Powstalo zamieszanie, wykrzykiwano chaotyczne i zaskakujace rozkazy. Nagle w polu widzenia Bourne’a pojawila sie znajoma postac. Utykajac, szedl ku niemu mezczyzna, kaleka, ktory usilowal go zabic na cmentarzu pod Paryzem. Nie bylo ratunku! Jason pochylil sie do przodu i zaczal sie czolgac w kierunku syczacej, oslepiajacej rakiety. Pochwycil ja i trzymal, jak gdyby byla bronia palna, mierzac w czlowieka z laska.
– No dalej! Naprzod! Zbliz sie, skurwielu! Wypale ci slepia! Myslisz, ze mnie zabijesz, co? To ja cie zabije! Wypale ci slepia!
– Nie rozumiesz – powiedzial drzacym glosem utykajacy mezczyzna. – To ja, Delta. Conklin. Mylilem sie.
Rakieta przypalala mu rece, oslepiala go!…
– Chodz z nami – powiedzial kaleka wchodzac z dzungli do pokoju. – Nie jestesmy twoimi wrogami. Chodz z nami.
– Zostawcie mnie w spokoju! – Bourne znow sie rzucil, tym razem z powrotem w strone sciagnietego ekranu. Bylo to jego sanktuarium, jego calun, okrycie przy narodzinach i obicie trumny. – Jestes moim wrogiem! Zabije was wszystkich! Wszystko mi jedno, niewazne! Czy nie rozumiesz? Jestem Delta! Kain to Charlie, a Delta to Kain! Czego jeszcze chcecie ode mnie? Istnialem i zarazem nie istnialem! Zyje, a zarazem mnie nie ma! Skurwysyny! Dranie! No, dalej! Zblizcie sie!
Nagle uslyszal inny glos, glebszy, spokojniejszy, mniej natretny.
– Pojdzcie po nia. Przyprowadzcie ja tutaj.
Gdzies w oddali syreny osiagnely crescendo, po czym ucichly. Zapadla ciemnosc, fale uniosly Jasona wysoko w nocne niebo, po to tylko, by znow rzucic w dol, cisnac w przepasc wodnej przemocy. Wkraczal do krolestwa lekkiej jak piorko… pamieci. Teraz nocne niebo wypelnil wybuch, nad ciemna woda wzniosl sie ognisty diadem. Nagle z chmur padly slowa i wypelnily ziemie, uslyszal je.
– Jasonie, kochanie moje. Moje jedyne kochanie. Wez mnie za reke. Scisnij ja. Mocno, Jasonie. Mocno, kochanie.
Wraz z ciemnoscia pojawil sie spokoj.
EPILOG
General brygady Crawford polozyl teczke obok siebie, na kanapie.
– Juz nie jest mi potrzebna – powiedzial do Marie St. Jacques, siedzacej naprzeciw niego na krzesle z wysokim oparciem. – Przegladalem to tysiac razy, probujac ustalic, gdzie popelnilismy blad.
– Odwazyl sie pan na to, na co nikt nie powinien sie wazyc – odezwala sie jedyna poza nimi osoba w hotelowym apartamencie. Byl nia psychiatra, dr. Morris Panov. Stal przy oknie, przez ktore wpadalo poranne slonce. Jego pozbawiona wyrazu twarz pozostawala w cieniu. – Pozwolilem panu na to, generale, i zawsze juz bede zyl z ta swiadomoscia.
– To trwa prawie dwa tygodnie – powiedziala z niecierpliwoscia Marie. – Prosilabym o jakies szczegoly. Sadze, ze mam do tego prawo.
– Tak. Bylo to szalenstwo, ktore nazywalo sie weryfikacja.
– W rzeczy samej szalenstwo – zgodzil sie Panov.
– Takze zabezpieczenie – dodal Crawford. – To popieram z calego serca. Musi trwac bardzo dlugo.
– Zabezpieczenie? – zdziwila sie Marie.
– Dojdziemy do tego – powiedzial general, spogladajac na Panova. – Wszyscy zgodzimy sie, ze zabezpieczenie jest niezwykle istotne. Lezy w interesie kazdego. Jestem przekonany, ze zgadzamy sie w tym punkcie.
– Panie generale, prosze! Kim jest Jason?
– Nazywa sie Dawid Webb. Byl pracownikiem w sluzbie dyplomatycznej, specjalista od spraw Dalekiego Wschodu. To znaczy do czasu rozstania sie z urzedowa posada.
– Rozstania sie?
– Zlozyl rezygnacje za porozumieniem obu stron. Jego uczestnictwo w „Meduzie” wykluczalo stala posade w Departamencie Stanu. Delta cieszyl sie zla slawa i zbyt wielu wiedzialo, ze nazywa sie Webb. Tacy ludzie z reguly nie sa mile widziani przy dyplomatycznych stolikach, i nie wiem, czy to niesluszne, ale ich obecnosc sprawia, ze latwo otwieraja sie dawne rany.
– Czy rzeczywiscie robil w „Meduzie” to wszystko, o czym mowia?
– Tak. Ja tez bralem w tym udzial. Mowia prawde.
– Trudno uwierzyc – powiedziala Marie.
– Stracil cos, co bylo dla niego ogromnie wazne, i nie potrafil sie z tym uporac. Mogl tylko zadawac ciosy.
– Co to bylo?
– Rodzina. Jego zona pochodzila, z Tajlandii, mieli dwoje dzieci: chlopca i dziewczynke. Stacjonowal w Phnom Penh, jego dom lezal nad Mekongiem. Pewnego niedzielnego popoludnia, gdy zona byla z dziecmi nad rzeka, nadlecial zablakany samolot. Zaczal wykonywac rozne ewolucje i zrzucil dwie bomby, wysadzajac wszystko w powietrze. Gdy Webb dotarl nad rzeke, bylo juz po wszystkim, zmasakrowane ciala zony i dzieci unosily sie na wodzie.
– O Boze – wyszeptala Marie. – Czyj to byl samolot?
– Nigdy nie zostal zidentyfikowany. Hanoi nie przyznalo sie do niego, Sajgon utrzymywal, ze nie jest nasz. Kambodza, prosze pamietac, byla neutralna, nikt nie chcial wziac na siebie odpowiedzialnosci. Webb musial walczyc. Udal sie do Sajgonu, gdzie przeszedl szkolenie w „Meduzie”. Wniosl inteligencje specjalisty do bardzo brutalnego przedsiewziecia. Zostal Delta.
– Czy wtedy spotkal d’Anjou?
– Nieco pozniej. Wowczas cieszyl sie juz zla slawa. Wywiad polnocnowietnamski wyznaczyl niezwykle wysoka nagrode za jego glowe. Nie jest tez tajemnica, ze wsrod naszych ludzi byli i tacy, ktorzy mieli nadzieje, ze tamtym sie powiedzie. Wtedy to w Hanoi odkryto, ze mlodszy brat Webba jest oficerem w Sajgonie. Gdy wiec przyjrzeli sie dokladnie Delcie, wiedzac, ze bracia sa sobie bliscy, zdecydowali sie zorganizowac zasadzke. Nie mieli nic do stracenia. Uprowadzili porucznika Gordona Webba i wywiezli go na polnoc, po czym przyslali agenta Wietkongu z wiadomoscia, ze Webb jest przetrzymywany w Tam Quan. Delta polknal przynete i wraz z informatorem, podwojnym agentem, zorganizowal oddzial z „meduzyjczykow” znajacych teren. Wybral taka noc, kiedy zaden samolot nie byl w stanie poleciec na polnoc. W tej grupie byl d’Anjou. Nalezal do niej takze inny czlowiek, o ktorym Webb nic nie wiedzial, bialy lacznosciowiec, przekupiony przez Hanoi, ktory potrafil po ciemku zlozyc elektroniczne czesci radia o duzej czestotliwosci. To wlasnie zrobil zdradzajac pozycje oddzialu. Pomimo zasadzki Webb przebil sie i odnalazl brata. Zdemaskowal takze podwojnego agenta Wietkongu i bialego radiotelegrafiste. Wietnamczyk uciekl do dzungli, ale bialemu to sie nie udalo. Delta zabil go na miejscu.