smiertelnym, co Wydzial Spraw Wewnetrznych uznal za usprawiedliwione.

Ale wazniejsze jest to, co sam odkrylem, ze gdzies, pod glebokim gniewem, ktory zawsze plonal w jego oczach, czailo sie echo chichotu mojego Mrocznego Pasazera. To bylo tylko leciutkie brzeczenie dzwoneczka, ale ja wiedzialem. Doakes dzielil sie przestrzenia z czyms, tak jak ja. Nie z tym samym, ale z czyms bardzo podobnym, pantera wobec mojego tygrysa. Doakes byl glina, ale tez byl zimnym zabojca. Nie zdobylem na to materialnego dowodu, ale mialem co do tego calkowita pewnosc, chociaz nawet nie widzialem, zeby miazdzyl tchawice pieszego nieostroznie przechodzacego przez jezdnie.

Istota rozumna pomyslalaby zapewne, ze on i ja moglibysmy znalezc jakis wspolny mianownik; napic sie kawy i porownac naszych Pasazerow, wymienic fachowe uwagi i pogawedzic o technikach cwiartowania. Ale nie: Doakes pragnal mojej smierci. Trudno mi bylo wiec podzielac jego poglad.

Doakes pracowal z detektyw LaGuerta. Kiedy zginela w podejrzanych okolicznosciach, od tego czasu jego uczucia wobec mnie zaczely wyrazac cos wiecej niz tylko odraze. To bylo totalnie sztuczne i calkowicie nie w porzadku. Ja tylko patrzylem — co w tym zlego? Oczywiscie, pomoglem prawdziwemu zabojcy w ucieczce, ale czego oczekujecie? Jakim trzeba by okazac sie czlowiekiem, zeby wydac wlasnego brata? Szczegolnie gdy odwali kawal dobrej roboty.

Coz, zyj i daj zyc innym. Przynajmniej w wiekszosci przypadkow. Sierzant Doakes mogl myslec, co chcial, a mnie to nie przeszkadzalo. Nadal niewiele jest praw zabraniajacych myslenia, chociaz jestem pewien, ze ciezko pracuja nad tym w Waszyngtonie. Nasz dobry sierzant mial prawo mnie podejrzewac, o co chcial. Ale teraz, kiedy pod wplywem swoich nieczystych mysli postanowil dzialac, moje zycie leglo w gruzach. Dexter Wykolejeniec szybko stawal sie Dexterem Oblakancem.

A dlaczego? Jak zaczal sie caly ten paskudny rozgardiasz? Przeciez ja tylko chcialem byc soba.

2

Od czasu do czasu zdarzaja sie noce, kiedy Mroczny Pasazer naprawde musi wyjsc, zeby sie zabawic. To jest jak wyprowadzanie psa na spacer. Mozna ignorowac szczekanie i drapanie w drzwi tylko przez jakis czas, a potem i tak trzeba wyprowadzic bydle na dwor.

Niedlugo po pogrzebie detektyw LaGuerty nadszedl czas, kiedy rozsadek podpowiadal, zebym wysluchal podszeptow z tylnego siedzenia i zaplanowal mala przygode.

Zlokalizowalem doskonalego towarzysza zabaw, bardzo przekonujacego sprzedawce nieruchomosci, o nazwisku MacGregor. Byl szczesliwym, radosnym czlowiekiem, ktory uwielbial sprzedawac domy rodzinom z dziecmi. Szczegolnie rodzicom malych chlopcow — MacGregor niezwykle lubil chlopcow miedzy piatym a siodmym rokiem zycia. Smiertelnie polubil pieciu, co do ktorych mialem pewnosc, i calkiem prawdopodobne, ze jeszcze kilku. Byl madry i ostrozny i gdyby nie wizyta Mrocznego Skauta Dextera zylby zapewne szczesliwie jeszcze wiele lat. Trudno winic policje, przynajmniej tym razem. W koncu kiedy zaginie male dziecko, niewielu ludzi powie:

— Aha! A kto sprzedawal tej rodzinie dom?

