– Czy to wszystko? – spytal, przelykajac sline.

– Telefonowali… czy moze widzial sie pan z nimi?

– To byl jeden czlowiek. Przyjechal tutaj, samochodem z szoferem. Rolls-roycem. Byl, takie odnioslem wrazenie, wyksztalcony. Mowil z obcym akcentem, nie jestem pewien, z jakim, mogl to byc Skandynaw, Holender, ktos taki. Moze nawet Grek. Uprzejmy… z wyjatkiem tego, co powiedzial.

– A jak wygladal?

– Wysoki… mniej wiecej panskiego wzrostu. Chociaz znacznie masywniejszy. Silniejszej budowy, grubszy. Wcale nie mial twarzy przestepcy. Nie moglem uwierzyc w to, co uslyszalem z jego ust. Nie pasowalo do jego wygladu.

– Ale przekonal pana – skomentowalem.

– Tak. – Dembley zadrzal. – Stal i przygladal mi sie, kiedy telefonowalem do Weatherbych. A kiedy skonczylem rozmowe, powiedzial tylko: „Na pewno madrze pan zrobil, panie Dembley”, a potem po prostu wyszedl, wsiadl do samochodu i odjechal.

– I juz sie wiecej z panem nie kontaktowal?

– Nie. Pan tez, tak jak on, dotrzyma slowa?

– Tak – powiedzialem, krzywiac sie. Obrzucil mnie wymownym spojrzeniem.

– Jezeli przez pana Amande spotka krzywda, to przysiegam, ze zaplaci pan… zaplaci… – Urwal.

–  Jezeli tak sie stanie, zaplace – odparlem. Puste slowa. Krzywdy nie daloby sie naprawic, a pieniadze nic by nie zwrocily. Po prostu musialem zachowac ostroznosc.

– To wszystko – powiedzial. – To wszystko.

Obrocil sie na piecie, wszedl do domu i zdecydowanie zatrzasnal za soba drzwi.

Dla odprezenia w drodze do domu zatrzymalem sie w Hampstead, zeby przeprowadzic wywiad z czlowiekiem, ktory wyznaczal handicapy do Pucharu Latarnika. Wizyta okazala sie nie w pore. Jego zona drapnela wlasnie z amerykanskim pulkownikem.

– Zeby ja pokrecilo – powiedzial. – Zostawila mi, psiakrew, list. – Machnal mi nim przed nosem. – Zatknela go za zegar, jak w jakims cholernym filmie.

– Wspolczuje ci – powiedzialem.

– Wchodz, wchodz. Co powiesz na to, zebysmy sie urzneli?

– Jest drobna niedogodnosc z moja jazda do domu.

– Pojedz taksowka, Ty, badz dobrym kumplem. Rabniemy sobie.

Spojrzalem na zegarek. Wpol do piatej. Pol godziny jazdy do domu, uwzgledniajac nasilony ruch w godzinach szczytu. Przestapilem przez prog i po uldze na jego twarzy poznalem, ze bardzo potrzebuje towarzystwa. Juz przed moim przyjsciem wydobyl butelke, przy ktorej stala napelniona do polowy szklanka. Nalal mi do drugiej tyle samo.

Major Colly Gibbons mial pod piecdziesiatke, byl schludny, inteligentny, niecierpliwy i stanowczy. Nie tolerowal glupcow i przerywal im obcesowo, kiedy wiedzial, co za chwile uslyszy, ale jako fachowiec od handicapow byl rozrywany, poniewaz ogarnial niezmaconym umyslem caloksztalt wyscigow konnych jak superszachista, ktory wygrywa dziesiec partii naraz. Zaaranzowal wiecej gonitw konnych bez zwyciezcy niz ktokolwiek w tym fachu. Nadawalo mu to range mistrza tej profesji, a specow od interpretacji zdjec z fotokomorek przyprawialo o bol glowy.

Pulkownik, niech go szlag – powiedzial z gorycza. Wyzszy ode mnie stopniem.

Rozesmialem sie. Spojrzal na mnie zaskoczony, po czym usmiechnal sie z ociaganiem.

– Tak, to chyba smieszne – przyznal. – A juz zupelnie idiotyczne jest to, ze on jest bardzo do mnie podobny. Ten sam wyglad, wiek, usposobienie, wszystko. Nawet go lubie.

– Ona pewnie wroci – pocieszylem go.

– Czemu tak myslisz?

– Jezeli wybrala twoja wierna kopie, to nie mozesz jej byc az tak bardzo niemily.

– Nie wiem, czybym ja przyjal z powrotem – odparl wojowniczo. – Zeby uciec z jakims cholernym pulkownikiem, a do tego Amerykaninem?!

