Rainie usilowala przypomniec sobie wszystko o innych strzelaninach w szkolach. Nic nie rozumiala. Nawet tragedia Springfield w Oregonie nie stanowila zadnej analogii. To bylo spore miasto, a wszyscy wiedza, ze miasta maja swoje problemy. Dlatego wlasnie ludzie przeprowadzaja sie do Bakersville. Tutaj nic zlego nie moze sie zdarzyc.

Ale ty wiedzialas swoje, prawda, Rainie? Akurat ty powinnas wiedziec.

Chuckie skonczyl przekazywac rozkazy. Teraz jego usta poruszaly sie w cichej modlitwie. Rainie musiala odwrocic wzrok.

– Juz jade – szepnela do dzieci, ktore widziala wyraznie w myslach. – Bede jak najszybciej.

We wtorek po poludniu Sandy probowala przygotowac raporty, ale praca zupelnie jej nie szla. Siedzac w malym naroznym gabinecie, ongis sypialni imponujacej wiktorianskiej rezydencji, pani O’Grady wiecej czasu poswiecala wygladaniu przez okno niz na studiowaniu dokumentow pietrzacych sie na porysowanym debowym biurku.

Dzien byl piekny; jak okiem siegnac ani jednej chmurki. Prawdziwa rzadkosc w stanie, w ktorym pada tak czesto, ze miejscowi pieszczotliwie nazywaja deszcz plynnym sloncem. Temperatura umiarkowana. Nie tak niska, jak zdarzalo sie to wiosna, ale tez nie tak wysoka, by zwabic zaklocajacych spokoj turystow.

Pogoda wrecz idealna, istny luksus dla mieszkancow Bakersville, ktorzy znosili tez jesienne szarugi, zimowe mrozy, lawiny blota na gorskich szlakach i wiosenne powodzie zagrazajace zyznym polom. Jeden ladny dzien na sto, zauwazylby ironicznie ojciec Sandry. Ale zaraz by dodal, ze tyle wystarczy.

Sandra spedzila w Bakersville cale zycie i nie chciala wychowywac dzieci nigdzie indziej. Wcisnieta miedzy przybrzezne lancuchy gorskie Oregonu na wschodzie i Pacyfik na zachodzie, otoczona wysokimi szczytami dolina slynela z czarnobialej rasy Holstein. Na jednego mieszkanca przypadaly tu dwie mleczne krowy, a rodzinna farma oparla sie nowoczesniejszym formom gospodarowania. Ludzie znali sie nawzajem i uczestniczyli wzyciu sasiadow. Latem mieli do dyspozycji plaze, jesienia szlaki spacerowe. Na kolacje mozna bylo zjesc swiezo zlowionego kraba i miske swiezo zebranych truskawek ze swiezo ubita smietana. Calkiem niezle zycie.

Wszyscy skarzyli sie tylko na jedno – na pogode. Niekonczace sie szare zimy i geste jak zupa mgly dzialaly na niektorych przygnebiajaco. Ale Sandy lubila szare, mgliste poranki, kiedy gory ledwo wylanialy sie z flanelowego calunu, a swiat spowijala cisza.

Jako mlode malzenstwo czesto o swicie wyprawiali sie z Shepemna spacery. Zakladali kurtki i czarne kalosze, a potem brodzili po zroszonych polach, czujac na policzkach jedwabisty dotyk mgly. Pewnego razu, kiedy Sandy byla w czwartym miesiacu ciazy i szalaly w niej hormony, kochali sie pod starym debem i przemokli do suchej nitki. Z jakim szacunkiem i podziwem patrzyl na nia Shep. A ona zaciskala mocno rece wokol jego szczuplych bioder, sluchala, jak szybko bije mu serce i wyobrazala sobie rosnace w niej dziecko. Czy to bedzie chlopiec, czy dziewczynka? Czy bedzie mialo po niej krecone jasne wlosy, czy geste brazowe loki Shepa? Jak bedzie sie czula, karmiac piersia te malenka istotke?

To byla magiczna chwila. Niestety, pozniej rzadko zaznawali podobnych uniesien.

Pukanie. Ogarnieta naglym poczuciem winy, Sandy oderwala wzrok od okna i ujrzala swego szefa, Mitchella Adamsa, opartego o ozdobne odrzwia. Stal ze skrzyzowanymi nogami, wciskajac rece gleboko w kieszenie czarnego garnituru za trzy tysiace dolarow. Ciemne wlosy siegaly mu z tylu prawie do kolnierzyka. Szczuple policzki byly swiezo ogolone. Mitchell Adams nalezal do tych mezczyzn, ktorzy zawsze wygladali dobrze bez wzgledu na to, czy mieli na sobie model od Armaniego, czy sportowe ciuchy. Shep z miejsca go znienawidzil.

– Jak tam raporty? – Pomimo obaw Shepa, Mitchell nigdy nie probowal wykraczac poza stosunki sluzbowe. Nie zatrudnil Sandy dlatego, ze po czterdziestce nadal byla szczupla i pociagajaca. Zatrudnil ja poniewaz dawna szkolna pieknosc miala glowe na karku i chciala do czegos dojsc. Kiedy Sandy probowala wyjasnic to Shepowi, znienawidzil Adamsa jeszcze bardziej.

