Clive Cussler, Paul Kemprecos

Podwodny Zabojca

Przelozyl: Maciej Pintara

PROLOG I

Na zachod od Wysp Brytyjskich, rok 1515

Diego Aguirrez obudzil sie z niespokojnego snu z wrazeniem, ze po twarzy przebiegl mu szczur. Wysokie czolo mial mokre od zimnego potu, serce mu walilo. Wsluchiwal sie w chrapanie swojej spiacej zalogi i plusk malych fal, uderzajacych o drewniany kadlub. Wszystko bylo w porzadku. A mimo to nie mogl sie pozbyc niepokoju i uczucia, ze w mroku czai sie niebezpieczenstwo.

Wygramolil sie z hamaka, zarzucil na opalone ramiona gruby welniany koc i wspial sie na zasnuty mgla poklad. W przycmionym blasku ksiezyca solidnie zbudowana karawela lsnila, jakby utkano ja z pajeczej nici. Aguirrez podszedl do skulonej postaci obok zoltej plamy swiatla lampy oliwnej.

– Dobry wieczor, kapitanie – odezwal sie marynarz trzymajacy wachte.

– Dobry wieczor – odrzekl Aguirrez. – Wszystko w porzadku?

– Tak jest. Ale wciaz nie ma wiatru.

Aguirrez zerknal w gore na widmowe maszty i zagle.

– Nadejdzie. Czuje to.

– Tak jest – odparl marynarz i ziewnal mimo woli.

– Zejdz na dol i przespij sie troche. Zastapie cie.

– Moja wachta skonczy sie dopiero z nastepnym odwroceniem klepsydry.

Kapitan przestawil klepsydre, stojaca obok lampy.

– Juz sie skonczyla.

Marynarz podziekowal i powlokl sie do kwater zalogi. Kapitan zajal jego miejsce na wysokiej prostokatnej rufie. Spojrzal na poludnie i wpatrzyl sie w gesta mgle. Unosila sie nad woda niczym para, morze bylo gladkie jak lustro. Aguirrez nadal tkwil na posterunku, gdy wzeszlo slonce. Oliwkowoczarne oczy bolaly go ze zmeczenia i byly zaczerwienione, koc przesiakl wilgocia. Z wlasciwym sobie uporem nie zwracal na to uwagi i spacerowal tam i z powrotem po mostku jak tygrys w klatce.

Byl Baskiem, mieszkancem skalistych gor miedzy Hiszpania i Francja. Lata na morzu wyostrzyly mu instynkt i nie lekcewazyl go. Baskowie byli najlepszymi zeglarzami na swiecie. Ludzie tacy jak Aguirrez regularnie zapuszczali sie na wody, ktore bardziej bojazliwi marynarze omijali w obawie przed wezami morskimi i wielkimi wirami. Mial krzaczaste brwi, duze odstajace uszy, dlugi prosty nos i podbrodek niczym polka skalna. Wiele lat pozniej naukowcy zasugeruja, ze grube rysy twarzy Baskow moga swiadczyc o ich pochodzeniu w linii prostej od czlowieka z Cro- Magnon.

W szarym swietle przedswitu pojawila sie zaloga. Marynarze ziewali, przeciagali sie i zabierali powoli do pracy. Kapitan ciagle jeszcze nie chcial zejsc z mostka. I okazalo sie, ze mial racje. W pewnym momencie przekrwionymi oczami dostrzegl jakis blysk za gruba zaslona mgly. Trwalo to tylko moment, ale Aguirrez poczul dziwna mieszanine ulgi i strachu.

Serce zabilo mu szybciej. Uniosl mosiezna lunete, zawieszona na szyi. Rozciagnal ja na cala dlugosc, zmruzyl jedno oko, a drugie przylozyl do okularu. Najpierw widzial w powiekszeniu tylko szary wal mgly, sklebionej na styku z morzem. Przetarl oczy rekawem, zamrugal powiekami i ponownie uniosl lunete. Znow nic nie zobaczyl. Pomyslal, ze byla to tylko gra swiatla.

Nagle dostrzegl jakis ruch. Z mgly wylonil sie ostry ksztalt. Przypominal dziob drapieznego ptaka, badajacego otoczenie. Potem ukazal sie caly statek. Czarny smukly kadlub wystrzelil naprzod, sunal wolno przez kilka sekund, potem znow przyspieszyl. Pojawily sie dwa nastepne statki. Slizgaly sie po gladkiej powierzchni morza jak gigantyczne owady wodne. Aguirrez zaklal cicho.

Galery wojenne.

Slonce odbijalo sie w mokrych wioslach, ktore rytmicznie zanurzaly sie w wodzie. Kazdy ich ruch szybko przyblizal smukle okrety bojowe do zaglowca.

