– Nareszcie...
Nie zaznalem dotychczas prawdziwego, tak silnego i tak pelnego szczescia. Czulem, jak jej serce bije z niezwykla gwaltownoscia.
– Och, Jean-Marie – powiedziala otwierajac oczy – jest pan piekniejszy i silniejszy niz w moich marzeniach.
Odsunela sie ruchem bardziej czulym jeszcze od mojego objecia.
– On wie wszystko, Jean-Marie.
Mimo blogiego stanu, w ktorym tkwilem, wiadomosc ta troche mnie przerazila.
– To znaczy, co?
– Mial tu byc dopiero w tydzien po moim przybyciu, ale w ostatniej chwili postanowil zrobic mi mila niespodzianke, oswiadczajac ze jedzie razem ze mna... – Mowila urywanym glosem, rozgladajac sie trwozliwie. – Musze sie spieszyc, bo mysli, ze poszlam do toalety. Gdyby wiedzial... – Wrocila do przerwanego watku: – Przyjechalismy przedwczoraj. W Learmonth nie bylo miejsca, rozumie pan?
Nie tylko rozumialem, ale zaczalem przewidywac dalszy ciag.
– Poszlismy wiec do tego „Bed and breakfast', o ktorym ktos mu powiedzial. Wczoraj, nie informujac mnie o tym, poszedl do hotelu, kiedy bylam w lazience i znalazl telegram, ktory pan adresowal do mnie.
– Dlaczego tak postapil? Czy cos podejrzewal?
– Zazdrosni mezowie zawsze cos podejrzewaja. A poza tym mysle, ze po powrocie z Francji nie bylam juz soba. Sadze, ze wlasnie dlatego chcial przyjechac.
– I co dalej?
– Na razie nic, ale musze wrocic do niego, Jean-Marie. To konieczne.
– A co z telegramem... Co pani powiedzial?
– Pokazal mi go i zapytal, co to oznacza.
– I co mu pani powiedziala?
– Prawde. Co moglam innego? – wyjakala Marjorie, przyciskajac sie twarza do mnie.
– Jak zareagowal?
– Nevil nigdy nie reaguje! Nawet weze reaguja, kasajac! Ale on nie. On jest wezem, ktory nie kasa. To straszne, Jean-Marie! Co sie ze mna stanie?
Objalem ja powoli i pocalowalem z calej duszy.
– Wyjedziemy stad, kochanie.
– On mnie nie pusci... Musze wrocic, musze koniecznie. Spotkajmy sie jutro na tym samym trawniku i o tej samej porze.
Pocalowala mnie gwaltownie w usta. Ostro ruszyla w strone teatru, ale po przebiegnieciu dziesieciu metrow zawrocila do mnie ze zmartwiona mina.
– Jest mi strasznie przykro, Jean-Marie, ale czy pan moze mi pozyczyc jednego penny? Nie moglabym wrocic do teatru, bo tu nie ma biletow. Wrzuca sie monete, aby otworzyc furtke... Zabral wszystkie pieniadze, ktore mialam w torebce...
Byla cala czerwona ze zmieszania, tak jakby prosila o jakas zawrotna sume.
Ucalowalem monete, zanim jej wreczylem.
– Moze pani potrzeba kilka funtow, Marjorie, na wypadek...
– Nie, dziekuje! Gdyby je znalazl, wiedzialby o wszystkim!
Kiedy odeszla, polozylem sie na trawie i rozlozylem ramiona jak na piasku w Juan-les-Pins.
I tak jak w Juan mialem glowe pelna slonca.
ROZDZIAL XI
Nazajutrz wynioslem sie z hotelu „Learmonth'. Nie chodzilo o to, ze przestraszylem sie Nevila Faulksa. Nie obawialem sie go i chetnie dalbym mu w zeby. Ale wydalo mi sie, ze ze wzgledu na bezpieczenstwo Marjorie rozsadniej bedzie, aby jej maz myslal, ze wrocilem do Francji.
Raz juz dzwonil do hotelu, aby przekonac sie, czy jestem w Edynburgu, bylo wiec prawdopodobne, ze uczyni to powtornie. Gdy dowie sie o mojej rejteradzie, bedzie, byc moze znacznie mniej podejrzliwy, co pozwoli nam, Marjorie i mnie, lepiej zorganizowac nasza prawdziwa ucieczke. Powzialem stanowcza decyzje: porwe ja, doprowadze do rozwodu i ozenie sie z nia. Wobec sily naszej milosci nie widzialem innego rozwiazania.
Wyjasnilem wlascicielowi „Learmontha', ze spotkalem rodakow, ktorzy akurat jada samochodem do Londynu i wobec niemoznosci okreslenia terminu zakonczenia strajku pracownikow komunikacji korzystam z okazji.
Zalezalo mi na tym, aby powtorzyl to samo Faulksowi. Niepokoilem sie jedynie reakcja Marjorie, gdy maz zawiadomi ja o moim wyjezdzie. Obawialem sie, ze to, co bylo tylko przezornoscia, moze potraktowac jako tchorzostwo i ta obawa jeszcze bardziej powiekszala moja niecierpliwosc oczekiwania na spotkanie z nia w Princes Garden.
Przenioslem sie do skromniejszego, ale za to polozonego blizej centrum niz Learmonth hotelu. Zaklad prowadzony byl przez rodzenstwo o powaznym i godnym szacunku wygladzie. On wygladal na ksiedza, a ono na... siostre ksiedza. Jedyna sluzaca hotelu rowniez przypominala gospodynie z plebanii.
Dzien spedzilem na czytaniu oprawionej w czerwona skore angielskiej Biblii, ktora zajmowala poczesne miejsce na nocnym stoliku. Od czasu do czasu glaskalem grzywe Puga, szepczac mu, ze niebawem znow spotka sie ze swoja pania.
O piatej z bijacym sercem przechadzalem sie po trawniku. Czy Marjorie uda sie wyjsc? Co mogla wymyslic, zeby uspic czujna zazdrosc meza?
Bylo dziesiec po piatej, gdy zobaczylem, jak szybkim krokiem idzie kreta alejka. Ubrana w jasnoniebieski kostium z cienkiego materialu – bylo tak pieknie jak poprzedniego dnia – wygladala niczym mloda dziewczyna i promieniala wszystkimi swoimi piegami.
– Chodzmy troche dalej – rzekla na powitanie.
Orkiestra wykonywala te same co wczoraj staroswieckie melodie. Slychac bylo basowy glos tlustej spikerki, ktora wydawala polecenie tanczacym, oraz klaskania wykonawcow kadryla uderzajacych dlonia o dlon niemal z doskonala zgodnoscia.
Wziela mnie za reke i poprowadzila troche dalej, w miejsce, w ktorym panowal wiekszy spokoj. Znalezlismy sie na dnie wielkiej zielonej miski, w poblizu ogromnego klombu jeszcze nie calkiem obsadzonego kwiatami przez ogrodnikow magistratu.
– Balem sie, Marjorie, ze nie zobacze pani.
– Obiecalam przeciez.
– A maz?
– Mial sie spotkac z kolega po lachu z Edynburga na jakims placu budowy; poniewaz nie mogl mnie zabrac ze soba, zazadal, abym nie ruszala sie nawet na krok z pokoju.
– Czy telefonowal do „Learmonth'?
– Nie wiem, prawie sie nie odzywa.
Wytlumaczylem jej, dlaczego opuscilem hotel. Sluchajac mnie kiwala glowa.
– Dobrze pan zrobil, Jean-Marie. Jest calkiem mozliwe, ze znow zatelefonuje.
– Wyjedziemy stad, Marjorie.
Spojrzala na mnie tym swoim wzrokiem pilnej studentki starajacej sie zrozumiec i nagle zalalo sie lzami.
– Czy mowi pan powaznie?
– Jak najpowazniej, kochanie. Nie zgadza sie pani?