– Jutro spotkanie z Wal-Mart – przypomnial Mitch. – Jesli mamy ich przekonac, zeby zainwestowali w naszym miescie, musimy miec gotowe wszystkie dane.

– Wlasnie nad tym pracuje.

– Ile ci jeszcze zostalo?

Zawahala sie.

– Juz koncze. – Tak naprawde dzisiaj niczego nie tknela. Tak naprawde wczoraj w nocy miala kolejna wielka klotnie z Shepem. Tak naprawde zamierzala pracowac nad raportami do pozna, co pewnie doprowadzi do nastepnych awantur. Nie starczalo jej juz sily, zeby walczyc. Ale byla katoliczka i nie mogla nic zmienic. Tak samo Shep.

Wiec nie przestawali sie zrec. Becky cale dnie spedzala zamknieta w pokoju z armia pluszowych zwierzatek, ktorym zwierzala swoje tajemnice, a Danny coraz dluzej przesiadywal w szkolnej sali komputerowej, surfujac po cyberprzestrzeni. Powiedzial matce, ze to na zyczenie pani Avalon. Ale Sandy i Shep podejrzewali, iz ich syn po prostu nie chce wracac do domu. A do tego w zeszlym miesiacu jeszcze ten incydent z szafkami…

Sandy w zamysleniu pocierala skronie. Mitchell zrobil krok do przodu, ale szybko sie zreflektowal.

– Na jutro rano – powtorzyl z naciskiem.

– Oczywiscie. Wszystko bedzie gotowe. Wiem, jak wazne jest to spotkanie.

Mitch w koncu skinal glowa. Sandy wyczuwala, ze nie jest zadowolony.

Nie wiedziala, co jeszcze moze powiedziec. Takie ostatnio bylo jej zycie. Nikt nie byl z niej w pelni zadowolony – ani szef, ani maz, ani dzieci. Tlumaczyla sobie, ze jesli wytrzyma troche dluzej, wszystko sie unormuje. Do spotkania z Wal-Mart przygotowywali sie od dziewieciu miesiecy. Zostawali po godzinach, tyrali po nocach. Ale jesli sie uda, zarobia mnostwo pieniedzy. Firma bedzie mogla zatrudnic wiecej pracownikow. A Sandy przyniesie do domu pokazna premie. Shep moglby w koncu zauwazyc, ze jego zona tez cos potrafi i ma swoje ambicje.

O trzynastej czterdziesci piec Sandy wstala i opuscila zaluzje w oknie, majac nadzieje, ze w ten sposob latwiej jej bedzie sie skoncentrowac. Nalala sobie szklanke wody, wziela do reki dlugopis i postanowila zabrac sie powaznie do roboty.

Wlasnie zaczela przegladac dane rynkowe, kiedy przy jej lokciu rozdzwonil sie telefon. Z roztargnieniem podniosla sluchawke, nadal analizujac w myslach cyfry. Nie byla przygotowana na to, co uslyszala.

Lucy Talbot krzyczala rozhisteryzowanym glosem.

– Sandy, Sandy! Och, dzieki Bogu, ze cie zlapalam! W szkole cos sie stalo. Podobno strzelanina. Jakis mezczyzna, chyba uciekl. Mowili w radiu. Sa ranni. Uczniowie, nauczyciele, nie wiem, kto. Wszyscy tam jada. Przyjezdzaj szybko!

Sandy nie pamietala, czy odlozyla sluchawke. Nie pamietala, kiedy chwycila torebke i krzyknela do Mitchella, ze musi wyjsc.

Pamietala tylko, ze biegla. Musiala dostac sie do szkoly. Do Danny’ego i Becky.

I pamietala, ze po raz pierwszy od bardzo dawna cieszyla sie, ze Shep O’Grady jest jej mezem. Ich dzieci potrzebowaly go teraz.

2

Wtorek, 15 maja, 13.52

W szkole podstawowej K-8 w Bakersville dzialy sie dantejskie sceny. Gdy Rainie z piskiem opon zahamowala niecala przecznice od rozleglego parterowego budynku, ujrzala grupe rodzicow biegnacych z obledem w oczach przez parking. Zaplakane dzieci miotaly sie w szoku po ogrodzonym szkolnym boisku. Wyly syreny alarmowe. Stara karetka Walta z 1965 roku tez miala wlaczony sygnal. Okolicznymi ulicami nadjezdzaly z niebezpieczna predkoscia kolejne samochody – prawdopodobnie rodzice wezwani z pracy.

– Cholera – wymamrotala Rainie. – Cholera, cholera, cholera.

Widziala, jak nauczyciele probuja zbierac swych podopiecznych w jednym miejscu. Mezczyzna w garniturze – byc moze dyrektor Vander Zanden, Rainie spotkala go tylko raz – zajal stanowisko przy maszcie flagowym i bez powodzenia probowal zapanowac nad chaosem. Zbyt wielu rodzicow biegalo tam i z powrotem, nawolujac swoje

Вы читаете Trzecia Ofiara
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×