wokol wlasnej osi, zeby uniknac zderzenia z terenowka i furgonetka. Ciezarowka chwiejnie i niezdarnie zakrecila i uderzyla w hydrant pozarowy. Ale Debs tylko zacisnela zeby, ominela ja i z piskiem opon smignela przez skrzyzowanie, ignorujac klaksony i fontanne wody z rozerwanego hydrantu. Przecznice dalej jeszcze bardziej zmniejszyla dystans.
Kilka przecznic przed Oscarem dostrzeglem czerwone swiatlo na skrzyzowaniu z wieksza ulica. Nawet z daleka widzialem nieustanny potok wozow plynacy przez skrzyzowanie. Oczywiscie nikt nie zyje wiecznie, ale z pewnoscia nie w ten sposob chcialbym zejsc, gdyby dawano mi wybor. Ogladanie telewizji z Rita nagle wydalo mi sie znacznie atrakcyjniejsze. Probowalem obmyslic, jakby tu uprzejmie, ale przekonujaco namowic Deborah, zeby sie zatrzymala i przez chwile wachala roze, ale moj mocarny mozg w chwili, gdy najbardziej go potrzebowalem, odmowil wspolpracy. Uruchomilem go dopiero wowczas, gdy Oscar zblizal sie juz do swiatel.
Calkiem mozliwe, ze Oscar byl w tym tygodniu w kosciele, bo kiedy smigal przez skrzyzowanie, swiatlo zmienilo sie na zielone. Biala furgonetka jechala tuz za nim, hamujac ostro, zeby uniknac zderzenia z malym, niebieskim samochodem, ktory probowal zdazyc na swiatlach, a potem nadeszla nasza kolej, kiedy swiatla byly jeszcze zielone. Gwaltownie skrecilismy, zeby ominac furgonetke i prawie nam sie udalo — ale, w koncu, to przeciez Miami i za niebieskim samochodem, na czerwonym swietle, prosto przed nas wjechala ciezarowka z cementem. Ciezko przelknalem, kiedy Deborah stanela na pedale hamulca i zrobila wiraz wokol ciezarowki. Rabnelismy mocno o kraweznik i jechalismy przez chwile dwoma lewymi kolami nad chodnikiem, a potem opadlismy znow na jezdnie.
— Bardzo ladnie — pochwalilem, kiedy Deborah znow przyspieszyla. I calkiem prawdopodobne, ze moglaby mi nawet podziekowac, gdyby tylko biala furgonetka nie wykorzystala faktu, ze zwolnilismy, by podjechac do nas od tylu i gwaltownie na nas wpasc. Tyl naszego wozu zjechal w lewo, ale Deborah udalo sie wyrownac.
Furgonetka znow nas szturchnela, mocniej, tuz za drzwiami od mojej strony. Kiedy sie pochylilem w strone Deborah, zeby uniknac uderzenia, drzwi gwaltownie sie otworzyly. Nasz samochod zachwial sie i Deborah zahamowala — chyba nie byla to najlepsza strategia, gdyz furgonetka w tej samej chwili przyspieszyla i tym razem walnela w drzwi tak silnie, ze odpadly i uderzyly mocno w okolice tylnego kola furgonetki, a potem odtoczyly sie jak zdeformowane kolo, krzeszac iskry.
Zobaczylem, ze furgonetka lekko sie zachwiala, i uslyszalem miekkie grzechotanie plaskiej opony. Potem sciana bieli uderzyla kolejny raz. Nasz samochod szarpnal gwaltownie, runal w lewo, przeskoczyl przez kraweznik i przerwal plot odgradzajacy boczna droge od rampy prowadzacej w dol z 1 — 95. Okrecilismy sie, jakby opony zrobione byly z masla. Deborah walczyla z kierownica, ukazujac zeby, i prawie udalo sie nam przejechac na rampe. Ale poniewaz w tym tygodniu nie bylem w kosciele, kiedy dwa przednie kola uderzyly w kraweznik po przeciwnej stronie rampy, wielka, czerwona terenowka rabnela nas w tylny zderzak. Krecac sie, polecielismy na trawnik otaczajacy wielki staw przy skrzyzowaniu. Mialem tylko chwile, zeby zauwazyc, jak przycieta trawa zamienia sie miejscami z nocnym niebem. Potem samochod twardo podskoczyl i poduszka powietrzna eksplodowala mi w twarz. Czulem sie, jakbym walczyl na poduszki z Mike’em Tysonem; bylem jeszcze zamroczony, kiedy samochod zesliznal sie na dachu do stawu i zaczal nabierac wody.
20
Nie wstydze sie przyznawac do moich skromnych talentow. Na przyklad milo mi powiedziec, ze jestem niezly w wypowiadaniu cietych uwag i mam dar zjednywania sobie ludzi. Ale zeby byc uczciwym wobec siebie samego, zawsze jestem gotow wyznac swoje braki i szybko musialem stwierdzic, ze nigdy nie umialem oddychac pod woda. Kiedy oszolomiony zwisalem z pasa bezpieczenstwa i patrzylem, jak woda naplywa i wiruje wokol mojej glowy, ta drobna przywara stala sie nagle ogromna wada.
Ostatnie spojrzenie, ktore rzucilem na Deborah, zanim woda zamknela sie nad jej glowa, tez nie bylo zachecajace. Zwisala bez ruchu z pasow, oczy miala zamkniete, a usta otwarte, co pozostawalo w calkowitej sprzecznosci z jej normalnym stanem i chyba nie bylo dobrym znakiem. A potem woda zalala mi oczy i w ogole juz nic nie widzialem.