Ale tez niewielu ludzi jest Dexterem. Generalnie dobrze sie sklada, ale w tym przypadku akurat dobrze jest byc mna. Cztery miesiace po przeczytaniu w gazecie artykulu o zaginieciu chlopca natknalem sie znowu na podobna historie. Chlopcy byli w tym samym wieku; takie szczegoly zawsze uruchamiaja alarm i wysylaja mi do mozgu szept pana Rogersa: „Witaj, sasiedzie”.

Wygrzebalem wiec pierwszy artykul i porownalem. Zauwazylem, ze w obu przypadkach gazeta pasozytowala na zalobie rodzin, wspominajac, ze niedawno przeprowadzily sie do nowych domow; uslyszalem smieszek dochodzacy z cienia i przyjrzalem sie sprawom nieco dokladniej.

To naprawde bylo subtelne. Detektyw Dexter musial troche pogrzebac, bo z poczatku, na pozor, nie istnialy zadne powiazania. Rodziny, o ktore chodzilo, mieszkaly w innych okolicach, co wykluczalo wiele mozliwosci. Uczeszczaly do roznych kosciolow, roznych szkol i korzystaly z uslug roznych firm od przeprowadzek. Ale kiedy Mroczny Pasazer sie smieje, ktos zazwyczaj robi cos smiesznego. I w koncu znalazlem powiazanie; oba domy znajdowaly sie w rejestrze tej samej agencji obrotu nieruchomosciami, malej firmy w poludniowym Miami, z jednym tylko agentem, radosnym, przyjacielskim mezczyzna Randym MacGregorem.

Pogrzebalem jeszcze troche. MacGregor byl rozwiedziony i mieszkal sam w malym, betonowym domu niedaleko Old Cutler Road w poludniowym Miami. Trzymal szesciometrowa lodz motorowa z kabina na przystani Matheson Hammock, wzglednie blisko swojego domu. Lodz mogla byc takze bardzo wygodnym kojcem dla dziecka. MacGregor pewnie wywozil nia swoich malych na otwarte morze, gdzie go nikt nie widzial ani nie slyszal, kiedy dokonywal odkryc, prawdziwy Kolumb bolu. A skoro o tym mowa, jest to wspanialy sposob na pozbycie sie brudnych szczatkow; zaledwie kilka mil morskich od brzegu Miami, Golfsztrom to niemal bezdenne smietnisko. Nic dziwnego, ze nigdy nie odnaleziono cial chlopcow.

Jego technika miala sens. Dziwilem sie, dlaczego nie pomyslalem o takim recyklingu szczatkow, ktore sam zostawiam. Glupek ze mnie; korzystalem z mojej lodeczki tylko do wedkowania i plywania po zatoce. A ten MacGregor wymyslil zupelnie nowy sposob, zeby uprzyjemnic sobie wieczor na wodzie. To byl bardzo inteligentny pomysl i natychmiast przesunal MacGregora na poczatek mojej listy. Mozecie powiedziec, ze jestem nierozsadny, nawet, ze nie mysle logicznie, bo zazwyczaj niewiele obchodza mnie ludzie, ale z jakichs powodow troszcze sie o dzieci. I kiedy znajduje kogos, kto na nie poluje, to jest tak, jakby one wcisnely Mrocznemu Maitre d’ Hotel dwadziescia dolarow, zeby przesunal tego kogos na poczatek listy. Z radoscia odpialbym welwetowy sznur i natychmiast wprowadzil MacGregora — zakladajac, ze robil to, co mi sie wydawalo, ze robi. Oczywiscie, musialem byc calkowicie pewien. Zawsze staralem sie uniknac pociecia niewlasciwej osoby i szkoda byloby zaczynac robic to teraz, nawet jesli chodzi o posrednika w obrocie nieruchomosciami. Wydalo mi sie, ze najlepszym sposobem, zeby sie upewnic, bedzie odwiedzic lodz, o ktorej wspominalem wczesniej.

