strone:

– Ach, mister Valaise, nie wiem, czy juz panu mowilem, ze od wieczora Nevil Faulks nie powrocil do zony?

ROZDZIAL XIX

Od pierwszej chwili pobytu w Szkocji spedzalem czas na czekaniu. Edynburg stal sie dla mnie ponurym czysccem, w ktorym czyhojac na dzwiek dzwonka lub czyjes przybycie odpokutowalem wlasne grzechy. Godziny wlokly sie bez konca. Stale mialem nadzieje, ze zycie powroci do swego normalnego rytmu, ale nadal toczylo sie niemrawo i grzezlem w nim jak w zbutwialych moczarach. Nie wiem, ile czasu spedzilem, trzymajac w dloniach te postrzepione czasopisma, ktore tracily Anglia i ktore, tak jak ona, tchnely nudna powaga. Slyszalem/ jak Brett wchodzil i wychodzil ze swego pokoju, a z korytarza docieraly do mnie czyjes glosy, brzeczenia dzwonkow. Z ulicy wpadal warkot silnikow i dochodzilo ciezkie, dudnienie autobusow. Straznik nie otrzymal nakazu pilnowania mnie, gdyz czesto opuszczal pokoj, w ktorym przebywalem zupelnie sam. W pewnej chwili udal sie do gabinetu Bretta i powrocil z tasma magnetofonowa w dloni. Zalozyl ja na aparat. Rozlegly sie slowa mojej rozmowy z inspektorem. Wlaczal i wylaczal magnetofon zdanie po zdaniu. Przepisywal szybko na maszynie cala nasza rozmowe, wyraznie interesujac sie jej sensem. Nie jestem nawet pewien, czy zdawal sobie sprawe z tego, ze ja bylem jednym z uczestnikow tego dialogu.

Przez pewien czas uderzal blyskawicznie w klawisze, potem zapalil papierosa, rownoczesnie, czestujac mnie. Odmowilem. Nadal nie wiedzialem, czy jestem zatrzymanym czy swiadkiem. Jak zareagowalby, gdybym powstal z miejsca i oswiadczyl, ze wracam do hotelu? Aby sie przekonac, jak w rzeczywistosci wyglada moja sytuacja, zapytalem gdzie sa toalety.

– Drzwi w glebi korytarza, sir – powiedzial i dalej walil w klawisze swojej underwood. Zachwycony nie wiadomo czemu ta pozorna wolnoscia, wyszedlem na korytarz. Gdy znalazlem sie w srodku korytarza, rozlegl sie jakis dzwonek i pojawil sie glina w mundurze. Nie patrzac na mnie usiadl na laweczce obitej skora. Okna w toalecie byly zakratowane. Wrociwszy do pokoju sekretarza, zdumialem sie na dzwiek wlasnego glosu.

„Niech pan poslucha, inspektorze, mysle, ze mrs Faulks jest ladacznica, a mrs Morthon stara wariatka...'

Policjant podniosl glowe z roztargnieniem. Nie interesowalem go. W chwile potem odwiedzil mnie jakis pan czyms zatroskany i ubrany w bialy kitel. W dloni trzymal kartonowe pudelko bez pokrywki, w drugim zas szeroki noz, jakich uzywaja szklarze.

– Pozwoli pan, sir?

Uklakl przede mna i podniosl mi noge. Podstawil pudelko pod moj pantofel i zaczal skrobac podeszwe szpachelka. Schnace juz bloto oblepiajace buty spadalo do pudelka, wydajac przy tym odglos podobny do dudnienia ulewy. Ten mezczyzna w kitlu wygladal jak sprzedawca obuwia.

– Uprzejmie dziekuje, sir. Znowu czas zaczal uciekac i bylem o krok od poproszenia o cos do zjedzenia, ale nie mialem ochoty posilac sie w biurach policji. Oznaczaloby to poddanie sie.

Zaraz potem zasnalem, z plecami przyklejonymi do oparcia krzesla i z glowa dotykajaca sciany.

Mlody policjant pisal dalej na moszynie. Ale moj glos nadal plynal z przerwami – z magnetofonu. Byl to dziwny glos, do ktorego przyznawalem sie z trudem, bo byl znieksztalcony strachem.

* * *

– Mister Valaise, czy moge pana prosic?

Podskoczylem, lokiec zsunal sie z oparcia i o maly wlos nie spadlem z krzesla. Nade mna stal Brett. Z cala pewnoscia byl po obiedzie, twarz mial czerwona.

– Prosze przejsc do mojego gabinetu.

Nie wiem, dlaczego koniecznie chcialem wiedziec ktora godzina. W tym momencie byla to dla mnie najwozniejsza rzecz na swiecie.

