oddac. Niestety w drodze zuzylismy caly ladunek.
Profesor spojrzal na twarz dziewczyny, a potem na szary pistolet, ktory wyjela spod kurtki. Jego waskie usta wygial zlosliwy usmiech.
— Wyglada jak blaszana zabawka — odparl krotko, po czym znow zwrocil sie do mezczyzny stojacego obok.
— A zaklocenia radiowe, Denison? Ustapily czy tez…
Margo predko przesunela strzalke na kolbie pistoletu do siebie, wycelowala w stol i nacisnela spust. Opperly i mlody mezczyzna w podkoszulku rzucili sie do przodu, zeby odebrac jej bron, ale nagle sie zatrzymali. Kilka kartek papieru polecialo w strone pistoletu, jak rowniez trzy spinacze i metalowy olowek, ktory przytrzymywal papier. Przez chwile przedmioty wisialy przy lufie, a potem spadly na podloge.
— Pole elektrostatyczne — rzekl z zainteresowaniem mlody mezczyzna w podkoszulku, patrzac na spadajace kartki papieru.
— Dziala rowniez na przedmioty metalowe — dodal mezczyzna stojacy przy Opperlym, widzac spadajace spinacze. — Indukcja?
— Pociagnelo mnie za reke! Czulem wyraznie — powiedzial sam Opperly i rozprostowal palce dloni, ktora siegal nad stolem po pistolet. Znow spojrzal na Margo. — Naprawde wypadl z latajacego talerza? — spytal.
Margo usmiechnela sie i podala mu bron.
— Mamy tez dla pana wiadomosc od porucznika Donalda Merriama z amerykanskiego lotnictwa kosmicznego — wtracil Hunter. — Bedzie tu ladowal…
— Czy wsrod tych, co zgineli na Ksiezycu, nie bylo jakiegos Merriama? — zapytal Opperly kogos stojacego obok.
— On nie zginal — powiedziala Margo. — Wydostal sie na Babie Jadze. Byl na Wedrowcu. Bedzie tu ladowal… moze juz teraz zbliza sie do Vandenbergu.
— Prosil, zebysmy przekazali panu od niego wiadomosc, panie profesorze — rzekl Hunter. ~ Nowa planeta ma akceleratory liniowe dlugosci promienia Ziemi i cyklotron tej samej srednicy.
Opperly usmiechnal sie.
— Chyba przekonalismy sie o tym na wlasne oczy, co? — spytal.
Zadne z nich nie zauwazylo gwiazdy kolo Marsa, ktora zaczela migotac pozniej niz inne. Znikajacy w oddali promien laserowy uderzyl w Deimos — malego satelite Marsa — i rozgrzal go do bialosci, wywolujac poruszenie wsrod czlonkow ekspedycji radzieckiej. Opperly polozyl pistolet i wstal od stolu.
— Prosze za mna — powiedzial co Margo i Huntera. — Musimy zawiadomic ladowisko, zeby przygotowali sie na przylot Baby Jagi.
— Chwileczke, panie profesorze, czy pan zamierza zostawic pistolet tak na wierzchu? — zapytala Margo.
— A, przepraszam — rzekl Opperly. Wzial pistolet i podal go Margo. — Niech sie pani nim na razie zaopiekuje.
Richard Hillary i Wera Carlisle szli waska droga, ktora skrecala na poludnie przy Malvern Hills. Nie byli juz sami — droga wedrowalo wielu piechurow.
Odkryli, ze mimo wspolnie spedzonej nocy cos ich wciaz gna niby lemingi — przynajmniej za dnia — do dalszej wedrowki. Richard znow myslal o Black Mountains. Moze uda im sie tam dotrzec, nie schodzac na tereny nizinne.
Ranne slonce zakrywaly chmury, ktore nadciagnely z polnocy, gdy Wedrowiec — majac za kwadrans D na tarczy — opadal na zachodzie. Wtedy tez wydarzylo sie cos dziwnego: Wedrowiec skryl sie za zaslona chmur, a po sekundzie ukazal sie jakby odrodzony, srebrzystoszary i wiekszy niz poprzednio, ukazal sie na tej samej wysokosci, na ktorej znajdowal sie godzine przed zajsciem. Zastanawiali sie, czy jest to odbicie Wedrowca, czy inna, zupelnie nowa planeta. Ale po chwili odbicie czy tez obca planete rowniez pochlonely chmury.
Wera przystanela i wlaczyla radio. Richard westchnal z rezygnacja i tez sie zatrzymal. Dwaj mezczyzni, ktorzy znajdowali sie w poblizu, rowniez przystaneli zaciekawieni.