Jego dusza ucierpiala wiecej niz serce, niemniej bolesnie. Nalal sobie znow whisky do szklanki i zapytal – z czystej ciekawosci, jak zaznaczyl – czemu zawdziecza moja wizyte. Powiedzialem mu o artykule dla „Lakmusa”, na co z wyrazna ulga, ze moze mowic o czym innym niz ucieczce zony, udzielil mi bardziej wyczerpujacych odpowiedzi, niz moglbym na to liczyc w normalnych okolicznosciach. Dopiero teraz uswiadomilem sobie jak rozlegla posiadl wiedze, jak akuratnie i daleko siega pamiecia. Znal na wyrywki roczniki wyscigow z ostatnich dziesieciu lat.

– Co moglbys mi powiedziec o dlugoterminowych faworytach, ktorzy nie wystartowali? – spytalem po jakims czasie.

Rzucil mi szybkie spojrzenie, ktore byloby ostrzejsze trzy szklaneczki temu.

To tez dla „Lakmusa”? – spytal.

– Nie – przyznalem.

– Tak myslalem. Takie pytanie na mile pachnie „Fama”.

– Nie wymienie twojego nazwiska.

Tego by brakowalo. Pociagnal haust, ale wciaz byl daleki od utraty przytomnosci. – Zaloz sobie klapki na oczy i idz w druga strone – poradzil.

– Przeczytaj moj niedzielny artykul – odparlem spokojnie.

– Ty – wybuchnal. – Lepiej trzymaj sie od tego z daleka.

– A to czemu?

– Zostaw to wladzom wyscigowym.

– A co one z tym fantem robia? Co wiedza?

– Przeciez wiesz, ze ci nie powiem – wykrzyknal. – Rozmowa z „Fama”?! Stracilbym prace.

– Mullholland wolal isc do wiezienia, niz ujawnic, od kogo mial informacje.

– Nie wszyscy dziennikarze sa Mullhollandami.

– Mam taka sama sklonnosc do zachowywania tajemnic.

– Poszedlbys siedziec? spytal powaznie.

– Jeszcze nie bylem w takiej sytuacji. Ale jezeli moi informatorzy prosza o dyskrecje, to ja zachowuje. W przeciwnym razie, kto by mi cokolwiek powiedzial?

Przemyslal to sobie

– Dzieje sie cos niedobrego – rzekl wreszcie.

– Wlasnie – powiedzialem. – I co na to wladze?

– Nie ma dowodow… Posluchaj, Ty, nie ma nic, do czego mozna by sie przyczepic. Po prostu szereg zbiegow okolicznosci.

Takich jak artykuly Berta Checkova? podsunalem. To go zaskoczylo.

– No dobrze – powiedzial. – Rzeczywiscie. Slyszalem z dobrego zrodla, ze mieli zazadac od niego wyjasnien. Ale poniewaz wypadl przez okno…

– Opowiedz mi o wycofanych koniach – poprosilem. Spojrzal ponuro na list zony, ktory caly czas sciskal w reku. Pociagnal ostro ze szklaneczki i z rezygnacja wzruszyl ramionami. Bariery ostroznosci upadly.

– Byl taki francuski kon Polyxenes, ktorego zrobili faworytem derby w Epsom Downs. Pamietasz? Przez cala zeszla zime i wiosne nieprzerwanie plynely z Francji do kraju wiesci, jak swietnie jest zbudowany, ze nikt mu nie dorownuje na przebiezkach, ze wszystkie trzylatki wygladaja przy nim jak koslawe roczniaki. Co tydzien cos o Polyxenesie.

– Pamietam – przyznalem. – Derry Clark zachwalal go w „Famie”.

Gibbons skinal glowa.

– No i prosze. Do Wielkanocy urosl do roli faworyta derby w stosunku szesc do jednego. Tak? Placa za niego wszystkie kolejne oplaty startowe. Tak? Potwierdzaja jego udzial na cztery dni przed gonitwa. Tak? A dwa dni pozniej zostaje wycofany. Dlaczego? Bo upadl na treningu i noga spuchla mu jak balon. Nie mozna okulalego konia zglosic na start. Fatalnie – dla tych wszystkich, ktorzy na niego postawili. Fatalnie – wyrzucili pieniadze w bloto. Trudno. A teraz cos ci powiem, Ty. Nigdy nie uwierze, ze ten Polyxenes byl az taki dobry. No bo co on takiego zwojowal? Jako dwulatek wygral dwie przecietnie obsadzone gonitwy w St. Cloud. W tym roku przed derby w Epsom Downs ani razu nie startowal. W rezultacie nie biegal przez caly sezon. Mowili, ze noga jeszcze nie jest

Вы читаете Platne Przed Gonitwa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×