Przyjrzalem sie jego szczuplej twarzy. Zaciela sie w wojowniczym uporze. Byl nieugiety w lojalnosci wobec dawnego przyjaciela.

– No dobrze – powiedzialem wolno – a wiec pisal, bo go do tego zmuszano.

Napiecie Mortona znacznie opadlo i przestawilo sie na inny tor. Nie przylozylby reki do obnazania skandalu, za ktory ponosil odpowiedzialnosc stary przyjaciel, ale gotow byl pojsc na calosc, zeby ujawnic taki, ktorego tamten padl ofiara.

– Spryciuszek – mruknal pod nosem Derry.

– Kto go zmuszal? – spytal Jan Lukasz.

– Tego nie wiem. Przynajmniej na razie. Moze uda sie go znalezc.

– Ale dlaczego?

– Na to juz o wiele latwiej odpowiedziec. Ktos przyjmowal zaklady dlugoterminowe na pewniaka. Do Berta nalezalo… Zmuszano go, zeby namawial graczy do wylozenia pieniedzy.

Obaj rozwazali to, co powiedzialem. Zaczalem od poczatku, wyjasniajac im to dokladniej.

– Powiedzmy, ze jakis lajdak przejmuje totalizator. To jest mozliwe, sami wiecie.

Derry usmiechnal sie szelmowsko.

– Powiedzmy, ze jakis lajdak wpada na byczy pomysl, jak zarobic na lewo, ale na pewniaka, a przy tym niewielkim nakladem wysilku. Dziala tylko podczas wielkich gonitw, na ktore przyjmowane sa zaklady dlugoterminowe, bo zeby ryzyko mu sie oplacilo, potrzebuje co najmniej trzech tygodni na zgarniecie forsy. Wybiera odpowiedniego konia i zmusza Berta do wychwalania go pod niebiosa. Rozumiecie? Tak wiec gracze wykladaja pieniadze, a nasz lajdak przechwytuje wszystko, co do pensa. Nie potrzebuje zabezpieczenia na wypadek strat. Wie, ze do tego nie dojdzie. Wie, ze nie bedzie zadnych wyplat za tego konia. Wie, ze zostanie on skreslony z listy startowej przy lub po wplaceniu za niego bezzwrotnej oplaty za start na cztery dni przed gonitwa. Piekny szwindel.

– A skad on to wie? – spytal Derry po chwili milczenia.

– No wlasnie – powiedzialem, wzruszajac ramionami.

– Jeszcze jedna zagadka, ktora musimy rozwiklac.

– Nie wierze – oswiadczyl z powatpiewaniem Jan Lukasz.

– Wymysliliscie to wszystko tylko dlatego, ze Bert typowal konie, ktore pozniej nie startowaly.

Sceptycznym okiem Derry popatrzyl na sporzadzony przez siebie spis.

– Za duzo bylo tych nie startujacych. Naprawde – powiedzial.

– Tak – potwierdzilem.

– Ale to przeciez niemozliwe, zebys wysnul wszystkie te domysly wylacznie na podstawie tego, co ci powiedzialem, zwyklego, rzuconego od niechcenia zdania…

– Rzeczywiscie – przyznalem. – Bylo naturalnie cos wiecej. Cos, co powiedzial mi sam Bert w zeszly piatek, kiedy odprowadzalem go do redakcji. Chcial mi udzielic rady.

– Racja – powiedzial Derry. – Ale nie powiedzial jakiej.

– Powiedzial. Wlasnie, ze powiedzial. Z wielka powaga poradzil mi, zebym nie zaprzedal duszy. Nie zaprzedal swojej rubryki.

– Nie moze byc – odezwal sie Jan Lukasz. -

– Powiedzial tak: „Najpierw cie kupuja, a pozniej szantazuja”.

– Nie moze byc – powtorzyl odruchowo Jan Lukasz.

– Byl bardzo pijany. Gorzej niz zwykle. Powiedzial, ze rada, ktorej mi udziela, to jego slynne ostatnie slowa. Wjechal winda na gore, przeszedl przez swoj pokoj, napil sie whisky z piersiowki i zaraz potem wypadl przez okno.

Jan Lukasz przytknal piegowate palce do cienkich warg, a kiedy przemowil, jego glos, cichy i chrapliwy, wyrazal sprzeciw.

– Nie moze byc… Boze Swiety!

Po wyjsciu z redakcji wsiadlem do furgonetki i pojechalem do stajni wyscigowej w hrabstwie Berkshire, zeby przeprowadzic wywiad z dziewczyna, ktora dogladala najslynniejszego konia zgloszonego do Pucharu Latarnika.

Zygzak, startujacy w wyscigach z przeszkodami, cieszyl sie ogromna slawa i popularnoscia, a jego imie, powszechnie znane, niezawodnie trafialo do naglowkow gazet, jednakze lada dzien mozna sie bylo spodziewac, ze jego blask zblednie, bowiem pierwszego stycznia konczyl jedenascie lat. Przewidywalem, ze Puchar Latarnika bedzie ostatnim wystepem starego mistrza, ktorego szarzujace mlode konie wkrotce wyeliminuja z torow. Do momentu kiedy Bert z taka emfaza podkreslil znaczace roznice wagi, Zygzak nawet z narzuconym mu obciazeniem osiemdziesieciu i pol kilograma byl bezsprzecznym faworytem w dlugoterminowych zakladach.

