– Powiedzmy, ze nie pojmuje, dlaczego az tak zdecydowanie.

– Ale na pewno liczy pan na wygrana?

– Licze – powtorzyl. – Jasne, ze licze na wygrana. Ale nie startowalismy jeszcze w tak waznej gonitwie… Nie oczekuje zwyciestwa, rozumie pan?

– Ma pan takie same szanse jak wszyscy – powiedzialem. – Checkov musial czyms wypelnic swoja rubryke. Czytelnicy nie lubia letnich artykulow, trzeba im dostarczac zdecydowanych wypowiedzi.

Obdarowal mnie cienkim usmieszkiem podszytym szyderstwem dla takiego pojscia na latwizne. Byl to czlowiek, ktory nie mial zrozumienia ani serca dla innych ludzi i ich problemow, nawet dla wlasnych synow.

Drzwi pokoju otwarly sie i weszla poteznie zbudowana kobieta w sukience w sloneczniki. Jej nogi, bez ponczoch, porastaly gesto jasne wloski, a opuchniete kostki wylewaly sie ze sponiewieranych niebieskich rannych pantofli. Niemniej stapala bardzo lekko i poruszala sie powoli, co sprawialo takie wrazenie, jakby posuwala sie naprzod w stanie niewazkosci – wyczyn nie lada przy wadze z pewnoscia przekraczajacej siedemdziesiat piec kilogramow.

Bezksztaltna masa jasnokasztanowych wlosow okalala niczym chmura jej twarz, z ktorej dwoje marzycielskich oczu patrzalo na swiat wpol przytomnie. Twarz miala miekko zaokraglona, juz me mloda, ale wciaz jakby niedojrzala. Osadzilem bezlitosnie, ze zycie, jakie wiodla w wyobrazni, bylo dla niej bardziej realne, niz rzeczywistosc. Domyslalem sie, ze miniona godzine spedzila gdzies daleko, znacznie dalej niz pietro wyzej.

– Nie wiedzialam, ze jestes w domu – powiedziala do Ronceya, ktory wstal w chwile po mnie.

– Madge, to pan James Tyrone. Mowilem ci, ze przyjedzie. – Mowiles? – Przeniosla bledne spojrzenie na mnie. – No, to rozmawiajcie sobie – powiedziala.

– Gdzie bylas? – spytal Roncey. – Nie slyszalas, jak cie wolalem?

– Wolales? – powtorzyla, potrzasajac glowa. – Slalam lozka, jak zwykle. – Stanela na srodku pokoju i rozgladajac sie niepewnie ogarnela wzrokiem balagan. – Dlaczego nie napaliles w kominku?

Spojrzalem mimowolnie na gore popiolu na palenisku, ale jej wcale ona nie przeszkadzala. Z odrapanej debowej skrzynki przy kominku wyjela trzy brykiety na rozpalke i garsc patykow. Spoczely one na popiele, niedbale tylko rozgarnietym pogrzebaczem. Potarla zapalke, zapalila brykiety i ulozyla w kopczyk wegiel. Swiezy ogien zaplonal spokojnie na szczatkach starego, a Ronceyowa wziela kominkowa szczotke i zmiotla z widoku kilka zuzli za stos bierwion.

Zafascynowany obserwowalem dalszy ciag tych porzadkow. Przeplynela przez pokoj do zwiedlych kwiatow, otworzyla okno i wyrzucila je. Potem wylala w slad za nimi wode z wazonu, postawila go na parapecie i zamknela okno.

Zza kanapy, na ktorej siedzielismy razem z Ronceyem, wyciagnela duze kartonowe pudlo. Napis na nim glosil, ze sa to „Platki Kelloga. 12 pudelek dla calej rodziny”, i bylo do polowy wypelnione tym samym chlamem, ktory walal sie po pokoju. Lewitujac zatoczyla metodycznie duze kolo, podnoszac wszystko i jak leci wrzucajac do pudla, co trwalo mniej wiecej trzy minuty. Potem pudlo zniknelo z widoku, bo upchala je z powrotem za kanape, a idac do drzwi poprawila po drodze poduszki na dwoch fotelach. Pokoj, uprzatniety i z jasno plonacym kominkiem, oszalamiajaco sie odmienil. Wprawdzie pajeczyny pozostaly, ale mialo sie wrazenie, ze jutro i na nie przyjdzie kolej. Peter mial slusznosc twierdzac, ze mama organizacje pracy ma w malym palcu. Nawet jesli wyplywalo to z lenistwa, coz z tego.

Roncey nalegal, zebym zostal na lunchu, a do tego czasu opowiadal z ozywieniem, tak, jakby nie mial zamiaru nigdy skonczyc, o wszystkich koniach, jakie mial w zyciu. Przy lunchu skladajacym sie z befsztyka na zimno, marynat, sera i biskwitow, podanych o wpol do trzeciej na kuchennym stole, w dalszym ciagu tylko on zabieral glos. Synowie przez caly czas jedli w milczeniu, a Ronceyowa patrzyla zamyslona w przestrzen oczami, ktore widzialy jedynie zdarzenia rozgrywajace sie w jej wyobrazni.

