– Jest mi niezmiernie przykro, ze sie panu naprzykrzom, mister Valoise, ale musze pana prosic, zeby pan udal sie ze mna.

Znalem formule. I pomyslalem sobie, ze „wszystko wzielo w leb'. Bylo tok jak wtedy, gdy zdawalem egzamin na wyzsza uczelnie. Wertowalem liste przyjetych i nie moglem odnalezc swego nazwiska, ktore winno byc na samym koncu, pod litera V. Wowczas takze delektowalem sie mysla, ze „klops'. Kleska potrafi tez byc rozkoszna, upojna. Moze nie tak jak zwyciestwo, oie za to siega glebiej...

– W zwiazku z czym, prosze pona?

– Chcialbym pana prosic o informacje na temat pewnej sprawy.

– Czy nie mozna tego zrobic tutaj?

– Nie sadze, zeby to bylo mozliwe.

W tym czlowieku tkwily spokoj i upor policjanta. Jego czolo bylo wypukle, rozowe i lyse. Nos jak wisnia i rownie czerwone kosci policzkowe. Jego tepe spojrzenie swiadczylo o uporze.

– A gdybym odmowil? – odparlem zirytowany.

Nie rozgniewal sie, ale wyjal z kieszeni jakis szary dokument.

– Mam nakaz, sir. Prosze mi wybaczyc, jesli od razu nie pokazalem go panu.

– Skoro tak, ide z panem.

– Wydaje mi sie to rozsadne.

– Czy moglbym sie przedtem ogolic?

Pomyslalem o zabloconej i zawinietej w tekture lopatce, ktora nadal trzymalem w reku. Gdyby zgodzil sie na moja propozycje, moglbym jakos sie jej pozbyc, palowalem, ze nie wyrzucilem jej wczesniej, chocby do jakiegos ulicznego koszo no smieci.

– Wolalbym, zebysmy szybko skonczyli, sir. Byc moze nie potrwa to zbyt dlugo.

Bylo to powiedziane grzecznie, ale stanowczo. Nie bylo sensu nalegac.

– A zatem chodzmy.

Opuscilismy solon. Policjant, zdziwiony, przystanal nagle. Od razu zrouzmialem, co go tak zaskoczylo: na mokrej posadzce widnialy slady pozostawione przez moje zablocone buty. Sluzaca nadol tu byla, ale jeszcze niczego nie zauwazyla. Wzrok gliny wedrowal teraz od tych sladow do moich zabloconych pantofli. Dwu- czy trzykrotnie pociagnal nosem, a nastepnie bez slowa skierowal sie ku wejsciu wielkimi susami, aby nie chodzic po mokrym. Zastanawialem sie beznadziejnie, w jaki sposob pozbyc sie tej cholernej lopatki.

Moze zostawic ja w holu? Ale wlasciciel odniesie ja zaraz inspektorowi Brettowi.

Stalem na ulicy, u boku policjanta, nadal trzymajgc pod pacha zle zwiazcna paczke, natomiast on dzierzyl parasol. W tym kraju, w ktorym ludzie rodza sie z parasolem w reku, wygladalo to na zwykly odruch. Widocznie inspektor zapomnial, ze parasol nie byl jego wlasnoscia.

Potezny czarny jaguar z niebieska latarka na dachu byl zaparkowany na sasiedniej ulicy. To mnie zastanowilo. Zrozumialem, ze jesli Brett kazal zatrzymac sie nie w poblizu hotelu, to uczynil to prawdopodobnie dlatego, ze nie chcial mnie sploszyc. Jesli tak bylo, oznaczalo, ze uwaza mnie za winnego powaznego przestepstwa.

Policjant w mundurze czekal oparty o maske. Gdy nas zauwazyl, usiadl za kierownica i zalozyl pas bezpieczenstwa.

Brett otworzyl tylne drzwi. Wsiadajac, potknalem sie i wrzucilem kompromitujaca paczke pod samochod. Usiadlem ze spokojna mina, pozwalajac sobie na uklon w strone kierowcy. Nie odpowiedzial, czekal az Brett zajmie miejsce.

Inspektor westchnal z zadowoleniem i usiadl ciezko obok mnie. Na kolanach trzymal lopatke.