Wera powoli przekrecala galke. Nie bylo zaklocen. Nastawila radio na caly regulator i znow przekrecila galke. W radiu nadal panowala cisza.
— Moze jest zepsute — zauwazyl jeden z mezczyzn.
— Zuzylas baterie — rzekl bez cienia wspolczucia Richard. — I bardzo dobrze.
Nagle uslyszeli jakies dzwieki, z poczatku ciche i piskliwe, ale gdy Wera znow zaczela manipulowac galka, w ciszy zalegajacej gory i szare niebo rozlegl sie wyrazny, donosny glos:
— Powtarzam. Wedlug wiadomosci przekazanych telegraficznie z Toronto i potwierdzonych przez Buenos Aires i Nowa Zelandie, obie planety znikly rownie nagle, jak sie ukazaly. Nie oznacza to natychmiastowego konca zwiekszonych plywow, ale…
Sluchali dalej. Wokol nich gromadzilo sie coraz wiecej luda.
Bagong Bung uznal, ze morze dostatecznie sie juz uspokoilo, zeby mogl obejrzec znalezione skarby, totez wyciagnal spod siebie gruby, plocienny wor, ktory — podobnie jak zniszczone sakiewki z monetami wydobytymi z „Krolowej Sumatry” — trzymal stale przy sobie, i otworzyl go tak, aby Cabber-Hume rowniez mogl do niego zajrzec.
Rozhustane fale, ktore raz po raz uderzaly w pomaranczowy ponton, zmyly bloto, pozostawiajac w worze czyste, malutkie przedmioty. Miedzy koralami, kamyczkami i muszlami Bagong Bung ujrzal ciemno polyskujace stare zloto i malutkie, ciemnoczerwone plomyki trzech — nie, czterech! — rubinow.
Wolf Loner trzymal w rece lyzke z zupa, poniewaz mala Wloszka odwrocila buzie, zeby spojrzec na rabek slonca wschodzacego nad szarym Atlantykiem.
— Il sole — szepnela.
Przesunela reka po drewnianej burcie „Wytrwalego”.
— Una nave.
Dotknela reki trzymajacej lyzke i spojrzala Lonerowi w oczy.
— Noi siamo qui — rzekla.
— Tak, jestesmy tutaj — powiedzial Loner.
Kapitan Sithwise obserwowal z mostku kapitanskiego na transatlantyku „Prince Charles” dlugie polacie blotnistej, zielonej dzungli, parujacej w blasku nisko zawieszonego, czerwonego slonca.
— Panie kapitanie, wedlug wstepnych obliczen mamy na pokladzie osiemset przypadkow zlamania konczyn i czterysta przypadkow wstrzasu mozgu — oznajmil intendent.
— A wiec Brazylia ma posrod dzungli zaczatek miasta atomowego — powiedzial pierwszy oficer. — Nie damy juz rady stad wyplynac, ale cala ta sprawa skonczy sie przed trybunalem miedzynarodowym.
Kapitan Sithwise skinal glowa, wciaz obserwujac dziwny, zielony port, do ktorego zawinal ich statek.
Barbara patrzyla na niebieska wode wokol „Albatrosa”. Zaledwie jedna fale na dziesiec wienczyla biala piana. Slonce wschodzilo nad polamanymi, wygietymi palmami, rosnacymi niecale trzy kilometry od nich. Hester siedziala przy wlazie, trzymajac na rekach chlopczyka.
— Benjy — powiedziala Barbara. — W kajucie pod pokladem powinno byc brezentowe plotno albo jakis koc. Czy moglbys zrobic zagiel? Poplynelibysmy…
— Moglbym, panno Barbaro — przerwal jej Murzyn. Ziewnal szeroko i przeciagnal sie, wypinajac piers ku sloncu. — Ale najpierw zamierzam sie przespac.
— Ojej, juz sie wszystko skonczylo — powiedziala Sally do Jake'a.
— Boze, Sally, czy tobie sie nigdy nie chce spac? — zapytal Jake.
— Kto by tam teraz mogl zasnac! — zawolala. — Zacznijmy dawac znaki. Albo nie, skoro mamy juz caly material, wezmy sie wreszcie na serio do pisania sztuki.
Pierre Rambouillet-Lacepede z zalem odsunal na bok kartke z obliczeniami wzajemnych oddzialywan na siebie trzech cial niebieskich — wiedzial, ze nigdy juz nie bedzie mogl ich sprawdzic — i zaczal sluchac