– Jest druga po poludniu, sir. – Pomyslal widocznie, ze w moim pytaniu kryla sie wymowka, bo zaraz dodal: – Prosze mi wybaczyc, ze musial pan tak dlugo czekac, ale sam pan rozumie: nalezalo sprawdzic niektore szczegoly.

– Jakie szczegoly?

– Zaraz o tym pomowimy. Moze pan, potrzebuje czegos?

– Tak, szklanki wody.

– A moze wolalby pan szklanke piwa?

Co nalezalo wywnioskowac z tej nadmiernej troskliwosci? Moze jakos wszystko sie ukladalo?

– Wole wode, inspektorze.

W jego gabinecie stola szafko. Dzielila sie na dwie czesci. W pierwszej wieszano okrycia, druga zas kryla umywalke. Brett z waskiej polki' zdjal szklanke, ktora zanim napelnil po brzegi i podal, starannie umyl. Woda, tak jak we wszystkich miastach, pachniala lekko chlorem. Pijac przygladalem sie Brettowi, ktory trzymal w dloni list Marjorie.

– Przeprowadzono analize grafotogiczna tego listu, mister Valaise. I z przykroscia musze panu doniesc, ze nie zostal napisany przez mrs Faulks!

Patrzylem ha niego i zastanawialem sie, czy nie jest to jakas pulapka. Wypilem cala podana mi wode. Ta nowa zagadka calkiem mnie przerastala.

– Co pan na to?

Musialem sie zastanowic. Nie rozwiazane zagadki nie istnieja. To zludzenie, tak jak przypadek. Wystarczy pomyslec i wszystko sie wyjasnia.

– Skad mieliscie probke jej pisma?

– Beze moj, zdobylismy ja w najprostszy sposob: proszac, aby skreslila kilka wierszy na kartce!

Kartka ta znajdowala sie w teczce i Brett usluznie wyjal ja, i podal mi razem z listem.

– Prosze spojrzec: bylismy na tyle sumienni, ze prosilismy, aby napisala ten sam tekst. Tlumacz twierdzi, ze ten, ktory mrs Faulks napisala przy nas, roi sie od bledow. Pisze zle, w panskim jezyku, bardzo zle. Zos co do liter, sam pan widzi, ze nie maja nic wspolnego z tymi z pierwszego listu.

– Musiala zmienic charakter pisma.

– Nie, monsieur.

Powiedzial „monsieur' po francusku z tak ohydnym akcentem, ze nie moglem powstrzymac usmiechu.

– Biegly jest stanowczy: kazdy list zostal napisany przez dwie rozne osoby, przy czym autorem pierwszego jest najprawdopodobniej mezczyzna!

Odebral mi papiery I wlozyl je z powrotem do teczki. Brett zachowywal sie teraz inaczej. Nie byl to juz ostrozny i bezstronny policjant, z ktorym mialem do czynienia rano, byl teraz zdeterminowany, pewny siebie.

– Nadal nie ma zadnych wiesci o Nevilu Faulksie, mister Valoise.

– Co ja na to moge poradzic?

– Czy pan wie, ze bloto spod pana pantofli jest takie same jak to, ktore bylo na ostrzu lopatki przez pana... znalezionej! Wlasnie, gdzie ja pan... znalazl?

Powstrzymalem sie od odpowiedzi.

– Czy przypadkiem nie w sklepie zelaznym na Charlotte Street? – Wstal z miejsca i zdjal z wieszaka parasol. Byl to ten parasol, ktory pozyczyla mi sluzaca z Fort William's Hotel. – Znaleziono slady zaschnietej krwi na wewnetrznej stronie materialu – ciagnal dalej Brett. – Nasze laboratorium wykona dokladniejsza analize, ale juz obecnie chemicy sa przekonani, ze jest to krew pochodzenia ludzkiego. – Polozyl parasol na swoim biurku, kierujac w moja strone stalowy szpikulec. – Czy moze mi pan pokazac swoje dlonie, mister Valaise?

Wyciagnalem rece bezradnie przed siebie. Gdy chodzilem do przedszkola, tega nauczycielka o srogim wygladzie robila kazdego ranka przeglad naszych dloni. I tak jak wowczas, rowniez teraz bylem pelen obaw. Po raz pierwszy od dwudziestu pieciu lat! Brett postapil identycznie jak nauczycielka: Odwrocil mi rece lekko przekrecajac przeguby.

– Nie ma pan zadnych zadrapan, sir. Skad wiec ta krew na tym przedmiocie? Krew jest swieza, a parasol

Вы читаете Trawnik
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×