i zajrzal. W swietle slabej zarowki zobaczyl pierwsze, uciekajace stromo stopnie kreconych schodow.

Ruszyl pod gore, ciagle w lewo, w swietle kolejnych zarowek wylaniajacych sie i niknacych w rownych odstepach.

W pewnej chwili dostrzegl w scianie kamienne wglebienie i niskie, waskie drzwi z poczernialego debu. Zawahal sie, wszedl do wglebienia i wyciagnal reke dotykajac ciezkiej zelaznej klamki, ale cofnal ja. Jezeli drzwi beda otwarte sprobuje wracajac zobaczyc, co sie za nimi kryje.

Ruszyl w gore usmiechajac sie, bo przyszlo mu do glowy, ze wyglada jak boza krowka wspinajaca sie po nieskonczenie dlugim korkociagu.

Jeszcze jeden zakret i jeszcze jeden. Dostrzegl w gorze swiatlo dnia odbite od sciany. Po chwili schody wyprostowaly sie i szesc ostatnich stopni wyprowadzilo go na szczyt wiezy. Okragla plaska powierzchnia otoczona byla zebatymi blankami. Na szczescie, byl sam.

Ruszyl w strone obramowania i niemal w tej samej chwili potknal sie. Spojrzal pod nogi. Obok wylotu schodow lezala przymocowana zawiasami, cienka stalowa plyta, otoczona bardzo nowoczesna, gruba na palec, kauczukowa otoczka.

Joe usmiechnal sie. Gdyby mieszkancy zamku zapomnieli o zamknieciu tej klapy w czasie ulewy, woda runelaby jak wodospad i zalalaby nawet sien i korytarz tam gleboko w dole…

Podszedl do obramowania wiezy i spojrzal na morze. Slonce bylo juz niemal w zenicie i grzalo tak mocno jak nigdy nie czynilo tego w Londynie. Powierzchnia wod lezala w dole, gladka jak staw, prawie nie pomarszczona. Lagodny wietrzyk wial w strone ladu.

Joe przecial kolista powierzchnie wiezy i stanal w tym samym miejscu, gdzie przed dwoma godzinami Amanda Judd wypatrywala gosci. I tak jak ona, oparl lokcie na obramowaniu, lecz ze byl wyzszy, wychylil sie i spojrzal pochylajac glowe. Tuz pod nim, gleboko w dole, lezaly w cieniu wiezy skalne stopnie prowadzace do grobli.

Alex przeniosl spojrzenie ku domom wioski, a pozniej na biegnaca przez pola droge. W dali dostrzegl dwie idace obok siebie sylwetki ludzkie i… Tak, to byly psy.

W tej samej chwili dostrzegl samochod. Byl czarny i lsniacy; blask slonca zagral na nim, gdy minawszy obu pieszych skrecil ku wsi. Teraz widac go bylo wyraznie, zwolnil i zatrzymal sie za drugim, szarym rolls-royce’m, przed najwiekszym pietrowym domem posrodku wiejskiej uliczki. Musiala to byc gospoda z pokojami goscinnymi dla sluzby, o ktorych wspominal folder QUARENDON PRESS.

Alex usmiechnal sie. Niewiele bylo malenkich nadbrzeznych wiosek na swiecie, w ktorych staly przed gospoda dwa rolls-royce’y- Pierwszy z nich musial nalezec do pani Alexandry Wardell, a tym przyjechal lord Frederick Redland. Tylko jego jeszcze brakowalo…

Przednie drzwi auta otworzyly sie, wysiadl czlowiek w bialej koszuli i czarnych spodniach, otworzyl tylne drzwi i trzymal je poki nie ukazal sie szczuply wysoki mezczyzna ubrany w granatowa marynarke i szare spodnie. Tyle Alex mogl dostrzec z tej odleglosci. Poznal kiedys Redlanda, ktory zaprosil go do swojej posiadlosci w Surrey razem z paroma innymi osobami. Bylo to przed kilku laty i Joe jak przez mgle przypominal sobie zdumiewajaca kolekcje, po ktorej oprowadzal go jej wlasciciel, mily, nieco niesmialy czlowiek, ale najprawdopodobniej maniak jak wszyscy wielcy kolekcjonerzy…

Redland wynurzyl sie spoza ostatniego domu wioski i skrecil ku grobli. Kilka krokow za nim szedl jego kierowca niosac walizke i duza torbe podrozna.

– Podziwia pan krajobraz, mister Alex, czy szuka pan drzewa, na ktorym De Vere kazal powiesic nieszczesnego kochanka swojej niewiernej zony?

Jasna czupryna i szerokie ramiona Franka Tylera wynurzyly sie z wylotu schodow.

– Jedno i drugie… – powiedzial Joe. – A wlasciwie, tylko to pierwsze, bo jedyne drzewa jakie widze, rosna przy domach w wiosce. Droga biegnie przez nagie pola i wchodzi w lasy o cale mile stad, tam na wzgorzach… – wskazal wyciagnieta reka.

Frank potrzasnal glowa.