Aguirrez przygladal sie im okiem doswiadczonego budowniczego statkow. Prawdziwe charty morskie, zdolne rozwijac duza szybkosc na krotkich odcinkach. Bojowe okrety, skonstruowane przez Wenecjan i uzywane przez wiele krajow europejskich.

Kazda galere napedzalo sto piecdziesiat wiosel, w trzech rzedach po dwadziescia piec z kazdej burty. Niski, plaski kadlub mial niespotykany dotad oplywowy ksztalt. Z tylu wyginal sie wdziecznie do gory ku nadbudowce mostka kapitanskiego. Wydluzony dziob nie sluzyl juz za taran, jak w dawnych czasach. Teraz umieszczone byly na nim dziala.

Z pojedynczego masztu blisko rufy zwisal maly trojkatny zagiel lacinski, ale szybkosc i manewrowosc zapewnialy galerze ludzkie miesnie. Hiszpanskie sady zapewnialy staly doplyw galernikow, skazanych na smierc przy ciezkich, dziesieciometrowych wioslach. Po corsii, waskim pomoscie miedzy dziobem i rufa, chodzili nadzorcy i popedzali wioslarzy grozbami i uderzeniami biczow.

Aguirrez wiedzial, jak wielka ma przeciwko sobie sile ognia. Galery byly niemal dwukrotnie dluzsze od jego pekatej, dwudziestoczterometrowej karaweli. Zwykle mialy na pokladzie piecdziesiat jednostrzalowych, gladkolufowych arkebuzow, ladowanych od przodu. Na ich dziobowych platformach artyleryjskich montowano mozdzierze nazywane bombardami. Umieszczano je z prawej strony, co pozostalo z czasow, kiedy strategia walki morskiej polegala glownie na taranowaniu przeciwnika.

Galera przypominala mocny okret grecki, jakim Odyseusz przeplynal z wyspy czarodziejki Kirke do kraju cyklopow, karawela natomiast byla statkiem przyszlosci. Szybka i zwrotna mogla zeglowac po wodach calego swiata. Laczyla poludniowy takielunek z wytrzymalym polnocnym kadlubem o gladkim poszyciu i sterze na zawiasach. Latwe w obsludze ozaglowanie lacinskie, pochodzace od arabskich dhow, dawalo jej przewage manewrowa nad kazdym owczesnym zaglowcem.

Na nieszczescie dla Aguirreza te wspaniale zagle zwisaly teraz bezwladnie z dwoch masztow. Przy bezwietrznej pogodzie byly bezuzytecznymi kawalkami tkaniny. Karawela tkwila nieruchomo na powierzchni morza niczym statek w butelce.

Aguirrez zerknal na martwe zagle, przeklinajac zywioly, ktore sprzysiegly sie przeciwko niemu. Byl wsciekly na siebie za karygodna krotkowzrocznosc. Nalezalo od razu wyplynac na pelne morze. Galery, ze wzgledu na niskie burty, nie moglyby go scigac daleko od wybrzeza. Nie spodziewal sie jednak martwej ciszy na morzu. Ani tego, ze galery tak latwo go znajda.

Nie czas jednak na obwinianie sie za popelnione bledy. Odrzucil koc na bok niczym matador peleryne i ruszyl wzdluz statku, wykrzykujac rozkazy. Marynarze ozywili sie na dzwiek donosnego glosu kapitana, rozbrzmiewajacego od rufy do dziobu. Po kilku sekundach poklad przypominal ruchliwe mrowisko.

Aguirrez wskazal zblizajace sie okrety wojenne.

– Spuscic lodzie! – zawolal. – Uwijajcie sie, chlopcy, bo inaczej damy katom zajecie na caly dzien i noc.

Zaloga rzucila sie do pracy. Wszyscy na pokladzie zaglowca wiedzieli, ze czekaja ich tortury i smierc na stosie, jesli wpadna w rece ludzi na galerach. W ciagu kilku minut wszystkie trzy szalupy karaweli znalazly sie na wodzie. Zajeli w nich miejsca najsilniejsi wioslarze. Liny przymocowane do statku napiely sie jak cieciwy lukow, ale uparta karawela ani drgnela. Aguirrez krzyknal do marynarzy, zeby wioslowali mocniej. Apelowal do ich baskijskiej meskosci i miotal najgorsze przeklenstwa, jakie tylko przyszly mu do glowy.

– Ciagnijcie razem! Wioslujecie jak banda hiszpanskich dziwek!

Wiosla spienily spokojna wode. Statek zadrzal, zaskrzypial i w koncu ruszyl. Aguirrez krzyknal jeszcze slowa zachety i pobiegl z powrotem na rufe. Oparl sie o reling i przylozyl lunete do oka. Zobaczyl wysokiego, szczuplego

Вы читаете Podwodny Zabojca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×