zobaczyl, ze swiatlo pochodzi z lampy naftowej umieszczonej kilka metrow nad woda w oknie wysokiej murowanej budowli zwienczonej kopula. Gdy „Wytrwaly” podplynal jeszcze blizej, Loner ujrzal waski, zolty mur, a nad nim ciemna wieze — rozpoznal miejsce, bo na te wieze wspinal sie nieraz, ale mimo to nie mogl uwierzyc wlasnym oczom. Przekrecil ster, odwiazal grotzagiel, „Wytrwaly” stuknal lekko w waski daszek pod oknem. Woda przy murowanej budowli byla spokojna, a zagiel lagodnie trzepotal na wietrze. Loner chwycil cume, wskoczyl na daszek, wszedl przez okno do srodka, ostroznie odsunal lampe naftowa i rozejrzal sie dokola. Nie mial juz najmniejszych watpliwosci: znajdowal sie w dzwonnicy kosciola Old North. Naprzeciw niego, oparta o mur, jakby sie chciala w niego wtopic i zniknac, stala ciemnowlosa, mniej wiecej dwunastoletnia dziewczynka, wygladajaca na Wloszke; dzwoniac glosno zebami patrzyla bez slowa na Lonera. Nie odpowiadala na jego pytania — nawet gdy zadawal je lamana hiszpanszczyzna lub po wlosku, choc tym jezykiem tez wcale nie wladal biegle — potrzasala jedynie glowa, ale to rownie dobrze moglo byc z zimna i przerazenia. Totez po pewnym czasie, wciaz trzymajac cume, Loner podszedl do dziewczynki i choc mala cofnela sie lekliwie, wzial ja delikatnie, ale stanowczo na rece i wyszedl przez okno. Ostroznie ustawil z powrotem na parapecie lampe, wsiadl na jacht, polozyl dziewczynke w ciasnej kajucie i owinal ja kocem. Zauwazyl, ze woda cofa sie w kierunku, z ktorego przyplynal. Potrzasnal z namyslem glowa, patrzac tom, gdzie powinien byl znajdowac sie cmentarz, odcumowal jacht i korzystajac z odplywu, wyprowadzil jacht z bostonskiego North End, kierujac go na otwarte wody.

Z niezamierzona, szatanska precyzja kapitanowie-powstancy skierowali transatlantyk „Prince Charles” prosto na Parowca. Ten przyplywowy wal wodny na Amazonce w normalnych warunkach jest poltorakilometrowej dlugosci wodospadem, wysokosci okolo pieciu metrow, ktory plynie w gore rzeki z predkoscia dwudziestu kilometrow na godzine, ryczac tak glosno, ze slychac go na odleglosc pietnastu kilometrow. Teraz jednak nie byl to wodospad, lecz bulgocaca gora, wysokoscia rowna polowie dlugosci „Prince Charlesa”: gora ta pchala przed siebie pochylony pod katem dwudziestu stopni wielki statek-miasto — niewiele co mniejszy od Manhattanu — po najgrozniejszej ze wszystkich rzek, teraz wezbranej pod wplywem Wedrowca i nowej planety. Huragan ryczal, wtorujac grzmotom walu, a wichura zwiekszala fale. Na wschodzie burza calkowicie przyslaniala niebo. Na zachodzie klebily sie ciemne, poszarpane chmury. Kapitan Sithwise wszedl na mostek kapitanski — przejecie na powrot statku w tym kataklizmie odbylo sie bez oporu — chwycil ster i zaczal przesylac rozkazy do maszynowni atomowych. Z poczatku prowadzil statek orientujac sie wedlug kierunku i blysku walu wodnego, ale pozniej — poniewaz jasny, nieruchomy blask planet wyraznie przebijal sie przez sklebione ciemne chmury — coraz bardziej zaczal polegac na jaskrawych swiatlach nawigacyjnych zawieszonego na niebie Nowego i nizej pod nim Wedrowca.

Paul i Don patrzyli na nowa szara planete i otoczonego resztkami Ksiezyca Wedrowca przez przezroczysty sufit pojazdu Tygryski, ktory znajdowal sie osiemset kilometrow nad Vandenbergiem 2.

Sztuczne pole grawitacyjne wciaz bylo wlaczane, totez mezczyzni lezeli na podlodze. Podloga rowniez byla przezroczysta. Patrzac w dol, widzieli w swietle slonecznym, odbitym przez dwie planety, ktore przywedrowaly z nadprzestrzeni, ciemne obszary poludniowej Kalifornii, gdzieniegdzie zalanej ciemnym srebrzystym morzem, a obok Kalifornii jasniejszy obszar Pacyfiku, zarowno jednak woda, jak i lad byly troche zamazane przez warstwe atmosfery ziemskiej.

Obraz w dole byl z jednej strony przysloniety. Z niewidocznego teraz wlazu posrodku przezroczystej podlogi wystawala gruba rura, ktora laczyla statek Tygryski z Baba Jaga, znajdujaca sie poza polem widzenia. Swiatlo odbite przez Nowego i Wedrowca przenikalo przez dwie nieruchome, przezroczyste plaszczyzny i lsnilo po obu stronach metalowej rury, Oswietlajac pierwsze dwa wewnetrzne uchwyty, sluzace do poruszania sie w niej w stanie niewazkosci.

Obaj mezczyzni starali sie nie patrzec w dol. Wprawdzie sztuczne pole grawitacyjne, jak ich zapewnila Tygryska, obejmowalo tylko kabine, sprawialo jednak, ze glebia w dole budzila dreszcz przerazenia.

Paul i Don mieli taki sam widok na Nowego i Wedrowca jak grupa Huntera na Ziemi, dla nich wszakze planety swiecily znacznie jaskrawiej i tlem ich nie bylo stalowoszare niebo, lecz usiana gwiazdami czern kosmosu.

Widok byl dziwny, porywajacy, nawet „cudowny”, ale poniewaz mezczyzni zdawali sobie sprawe — moze jednak niezbyt dokladnie i nie w pelni — z tego, czym sytuacja grozi, czuli wzrastajace napiecie. Wysoko nad nimi swiecil Zbieg i Przesladowca, Buntownik i Policjant, Klusownik i Lesniczy — jeden i drugi niepewny chwilowego rozejmu, czujny i wyczekujacy.

Obly trojkat w fioletowym uchu igly na tarczy Wedrowca i jasny krag promieni slonecznych na wiekszej, ciemnoszarej kuli Nowego sprawialy wrazenie oczu dwoch cyklopow, usilujacych zmusic jeden drugiego do spuszczenia wzroku.

Napiecie bylo ogromne i niezwykle wyczerpujace, tak wyczerpujace, ze mezczyzni — mimo ze we dwoch bylo im razniej — marzyli o tym, zeby rozplynac sie w powietrzu, zapasc sie coraz nizej i nizej, pod wszystkie warstwy atmosfery, pod kamieniste cialo matki Ziemi i skryc sie w jej czarnym lomie. To pragnienie bylo znacznie silniejsze od checi ogladania niezwyklych cudow.

— Tygryska, dlaczego nie wrocilas na Wedrowca? — zapytal z niemal dzieciecym wyrzutem Paul. — Czerwone sygnaly dawno juz zgasly. Inne statki pewnie juz wrocily.

Z ciemnosci otaczajacych tablica sterownicza, dokad nie docieral ani jeden promien swiatla Wedrowca czy Nowego, dobiegla ich odpowiedz Tygryski:

— Jeszcze nie czas.