– Kiedys las schodzil o wiele nizej. W miejscu, gdzie sie to wszystko stalo stoi kamienny krzyz. Kiedy wycieto las, pozostawiono go. Gdybysmy mieli tu lornetke, pokazalbym go panu. – Rozesmial sie. – Niech pana nie dziwi, ze jestem tak dobrze poinformowany. Siedzimy tu juz od dwoch miesiecy, to znaczy, niemal od chwili kiedy Quarendon kupil ten zamek. Zrobil to z mysla o “jubileuszu” Amandy, wiec przywiozl nas tutaj. Tak bardzo jej sie to wszystko spodobalo, ze po trzech dniach wrocila z Londynu i odtad siedzimy tutaj, ona, Grace i ja. Miejsce jest na swoj sposob cudowne, mozna sie skupic i pracowac od rana do wieczora, jezeli sie chce. Amanda twierdzi, ze zanotowala juz chyba ze sto pelnych pomyslow, ktore jej wystarcza do konca zycia. Rzeczywiscie pisze od rana do wieczora i prawie przemoca wyciagam ja na spacer. Ale, mimo wszystko, mam nadzieje, ze po tej uroczystosci wrocimy do miasta… Zreszta, moze nie jestem zupelnie szczery, bo ja tez polubilem to miejsce. Sciagnalem tu wszystko, co konieczne do projektowania i chociaz cela, w ktorej mieszkam nie przypomina mojej londynskiej pracowni, daje sobie swietnie rade…

– Rozumiem pana doskonale – Alex skinal glowa. – Sam mam pare miejsc na swiecie, do ktorych uciekam od czasu do czasu. Czlowiek, ktory dobrowolnie odcial sie od swiata ma wiecej czasu do rozmyslan. Ale nawet najpiekniejsze wakacje nie moga trwac zbyt dlugo. Chcemy, czy nie, ale nalezymy do stada i musimy do niego powracac.

– To prawda – Frank westchnal. Potem nagle spojrzal na Alexa – Czy nie konczy pan teraz nowej ksiazki? Pytam dlatego, ze naprawde przyszlo mi tu do glowy pare rzeczy. Rozmyslam nad dobra okladka, ktora przyciagalaby oko kupujacego bez pomocy golej zamordowanej dziewczyny, bez zamaskowanego mordercy w czarnym plaszczu, unoszacego noz nad uspiona niewinna pieknoscia; bez nietoperzy, tygrysow, plam krwi i podobnych okropnosci, ktorych sam dosc juz wyprodukowalem po to, zeby Quarendon sprzedal jak najwiecej egzemplarzy waszych ksiazek. Chcialbym wyprobowac kilka czysto graficznych i kolorystycznych ukladow, ktore powinny skutkowac nie gorzej jako sieci chwytajace uwage czytelnika, ale bez przynety w postaci tej koszmarnej, banalnej tandety.

– Prosze mi wierzyc – powiedzial Joe rozkladajac rece – ze gotow jestem podpisac sie oburacz pod tym, co pan przed chwila powiedzial. Niestety, zaczalem wlasnie pisac ksiazke i Bog jeden tylko wie, kiedy ja skoncze. Ale kiedy bedzie gotowa, zmusze Quarendona, zeby pozwolil panu na eksperymentalna okladke. Bede najszczesliwszym z ludzi, jezeli sie panu uda. Ale nie rozumiem dlaczego nie zacznie pan od Amandy? Przeciez to swietna pisarka kryminalna, wszyscy ja czytaja i… – usmiechnal sie – co najwazniejsze, to panska zona!

Z kolei Frank rozlozyl rece.

– Wlasnie, moja zona! – Urwal, a kiedy spojrzal znow na Alexa, usmiech znikl z jego twarzy. – Nie umiem panu tego wytlumaczyc, ale kiedy mam cos dla niej zrobic, trace cala inwencje. Moze dlatego, ze za bardzo mi na tym zalezy i przestaje byc swobodny. Chcialbym kazda okladke dla niej zaprojektowac wspaniale, ale nic z tego, co probuje zrobic, nie podoba mi sie… A jej podoba sie wszystko cokolwiek jej pokaze… Moj Boze, poznalismy sie przeciez w gmachu QUARENDON PRESS, kiedy pokazalem jej projekt okladki do pierwszej ksiazki, ktora miala wydac!

Alex oparl sie plecami o obramowanie i przymknal na chwile oczy wystawiajac twarz ku sloncu. Dzien byl naprawde goracy.

– Powiadaja, ze lekarze nie powinni leczyc czlonkow swoich rodzin, bo osobisty stosunek do pacjenta przeszkadza w wydaniu obiektywnej diagnozy. Ale w wypadku takiej wspolpracy jak wasza jest chyba inaczej?

– Nie jestem tego pewien. Mysle, ze ani ja nie patrze obiektywnie na jej prace, ani ona na moja. Chwilami mam wrazenie, ze jest mala dziewczynka, piekielnie uzdolniona do opowiadania groznych bajek, ale zupelnie nie dorosla… Podobno rzeczywiscie tak bylo: zaczela pisac bardzo wczesnie i nikomu do glowy nie przyszlo, ze ta cicha, skryta dziewczynka wymysla powiesci kryminalne. Jej ojciec jest pastorem, matka nie zyje… Amanda byla jedynym dzieckiem i jak widac teraz, miala niezwykla wyobraznie. Pisanie bylo jej najwieksza i moze jedyna rozrywka. W koncu, kiedy skonczyla studia, poslala dwie swoje ksiazki do QUARENDON PRESS. Na szczescie, znalazl sie lektor, ktory poznal sie na niej od razu i oba utwory poszly do druku. Gdyby jakis cymbal odrzucil je, co przeciez zdarza sie tak czesto, z pewnoscia juz nigdy wiecej nie poslalaby nikomu zadnego swojego maszynopisu. Zostalaby pewnie nauczycielka w jakiejs prowincjonalnej szkole dla dziewczat i nikomu nigdy nie przyszloby do glowy, ze ta dobrze wychowana, cicha, mloda osoba ma szuflady pelne opisow najbardziej wyrafinowanych, przemyslnych zbrodni… – rozlozyl rece – Los postanowil, ze stala sie bardzo popularna, zarabia mase pieniedzy, ale pozostala nerwowa dziewczynka z prowincji bez zadnej pewnosci siebie, ktora mogl wytworzyc tak wielki

Вы читаете Cicha jak ostatnie tchnienie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×