Majaca nad nim piecze stajenna, Sandy Willis, odznaczala sie sumiennoscia i oddaniem. Kazde zdanie wypowiadane przez te prosta, srednio inteligentna dwudziestokilkulatke naszpikowane bylo jedrnymi stajennymi wyrazeniami, ktorych uzywala bez zenady i ktore ujmujaco kontrastowaly z jej naturalna niewinnoscia. Pokazala mi Zygzaka z duma wlascicielki i potrafila wymienic, co tez zrobila, wszystkie wyscigi, w ktorych startowal, odkad przyszedl na swiat. Powiedziala, ze opiekowala sie nim od samego poczatku, od chwili kiedy zjawil sie na podworzu jako dlugonogi, nie wyprobowany trzylatek. Nie miala pojecia, co ze soba zrobi, kiedy Zygzak przestanie biegac, bo wyscigi bez niego to juz nie bedzie to samo.

Zaproponowalem jej kawe albo herbate w hotelu w Newbury, gdzie moglbym ja podwiezc, ale podziekowala mi tlumaczac, ze nie zdazy, bo po poludniu zaczyna prace o czwartej. Opierajac sie o drzwi boksu Zygzaka opowiedziala mi o swoim zyciu, z poczatku niepewnie, a potem bez wahania. Malzenstwo jej rodzicow nie ulozylo sie, oswiadczyla. W domu ciagle klotnie, wiec wyniosla sie stamtad bez zalu zaraz po skonczeniu szkoly, stary byl strasznym kutwa i skapil na dom, a matka nic tylko jazgotala, gderala i zrzedzila, glownie na niego, ale na nia tez, i na dwie mlodsze siostry. Wszystko to razem nie do wytrzymania. Miala wiec nadzieje, ze Zygzak wezmie udzial w biegu w Kempton w drugi dzien swiat, co da jej powod, zeby nie jechac do domu na Boze Narodzenie. Kochala swoja prace, kochala Zygzaka, nic nie moglo sie rownac ze swiatem wyscigow konnych. Nie, nie spieszylo sie jej do malzenstwa. A jakby co, to chlopcow zawsze dosc sie wokol krecilo. A zreszta jak mozna by chciec zamienic Zygzaka na pranie, gotowanie i sprzatanie, zwlaszcza gdyby malzenstwo mialo sie okazac takie jak mamy z tata…

Zgodzila sie ze smiechem pozowac do zdjecia, pod warunkiem, ze Zygzak tez na nim bedzie, i powiedziala, ze liczy na egzemplarz gratisowy „Lakmusa” od redakcji.

– Dostanie go pani – zapewnilem ja, postanawiajac w duchu wliczyc koszty zakupu wszystkich gratisowych egzemplarzy do przyslugujacych mi procz honorarium wydatkow.

Pozegnalem sie z nia i przeszedlem przez podworze, zeby odwiedzic trenera Zygzaka, ktorego spotykalem prawie na kazdych wyscigach. Byl to rzeczowy facet po piecdziesiatce, nie napuszony i zywiacy niewiele zludzen.

– Wejdz, Ty – zaprosil mnie. – Znalazles Sandy?

– Tak, dziekuje. Byla bardzo rozmowna.

– To jedna z moich najlepszych stajennych – rzekl wskazujac mi fotel i nalewajac ze srebrnego dzbanka herbaty koloru mahoniu. – Z cukrem? – spytal. Potrzasnalem przeczaco glowa. – Niewiele ma pod sufitem, ale za to jej konie zawsze wyskakuja ze skory.

– Matczyna milosc przeniesiona na konie – odparlem. Skosztowalem herbaty. Skrzywilem sie czujac na jezyku goryczke mocnego naparu.

Norton Fox nalal sobie jeszcze jedna filizanke herbaty i pociagnal trzy dlugie lyki.

– Jezeli opisze ja w „Lakmusie”, to chyba nie zrobisz mi swinstwa i nie wycofasz w ostatniej chwili Zygzaka z Pucharu Latarnika? – spytalem.

– Nie mam takiego zamiaru.

– Osiemdziesiat i pol kilograma to odstraszajace obciazenie – powiedzialem.

– Wygral juz niosac osiemdziesiat dwa kilo – odparl, wzruszajac ramionami. – Nigdy nie nawalil w tym handicapie.

– Z ciekawosci zapytam, co sie stalo z Brevity tuz przed gonitwa o tytul mistrza przeszkod?

Fox cmoknal z irytacja.

– Mozesz byc pewien, ze Zygzak nie zostanie wycofany w ostatniej chwili. A przynajmniej nie bez zadnego

Вы читаете Platne Przed Gonitwa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×