ROZDZIAL XVIII

Budynek komendy policji mial co najmniej czterysta lat i na pewno byl zaliczany do zabytkow historycznych miasta. Mial przepiekna fasade. Przed przekroczeniem jego progu podziwialem sredniowieczne okna i rzezbione gzymsy.

Wnetrze zupelnie nie odpowiadalo temu, co zapowiadala sciana frontowa. Z budynku wyluskano wszystko, co przedstawialo jakakolwiek wartosc historyczna i zbudowano jasne, przestronne pomieszczenie biurowe, w ktorych przewazaly chromy i plastyk. Inspektor Brett poprosil, zebym usiadl, a sam zdjal plaszcz. Mial pod nim smutny brazowy garnitur, ktory byl pomiety i wymagal odprasowania, zwlaszcza na klopach. Zawiesil czarny nieprzemakalny ploszcz i filcowy kapelusz no wieszaku, a nastepnie, po krotkiej chwili wahania, polozyl parasol i lopatke na swoim biurku, tok jakby juz traktowal te przedmioty jako dowody rzeczowe. Przez coty czos jozdy obmacywal paczke. iakbv chcial odgadnac co sie w niej znajduje. Wreszcie podarla sie tektura w miejscu, w ktorym znajdowalo sie ostrze i policjant pobrudzil sobie polce blotem.

Usiodl. No bibularzu lezala otworta teczka. Zawierala tylko jedna kartke papieru, na ktorej bylo cos nagryzmolone. Brett, zanim zwrocil sie do mnie, przerzucil notatki.

– Zna pan mrs Marjorie Faulks, sir?

– Oczywiscie.

– A Nevila Faulksa, jej meza?

– Nie mialem zaszczytu go poznac.

Uchwycilem nikly dzwiek podobny do chrobotu myszy. Dopiero wtedy zauwazylem, ze na biurku znajduje sie maly mikrofon skierowany w moja strone. Brett wlasnie uruchomil magnetofon. Spostrzegl, ze patrze no mikrofon, i wowczas po raz pierwszy od naszego spotkania lekko sie usmiechnal.

– Ach, tak. Musze pana uprzedzic, ze cokolwiek pan teraz powie, moze zostac uzyte przeciw panu. Nazywa sie pan Jean-Marie Valaise, prawda?

– Juz mnie pan o to pytal i dalem twierdzaca odpowiedz.

– Mieszka pan w Paryzu?

– 26 rue des Plantes!

– Pana zowod?

– Sprzedawca maszyn do liczenia.

– Od jak downa zna pan mrs Faulks?

Zamknalem oczy. Mialem wrazenie, ze Morjorie zajela miejsce w moim zyciu od bardzo downa

– Poznalem ja w ubieglym tygodniu w Juon-les-Pins.

– W jakich okolicznosciach?

– Pomylilo samochody i wsiadla do mojego wozu.

– Pozniej, po tym zdarzeniu, spot kol ja pan ponownie?

– W kasynie, calkiem przypadkowo.

– A potem?

– Zostowila torbe plazowa w moim wozie i przyszla do mojego hotelu, zeby ja odebrac.

– I co dalej?

– O co panu chodzi, inspektorze? Po co te pytania?

Z powodu mikrofonu mialem wrazenie, ze nie mowie do policjanta, lecz do ukrytych sluchaczy. Odczuwalem w poblizu czyjas obecnosc, tak jakby osaczyly mnie jakies niematerialne istoty.

– Mrs Foulks zlozyla skarge przeciw panu, mister Valoise,

– Co!?

– Twierdzi, ze od czasu waszego spotkania na Lazurowym Wybrzezu pan narzuca sie jej w natretny sposob. Zagraza pan spokojowi jej ogniska domowego. Mial pan nowet grozic jej mezowi!

Odslonil mi sie obraz calkiem odmienionej Marjorie: perfidnej i wyrachowanej. Co za dziwka! Chciala, abym sam odpowiadal za zabojstwo jej meza. Jej makiawelowski plan przyprawil mnie o mdlosci; nie mialem juz nawet sily miec jej tego za zle. Pomyslalem o plazy w Juan, o Denrse, o obiadach w restauracji na swiezym powietrzu, pachnacym wilgocia, o moim nagrzanym sloncem pokoju na wprost garazu...

Вы читаете Trawnik
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×