Lubie tez myslec o sobie, ze dobrze reaguje na zdarzajace sie czasem niespodziewane stany awaryjne, jestem wiec calkiem pewien, ze oszolomienie i apatia byly jedynie skutkiem obijania sie o woz, a potem ciosu, jaki zarobilem od poduszki. Tak czy siak wisialem oto do gory nogami w wodzie przez dluzszy czas i ze wstydem przyznaje, ze przez wiekszosc tego czasu oplakiwalem swoj zgon. Drogi Zmarly Dexter, taki potencjal, tylu kolegow Mrocznego Pasazera zostalo mu do poszatkowania i to tragiczne, przedwczesne odejscie, za mlodu. Niestety, Mroczny Pasazerze, znalem go dobrze. A jeszcze ten biedaczyna mial sie wreszcie zenic. Jakiez to smutne — wyobrazilem sobie Rite w bieli, szlochajaca przy oltarzu i dwoje malych dzieci placzacych u jej stop. Slodka, mala Astor z wlosami upietymi w pokazny kok, w jasnozielonej sukni druhny zmoczonej teraz lzami. I cichy Cody w malenkim smokingu wpatruje sie w sciane kosciola i czeka, myslac o naszej ostatniej wyprawie na ryby, i zastanawia sie, czy kiedykolwiek jeszcze wbije noz i obroci go powoli, patrzac, jak jasna, czerwona krew spryskuje klinge, a on sie usmiecha, a potem…
Zwolnij, Dexterze. Skad te mysli? Pytanie retoryczne, oczywiscie, i nie potrzebowalem niskiego rechotu rozbawienia mojego starego, wewnetrznego przyjaciela, zeby znalezc odpowiedz. Ale ta wewnetrzna sugestia pozwolila mi zlozyc rozproszone fragmenty w polowe ukladanki i zrozumiec, ze Cody…
Czy to nie dziwne, co nam przychodzi do glowy, kiedy umieramy? Samochod osiadl na splaszczonym dachu i tylko kolysal sie z lekka, calkowicie zalany woda tak gesta i lepka, ze nie bylbym w stanie zobaczyc flary wystrzelonej tuz przed moim nosem. A jednak widzialem Cody’ego z calkowita jasnoscia, jasniej niz wtedy, gdy bylismy ostatnim razem w pokoju, a za ostrym wyobrazeniem jego malej formy stal olbrzymi, mroczny cien, czarny ksztalt bez rysow i chyba sie smial.
Czy to mozliwe? Znowu pomyslalem o tym, jak radosnie wbijal noz w rybe. Pomyslalem o jego dziwnej reakcji na zgubionego psa sasiadki — bardzo podobna do mojej, kiedy zapytano mnie, jeszcze jako chlopca, o psa z sasiedztwa, z ktorym sobie poeksperymentowalem. I pamietam, ze Cody, podobnie jak ja, mial za soba traumatyczne doswiadczenia, kiedy jego biologiczny ojciec napadal na niego i siostre w przerazajacym, narkotycznym szale i bil ich krzeslem.
Ta mysl byla totalnie nie do pomyslenia. Dziwna mysl, ale wszystkie fragmenty zlozyly sie w calosc. To mialo doskonaly, poetyczny sens.
Mialem syna.
Kogos takiego jak ja.
Ale brakowalo mu madrego ojczyma, ktory pokierowalby jego pierwszymi, dzieciecymi kroczkami w swiecie ciecia i szatkowania; nie bylo wszystkowidzacego Harry’ego, ktory nauczylby go, jak zostac tym, kim powinien, pomoglby w przemianie z bezmyslnego dzieciaka palajacego zadza przypadkowego zabijania w zamaskowanego msciciela; nikogo, kto starannie i cierpliwie pokierowalby go miedzy pulapkami w strone lsniacej klingi noza przyszlosci — Cody nie mialby nikogo, gdyby Dexter zginal tu i teraz.
Zabrzmialoby to zbyt melodramatycznie jak na mnie, gdybym mial powiedziec: „Ta mysl pobudzila mnie do szalenczego dzialania”, a ja jestem melodramatyczny tylko celowo, kiedy mam widownie. Niemniej, kiedy zdalem sobie sprawe z prawdziwej natury Cody’ego, uslyszalem takze, prawie jak echo, gleboki, odczlowieczony glos mowiacy: „Odepnij pas bezpieczenstwa, Dexterze”. I jakos udalo mi sie zmusic palce, ktore nagle staly sie wielkie i niezgrabne, zeby zblizyly sie do zapiecia i pomajstrowaly przy mechanizmie zwalniajacym. Mialem wrazenie, jakbym chcial nawlec nitke za pomoca szynki, ale dopoty dlubalem i popychalem, az wreszcie poczulem, ze cos ustepuje. Oczywiscie, to znaczylo, ze upadlem i twardo rabnalem glowa o sufit, za twardo, jesli wziac pod uwage fakt, ze bylem pod woda. Ale wstrzas od uderzenia rozerwal troche pajeczyn w mozgu, poprawilem swoja pozycje i ruszylem w strone otworu po wyrwanych drzwiach. Udalo mi sie przejsc glowa do przodu i zarylem twarza w mule zalegajacym dno stawu.
Nastepnie, silnie kopiac, podplynalem ku powierzchni. Byly to slabiutkie ruchy, ale wystarczyly, bo woda miala okolo metra glebokosci. Kolejne kopniecie postawilo mnie na kolana, a potem chwiejnie sie wyprostowalem. Stalem w wodzie przez chwile, wymiotujac i zasysajac cudowne powietrze. Jakaz to wspaniala i niedoceniana rzecz, powietrze. Prawda jest, ze nie doceniamy rzeczy, dopoki nie musimy sie bez nich obyc. Jakze straszliwe jest wyobrazenie sobie wszystkich tych biedakow na ziemi, ktorzy musza obywac sie bez powietrza, biedakow jak…