Szczesliwie dla mnie, nastepnego dnia padalo tak, jak to zazwyczaj codziennie pada w lipcu. Ale tym razem zanosilo sie na calodzienna burze, jakby na zamowienie Dextera. Z pracy, z laboratorium kryminalistycznego policji w Miami — Dade, wyszedlem wczesnie i Old Cutler Road udalem sie do LeJeune. Skrecilem w lewo do Matheson Hammock; przystan wydawala sie opustoszala, tak jak mialem nadzieje. Ale wiedzialem, ze jakies dziewiecdziesiat metrow dalej jest budka straznika, gdzie ktos gorliwie czeka, zeby wziac ode mnie cztery dolary za wielki przywilej wejscia do parku. Pomyslalem, ze lepiej nie pokazywac sie przy budce straznika. Oczywiscie, zaoszczedzenie czterech dolarow bylo bardzo wazne, ale jeszcze wazniejsze bylo to, ze w deszczowy dzien, w srodku tygodnia moglbym wydac sie w tej sytuacji troche podejrzany, a tego chcialem uniknac, szczegolnie gdy oddawalem sie swojemu hobby.

Po lewej stronie drogi znajdowal sie maly parking obslugujacy tereny piknikowe. Po prawej, obok jeziora stala stara wiata piknikowa z blokow koralowca. Zaparkowalem samochod i wlozylem jaskrawozolty sztormiak. Poczulem sie jak zeglarz. Wlasciwa rzecz, zeby wlamac sie do lodzi pedofila — zabojcy. Czynilo mnie to tez bardzo widocznym, ale niezbyt sie tym przejmowalem. Mialem zamiar pojsc sciezka rowerowa biegnaca rownolegle do drogi. Oslanialy ja namorzyny, a w malo prawdopodobnym przypadku, gdyby straznik wystawil glowe z budki prosto na deszcz, zobaczylby tylko jaskrawozolta truchtajaca plame. Ot, zazarty zwolennik joggingu, co to biega popoludniami bez wzgledu na pogode.

I potruchtalem sobie sciezka, jakies czterysta metrow. Tak jak sie spodziewalem, z budki straznika nie dochodzily znaki zycia, wiec podbieglem do wielkiej przystani. Przy ostatnim pomoscie stala gromadka lodzi nieco mniejszych od wielkich sportowych zabawek, ktore rybacy i milionerzy przycumowali blizej drogi. Skromny, szesciometrowy „Osprey” MacGregora stal przy samym koncu.

Przystan byla pusta, wszedlem beztrosko przez furtke w plocie z lancuchow, obok tabliczki gloszacej, ze: WSTEP NA POMOSTY TYLKO DLA WLASCICIELI LODZI. Probowalem poczuc sie winny, ze gwalce tak istotny przepis, ale bylo to uczucie dla mnie niedostepne. Nizsza czesc tabliczki glosila: ZAKAZ LOWIENIA RYB z POMOSTOW i w OBREBIE PRZYSTANI, totez obiecalem sobie, ze za wszelka cene bede unikal lowienia ryb, co sprawilo, ze poczulem sie lepiej, mimo ze zlamalem pierwsza zasade.

„Osprey” mial piec, moze szesc lat i nosil na sobie tylko niewielkie slady zniszczenia od florydzkiej pogody. Poklad i relingi byly wyglansowane do czysta, wchodzac wiec na lodz, uwazalem, zeby nie zostawic zadrapan. Z jakichs powodow zamki na lodkach nie sa zbyt skomplikowane. Moze zeglarze sa bardziej uczciwi niz szczury ladowe. Otwarcie zamka i wslizgniecie sie do srodka zajelo mi zatem tylko kilka sekund. W kabinie nie bylo tego stechlego zapachu spieczonej plesni, ktorego w promieniach subtropikalnego slonca nabiera

Вы читаете Dekalog dobrego Dextera
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату