialem:
– Otwarte.
I zaraz pozalowalem. Byl to moj sasiad spod 301, listonosz. Rece zawsze zwisaly mu jakos tak dziwnie. Z glowa tez bylo u niego cos nie tak. Nigdy nie patrzyl na mnie, tylko gdzies nad moja glowa. Jakbym stal nie tuz przed nim, a kilka metrow od niego. Jeszcze pare innych rzeczy bylo z nim nie w porzadku.
– Hej, Belane, dasz mi cos golnac?
– W kuchni znajdziesz butelke, obsluz sie sam.
– Dobra.
Poszedl do kuchni, gwizdzac Dixie.
Wrocil pewnym krokiem, w kazdej rece niosac szklanke. Usiadl naprzeciwko mnie.
– Nie chcialem chodzic 2 razy – rzekl, wskazujac broda szklanki.
– Wiesz, w niejednym sklepie sprzedaja wode – powiadomilem go. – Moglbys sam kupic flaszke.
– Daj spokoj, Belane… Przychodze w waznej sprawie.
Oproznil szklanke w prawej rece i gruchnal nia o sciane.
Nauczyl sie tego ode mnie.
– Sluchaj, Belane, wiem, jak obaj moglibysmy sie oblowic.
– Wal smialo.
– Loco Mike. Biegl wczoraj. Jest szybki jak jezyk tredowatego na dziewiczym cycku – pierwsze 400 metrow pokonal w rowno 21 sekund! Wychodzac na prosta prowadzil o 5 dlugosci, przegral zaledwie o poltora. Teraz ma biec na 1200 metrow. Wierz mi, sadzi jak napalony zajac, wiec inne konie beda tylko wachaly jego dziure w zadku. Wedlug „Informatora wyscigowego” zaklady stoja 1 do 15! Stary, to jest szansa! Wzbogacimy sie razem!
– Po kie licho chcesz sie bogacic razem ze mna? Dlaczego nie zagrasz sam?
Oproznil druga szklanke, po czym uniosl ja, szykujac sie do rzutu.
– Stoj! – ryknalem. – Jak ja rozwalisz, bedziesz mial w tylku dwie dziury!
– He?
– Zastanow sie.
Grzecznie odstawil szklanke.
– Jest jeszcze cos do picia?
– Wiesz, ze tak. Mnie tez nalej.
Poszedl do kuchni. Czulem, ze zaczynam tracie cierpliwosc. Wrocil i wreczyl mi szklanke.
– Nie, wezme twoja – powiedzialem.
– Dlaczego?
– Sobie dolales mniej wody.
Dal mi druga szklanke i usiadl.
– No dobra, madralo, wiec dlaczego chcesz bogacic sie razem ze mna?
– Bo… hm… – zaczal.
– Slucham.
– Troche krucho u mnie ze szmalem. Nie mam co postawic.
Ale jak wygramy, zwroce ci z mojej dzialki.
– Nie podoba mi sie ten pomysl.
– Sluchaj, Belane, niewiele mi trzeba.
– Ile?
– 20 dolcow.
– To kupa szmalu.
– 10 dolcow.
– 10, kurwa, dolcow?
– Dobra. 5.
– Co?