Kiedy wyszedlem stamtad wkrotce po skonczeniu posilku, Pat poprosil mnie o podwiezienie do Bishops Stratford i nie zwazajac na mars na czole ojca, wspial sie na przednie siedzenie furgonetki. Roncey uscisnal mi reke mocno, jak przy powitaniu, i wyrazil nadzieje, ze otrzyma gratisowy egzemplarz „Lakmusa”.

– Oczywiscie – zapewnilem go, myslac o tym, ze w zwiazku z oslawionym skapstwem tego pisma, sam bede musial przyslac mu ten numer.

Pomachal mi z podworza reka na pozegnanie, a Patowi szorstko przykazal, zeby wrocil prosto do domu autobusem o czwartej. Ledwo minelismy przekrzywione slupki bramy, juz Pat wyrzucil z siebie czastke tlumionej urazy.

– Traktuje nas jak dzieci… mama nic tu nie pomoze, ona nas wcale nie slucha…

– Moglby pan stad wyjechac – podsunalem mu mysl. Ile pan ma lat, dziewietnascie?

– Koncze w przyszlym miesiacu. Ale nie moge wyjechac i on o tym wie. Nie moge, jezeli chce sie scigac. Na zawodowstwo nie moge na razie przejsc, jestem za malo znany i nikt nie wsadzi mnie na swojego konia. Musze startowac jako amator i wyrobic sobie nazwisko, tak mowi tata. A przeciez nie moge byc amatorem, jezeli pojde z domu i znajde sobie gdzies normalna prace, bo wtedy nie moglbym sobie pozwolic na wszystkie wydatki i w ogole nie mialbym czasu na jezdzenie.

– Mozna pracowac w stajni… – zaproponowalem.

– No wie pan. Przeciez przepisy mowia, ze nie mozna pracowac w zadnym charakterze w stajni wyscigowej i jednoczesnie startowac jako amator, nawet jezeli jest pan sekretarzem, kierownikiem, kimkolwiek. To cholernie niesprawiedliwe. Tylko niech pan mi nie mowi, ze moglbym pracowac jako stajenny, odpekac dwa lata i zostac zawodowcem, jasne, ze moglbym. Ale ilu stajennych awansuje na dzokejow wykonujac taka prace? Zaden. Absolutnie zaden. I pan to wie.

Skinalem glowa.

– Jako stajenny to ja pracuje teraz, wystarczy. Mamy szesc koni i to ja je wszystkie, cholera, oporzadzam. Moze trudno w to panu uwierzyc, ale oprocz nas jedyny robotnik w gospodarstwie to stary Joe. Tata zawsze ma dla niego tuzin rzeczy do roboty. Nie mialbym nic przeciwko tej pracy bez zadnej zaplaty, naprawde nie, gdyby tato dal mi jezdzic nie tylko na przelajach, ale on mi nie da. Mowi, ze brak mi doswiadczenia, a tak naprawde, robi, cholera, wszystko, zebym nigdy tego doswiadczenia nie nabral… Powiem panu wprost, mam tego serdecznie dosc!

Rozpamietywal ponuro swoja sytuacje przez cala droge do Bishops Stratford. Pomyslalem, ze ma uzasadniony zal. Victor Roncey nie nalezal do ojcow, ktorzy pomagaja synom w zyciu.

ROZDZIAL CZWARTY

W tenze poniedzialek, po poludniu, odbylo sie sledztwo w sprawie Berta Checkova. Orzeczenie: nieszczesliwy wypadek. Byl pijany w trupa, oswiadczyly maszynistki, ktore widzialy, jak wypadl przez okno. Pijany w trupa.

A po spadnieciu na chodnik, juz nie pijany, tylko trup.

Kiedy wszedlem do redakcji we wtorek rano, Jan Lukasz i Derry zastanawiali sie, czy wybrac sie na jego pogrzeb w srode.

– Croxley. Gdzie to jest? – spytal Derry.

– Niedaleko Watford – odparlem. – Na srodmiejskiej linii metra. Dojazd bezposrednio do Farringdon Street.

– Czego nam, dziennikarzom, potrzeba, to stacji metra znacznie blizej niz to sakramenckie Farringdon – stwierdzil ponuro Derry. – Ten jeden cal na mapie to bedzie trzy czwarte mili.

– Jezeli sie nie mylisz, Ty, to nie ma problemu – orzekl Jan Lukasz. – Powinnismy chyba pojechac wszyscy.

Mruzac oczy Derry przyjrzal sie mapce metra w swoim kalendarzyku.

– Croxley. Za Watford. Miales racje – powiedzial.

W Watford mialem kiedys dziewczyne. Te druga. Wiele czasu spedzilem jezdzac linia srodmiejska metra, podczas gdy Elzbieta byla przekonana, ze zatrzymal mnie nawal pracy w redakcji. Poczucie winy i swiadomosc popelnionego oszustwa byly starymi i dobrze znajomymi towarzyszami moich podrozy. Z Watford, z Virginia Water, skadkolwiek.

– Ty! – uslyszalem natarczywy glos Jana Lukasza. – Hm?

– Pogrzeb jest o wpol do trzeciej. Na dojazd trzeba liczyc, no ile, godzine…?

– Ja nie pojde – odparlem. – Mam do napisania ten artykul dla „Lakmusa”. Wywiady zabiora mi jeszcze

Вы читаете Platne Przed Gonitwa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×