— Czy nie lepiej, zebysmy… Paul i ja… wsiedli do Baby Jagi? — spytal ze zloscia Don. — Skoro nie bede mial predkosci orbitalnej, poradze sobie jakos ze spodkiem przez atmosfere, choc to nie bedzie latwe, ale jezeli bedziemy zwlekac, to…

— Na to tez jeszcze nie czas! — krzyknela. — Najpierw musicie cos dla mnie zrobic. Uratowano was od okropienstw kosmosu i od powodzi. Macie dlugi wdziecznosci wobec Wedrowca.

Wychylila sie z ciemnosci: blask planety oswietlil polowe jej fioletowo-zielonego pyszczka, szyi i piersi, druga polowa ciala wciaz byla w cieniu.

— W ten sam sposob, w jaki wyslalam was na Ziemie — zaczela cicho, lecz stanowczo — wysle was teraz na Nowego jako swiadkow obrany. Stancie obok siebie posrodku kabiny, twarza do mnie.

— Chcesz, zebysmy sie za wami wstawili? — zapytal Paul, gdy wraz z Donem odruchowo wykonal jej polecenie. — Zebysmy powiedzieli, ze wasze statki robily wszystko, co w ich mocy, aby ratowac ludzi i ich domy? Nie zapominaj o tym. Tygryska, ze widzialem rowniez wiele katastrof, ktorym nie zapobiegliscie — znacznie wiecej niz przykladow waszej akcji ratowniczej.

— Po prostu opowiecie wszystko, cala prawde — odparla kotka, odrzucajac glowe do tylu. Oczy jej zablysly. — Wezcie sie za rece i nie ruszajcie sie. Zaraz zgasze swiatla w pojezdzie. Promienie, ktore was ogarna, beda czarne. Bedzie to dla was podroz bardziej prawdziwa niz ta na Ziemie. Wasze ciala pozostana w kabinie, chociaz wam bedzie sie, zdawalo, ze ja opuscily. Nie ruszajcie sie Gwiazdy zasnul mrok, Ziemia znikla, zgasly dwie fioletowe iskierki w oczach Tygryski. Mieli wrazenie, ze traba powietrzna wywaza w ciemnosci drzwi, a ich, Paula i Dona, niesie przez kosmos, z predkoscia mysli, i po sekundzie czy dwoch zostawia ich samych, trzymajacych sie za rece, na rozleglej ciagnacej sie bez konca rowninie, plaskiej jak slona pustynia przy Wielkim Slonym Jeziorze, na lsniacej srebrzystoszarej rowninie, wysuszonej promieniami, ktorych ciepla nie czuja.

— Myslalem, ze Nowy jest kula — powiedzial Paul, na prozno usilujac przekonac samego siebie, ze wciaz znajduje sie w latajacym talerzu Tygryski.

— Nie zapominaj, ze Przesladowca jest wiekszy od Ziemi — odparl Don. — A bedac ma powierzchni Ziemi, tez nie zdajesz sobie sprawy, ze jest ona kula.

Przypomnial sobie, ze na Ksiezycu linia horyzontu jest zawsze blisko, ale przede wszystkim myslal o tym, jak niezwykle podobne jest to przezycie do sennej podrozy, ktora odbyl po Wedrowcu, i zaczal sie zastanawiac, czy oba zjawiska wywolane sa w ten sam sposob.

Niebo bylo usiana gwiazdami polkula, obramowana u gory slabym, postrzepionym blaskiem Slonca. Kilka srednic od Slonca widac bylo ciemna Ziemie otoczona niebieskawym rabkiem. Znad ciemnoszarego horyzontu wylanial sie Wedrowiec, ktory widziany z tej odleglosci byl ogromny, piec razy szerszy od Ziemi — srebrna linia horyzontu przecinala na pol zolte ucho igly, totez planeta wygladala tak, jakby mruzyla oko i jeszcze bardziej przenikliwie obserwowala przeciwnika.

— Sadzilem, ze nas przekaza do wewnatrz — powiedzial Paul, wskazujac lsniaca metalowa plaszczyzne u ich stop.

Вы читаете Wedrowiec
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату