Wardell. Przyjechala samochodem, dzielna staruszka! Zaprowadzilam ja do pokoju, zeby odpoczela troche po podrozy. Jest urocza i przedziwna, taka krucha i delikatna! Nigdy bym nie uwierzyla, ze napisala tyle ksiazek o duchach. Zdaje sie, ze wie o nich wszystko.

– Ciekawe, czy wierzy w ich istnienie? – mruknal Kedge, ale tak glosno, ze uslyszeli wszyscy siedzacy przy stole.

– Och, tak! – Amanda klasnela w dlonie. – Powiedziala mi pare slow o naszej bohaterce, to znaczy o tej nieszczesnej lady De Vere, ktorej los bedziemy jutro probowali ustalic, i zabrzmialo to tak, jakby mowila o starej znajomej. Nie ma, zdaje sie, najmniejszych watpliwosci, ze nie tylko cialo ale i duch tej biedaczki przebywa tu razem z nami i po prostu mieszka w tym zamku… – Urwala i spojrzala z troska na stol. – Czy ktos jest glodny? A moze podac jeszcze troche kawy albo herbaty?

Odpowiedzial jej ogolny szmer i przeczace potrzasanie glowami.

– Prosze pamietac, ze w pokojach sa dzwonki i sluzba czeka na polecenia… to znaczy, bedzie czekala do wieczora, bo o zmierzchu zamkniemy brame i zostaniemy zupelnie sami az do rana. Zreszta, nikt nas nie bedzie mogl odwiedzic i nikt nie wyjdzie z zamku az do switu, bo mniej wiecej o dziesiatej wieczor przyplyw zacznie zakrywac groble…

Wstala.

– Prosze rzadzic swoim czasem az do popoludnia. Pozniej chcemy zaproponowac wszystkim naszym gosciom wycieczke jachtem, jezeli pogoda sie nie zalamie. W tym czasie, my tutaj przygotujemy sie do naszego “Wieczoru Grozy”.

Usmiechnela sie i ruszyla ku drzwiom. Pan Quarendon odsunal krzeslo i zwrocil sie do siedzacego obok sir Harolda Edingtona.

– Czy chcesz pojsc na spacer w kierunku tych wzgorz? Musze dobrze przegonic psy, jezeli maja byc przez cala noc zamkniete na tym malenkim dziedzincu.

– Oczywiscie! Z najwieksza przyjemnoscia… Ruszyli obaj ku drzwiom, a za nimi inni.

– Pojde do pokoju i sprobuje sie zdrzemnac – powiedzial cicho Parker, pochylajac glowe ku Alexowi kiedy zblizali sie ku drzwiom prowadzacym z jadalni do waskiego korytarza, z ktorego wychodzily kamienne schody na pietro, gdzie miescily sie pokoje goscinne.

– Jezeli nie pojawisz sie do pierwszej, przyjde cie obudzic.

– Alex zerknal na zegarek. – Czy dwie godziny snu wystarcza ci?

– Na pewno. Wystarczy nawet godzina – Parker westchnal.

– Wyszedlem wczoraj z Yardu wczesniej niz zwykle, bo chcialem sie wyspac przed wycieczka. Ale w nocy dzwonili do mnie cztery razy… Bylo bardzo niespokojnie.

Staneli u stop schodow.

– Zostane tu – powiedzial Alex – i rozejrze sie troche. Uwielbiam stare zamki, waskie strzelnice i zebate wieze. Mozesz usnac jak dziecko. O pierwszej na pewno cie zbudze.

Parker bez slowa skinal glowa, westchnal raz jeszcze i zaczal powoli wspinac sie po schodach. Po chwili zniknal w gorze za pograzonym w polmroku zakretem.

Stapajac po gladkich, kamiennych plytach, Joe ruszyl korytarzem rozjasnionym mniej wiecej w polowie smuga dziennego blasku padajaca z prawej strony. Jeszcze kilka krokow i sciana korytarza skonczyla sie otwierajac na rozlegla sklepiona sien. Swiatlo dnia padalo z otwartej w murze furty, z ktorej plynal takze w glab zamku strumien cieplego powietrza.

Joe ruszyl przez sien i stanal przed potezna brama zamknieta dwoma poprzecznymi balami debowymi przesunietymi przez czarne zelazne pierscienie. Krata grubosci ramienia doroslego mezczyzny unosila sie pod stropem na naprezonych lancuchach opadajacych ku dwom wielkim kolowrotom umocowanym w scianie po obu stronach bramy. Po opuszczeniu zakrylaby takze furte…

Joe wyszedl i wyjrzal. Ku grobli schodzily stopnie wykute w skale, zapewne w czasach budowy zamku. Kiedy przed godzina wchodzil tedy, mial wrazenie, ze droga ku furcie jest lagodniejsza. Z gory wydawala sie bardziej stroma. Jedyna oznaka wspolczesnosci byly dwie stalowe, pomalowane ochronna farba porecze, schodzace w dol i biegnace srodkiem grobli az ku przeciwleglemu brzegowi.

Joe stal przez chwile nieruchomo patrzac na odlegle wzgorza i bezchmurne niebo. Pozniej znow przyjrzal sie grobli. W czasie przyplywu porecz z pewnoscia takze niknela pod woda… Jedno bylo niewatpliwe, brama zamkowa musiala znajdowac sie powyzej linii najwyzszych przyplywow, inaczej woda zalewalaby regularnie nizsze pomieszczenia zamku… Ale zima, kiedy grobla byla oblodzona w czasie wyjatkowych mrozow, ktore przeciez nawiedzaly takze i Devon, droga na staly lad musiala byc piekielnie trudnym i niebezpiecznym przedsiewzieciem…

Zrobil kilka krokow w dol i odwrociwszy sie zadarl glowe. Tuz nad nim wznosila sie wieza zamku… Wspaniale miejsce. Gdyby wrog stloczony na stopniach probowal wywazyc brame… obroncy mogli bez zadnej przeszkody lac na glowy nacierajacych smole, ukrop, rzucac nagromadzone glazy i masakrowac ich bezkarnie… Tak, rycerz De Vere mogl wyruszyc na wojne nie martwiac sie o los zony… – Usmiechnal sie.

Zawrocil i zaczal wchodzic po stopniach skalnych. Zatrzymal sie nagle. Przed nim tkwily w ciemnym otworze furty dwa potezne wilcze lby, nieruchome i wpatrzone w niego. Uslyszal glosy w sieni. Jeden z psow warknal ostrzegawczo i obnazyl kly.

– Tristan!

Pan Quarendon ukazal sie w furcie, a za nim sir Harold Edington.

– Tristan, co to ma znaczyc?

Pulchny wydawca nie podniosl glosu, ale oba psy wysunely sie z opuszczonymi glowami i podkulonymi ogonami.

– Nie przeslyszalem sie chyba. Warknal na pana, prawda? – powiedzial Quarendon. – Nigdy im sie to nie zdarza. Moze wytracila je z rownowagi podroz powietrzna i nowe miejsce? Ale to ich nie tlumaczy. Tristan, wstydz sie! Jezeli zaczniemy zjadac naszych najlepszych autorow, nie zajedziemy daleko. Wstydz sie, mowie!

Pies polozyl sie i oparl glowe na wyciagnietych przednich lapach, odwracajac wzrok jak czlowiek przylapany na niegodnym uczynku.

– Wstan! – powiedzial pan Quarendon spokojnie. Tristan wstal.

– Idziemy!

Psy zbiegly i stanely u wylotu grobli.

– Raz jeszcze przepraszam, mr. Alex – powiedzial skromnie pan Quarendon.

– To nieslychane! – Joe potrzasnal glowa. Nawet jezeli zjedza wszystkich panskich autorow, ma pan w rezerwie drugi zawod, bardzo podobny… tresure dzikich bestii.

Spojrzal w gore.

– Ide rozejrzec sie po okolicy ze szczytu tej wiezy. Czy wolno tam wejsc?

– Oczywiscie! – powiedzial pan Quarendon – caly zamek jest do dyspozycji naszych gosci!… Ale droge musi pan znalezc sam, bo nie pamietam, ktoredy sie tam wchodzi.

– Sprobuje.

Joe usmiechnal sie i wszedl do sieni.

Przez chwile stal rozgladajac sie. Bez zadnej istotnej przyczyny pomyslal nagle o sir Haroldzie Edingtonie. Nie spojrzal nawet na psy, nie slyszal tego, co mowil Quarendon ani odpowiedzi Alexa… patrzyl nieruchomymi, niewidzacymi oczyma na dalekie wzgorza… W helikopterze takze chyba nie odezwal sie, ani przy sniadaniu…

Joe wzruszyl ramionami. Moze, po prostu, byl nadetym urzednikiem panstwowym, ktory zawedrowal zbyt wysoko w hierarchii i obnosil w ten sposob swoja godnosc?… Moze cierpi na jakas ukryta, przewlekla chorobe, ktora pozbawia go radosci zycia?… A moze przyszedl na swiat z takim usposobieniem?

Potrzasnal glowa. Wszystko to bylo mozliwe, ale nie mogl pozbyc sie natarczywego, nonsensownego wrazenia, ze w rysach sir Harolda Edingtona krylo sie cos, co widzial juz tylekroc, uczucie, ktore ludzie staraja sie zwykle ukryc pod maska pozornej obojetnosci: lek.

Rozejrzal sie.

– Coz mnie to obchodzi… -powiedzial polglosem. Musialo to byc przywidzenie wywolane przez dlugoletni nawyk rejestrowania wszystkiego, co na pierwszy rzut oka wydaje sie niejasne, niezgodne z banalnym, codziennym zachowaniem ludzi. – Bzdura!

Uniosl glowe. Wieza znajdowala sie bezposrednio nad nim, wiec moze prowadzily do niej jakies schody.

Dostrzegl waskie, okute drzwi tuz obok jednego z kolowrotow podtrzymujacych krate. Byly uchylone. Podszedl

Вы читаете Cicha jak ostatnie tchnienie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×