przez chwile w zupelnej ciszy.

Drzwi skrzypnely leciutenko. Odwrocil glowe. Jordan Kedge wszedl do komnaty i zamknal je za soba.

– A, to ty? – powiedzial z wyrazna ulga i siegnal do kieszonki swej koszuli o barwie swiezej krwi. Rozgladajac sie wyjal papierosy i zapalniczke.

– Zapalisz?

– Przeszedlem na fajke – powiedzial Joe – i tylko po posilkach.

Kedge bez slowa zapalil i schowal papierosy.

– Spotkalem teraz na korytarzu te dame piszaca o duchach. Szla z pokojowka. Ladne stworzenie. To znaczy, ta pokojowka, nie jej pani. Ona powinna byla przyleciec na miotle sadzac z tego, czym sie zajmuje, a przyjechala rolls-royce’m. Czy to mozliwe, zeby ksiazki o duchach dawaly autorce tyle pieniedzy? – I nie czekajac odpowiedzi Alexa, dokonczyl – w dodatku, nie nazywa sie Wardell, ale jakos inaczej. Wardell to chyba pseudonim, ktorym podpisuje swoje dziela. A szofer ubrany byl w liberie jak postac z filmu.

Joe spojrzal na zegarek.

– Moj Boze! Za piec pierwsza. Bylbym zapomnial. Obiecalem, ze obudze Parkera punktualnie o pierwszej… Czy tedy dojde do mojego pokoju? – wskazal drzwi, ktorymi wszedl Kedge.

– Do wszystkich pokojow. Z wyjatkiem wiezy, zamek jest po prostu kwadratowy. Za drzwiami zaczyna sie korytarz i obiega maly dziedziniec w dole. Wszystkie pokoje wychodza na ten korytarz. W jednym miejscu sa schody z sieni, ktorymi nas wprowadzono, a poza tym jest ta komnata. Jednego tylko nie rozumiem: jak sie wchodzi na te wieze?

– Tedy – powiedzial Joe wskazujac drzwiczki w rogu komnaty. Ruszyl ku drzwiom.

Korytarz biegl w obie strony. Alex poszedl w prawo, minal drzwi z napisem SIR HAROLD EDINGTON, pozniej drugie, oznaczone MELWIN QUARENDON i trzecie GRACE MAPLETON.

Korytarz skrecal pod katem prostym. Nastepne pokoje: JOE ALEX, BENIAMIN PARKER…

Zatrzymal sie i uniosl dlon, zeby zapukac. Przybyl pol minuty przed czasem… Zerknal w glab korytarza: jeszcze jedne drzwi i krawedz podestu schodow prowadzacych z dolu. Ktos pojawil sie tam i ruszyl w jego strone.

– Widze, ze jestesmy sasiadami! – powiedziala Dorothy Ormsby biorac za klamke od drzwi swojego pokoju. Nacisnela. Drzwi nie ustapily.

– Czy moze mi pan pomoc? Cos sie w nich zacielo. Joe podszedl szybko. Pchnal.

– Czy nie zamknela ich pani na klucz?

– O Boze! – siegnela do kieszeni spodnicy i wydobyla zwykly wspolczesny klucz. Wsunela go w zamek i przekrecila.

– Przepraszam! – rozesmiala sie – Zwykle nie bywam taka roztrzepana. Juz sie to nie powtorzy… Dziekuje!

Pchnela drzwi i weszla zamykajac je za soba.

Joe ruszyl w strone pokoju Parkera. Uniosl reke, zeby zapukac, ale przez chwile trzymal ja w powietrzu. Po raz drugi doznal dzis tego uczucia. “Zwykle nie bywam taka roztrzepana”… “Juz sie to nie powtorzy”… Zwykle, banalne slowa.

Zapukal glosno.

– Nie spie juz – powiedzial Parker otwierajac drzwi.

– Spozniles sie… o minute! Joe wszedl i zamknal drzwi.

– Czy zdarza ci sie – zapytal spokojnie – uslyszec pare zwyklych codziennych zdan, wypowiedzianych w zwyklych okolicznosciach… i…

– Tak – powiedzial Parker. – Bardziej wierze w to niz w odciski palcow i cala nowoczesna technike sledztwa. Falszywa nutka, jedna, mala… a cala orkiestra gra bezblednie… i gdyby nie ta jedna nutka… Po co mnie pytasz, Joe? Wiesz przeciez tak samo jak ja, ze to mowi lek… prawie zawsze lek.

XII Ktoz z nas bylby bez winy!

Joe Alex stal oparty plecami o przytwierdzone do poreczy kolo ratunkowe i powoli ladowal tyton do fajki.

Przed nim na pokladzie, tuz kolo rufy, pani Alexandra Wardell i Dorothy Ormsby siedzialy na sasiadujacych z soba lezakach pograzone w pogawedce. Pani Bramley mowila z rekami spoczywajacymi na kolanach, nie gestykulujac i nie poruszajac nawet glowa, na pol zwrocona ku rozmowczyni. Dorothy sluchala w milczeniu, potakujac energicznie od czasu do czasu. Byly jedynymi kobietami na pokladzie. Blizej, na lsniacej lawie przytwierdzonej do nadbudowki siedzial samotnie Jordan Kedge patrzac na morze i popijajac malymi lyczkami whisky z niewielkiej szklanki. Dalej byla oszklona kabina jachtu, do ktorej zszedl wlasnie lord Redland majac za soba sir Harolda Edingtona. Przez tafle szyby Joe dostrzegl, ze zatrzymali sie naprzeciw barku, za ktorym stal mlody barman w bialym uniformie ze zlotymi guzikami.

Jeszcze dalej znajdowala sie kabina sternika. Wyszedl z niej wlasnie pan Quarendon i zaczal zblizac sie ku stojacym.

– Cisnienie leci w dol jak kamien! – powiedzial wesolo zwracajac sie do Parkera, ktory stal obok Alexa patrzac sennie na zamglona linie wzgorz na poludniu.

– Burza szaleje nad Atlantykiem i zmierza w nasza strone! Za kilka godzin moze juz tu byc – dodal jeszcze pogodniej. – Mysle, ze powinnismy sie czegos napic…

– I ja tak mysle – Parker skinal powaznie glowa.

Joe bez slowa ruszyl za nimi w strone otwartych drzwi kabiny.

– Czy dolaczy pan do nas? – zapytal Quarendon zatrzymujac sie przed Kedge'm.

– Za chwile, jesli pan pozwoli – Kedge uniosl szklanke. – Mam tu jeszcze kilka kropli, ale chetnie uzupelnie zapas.

Quarendon skinal glowa. Dostrzegl obie kobiety.

– Zejdzcie panowie. Zaraz do was dolacze. Zapytam tylko panie, czy im czegos nie trzeba.

Ruszyl w strone lezakow, a Joe i Parker zeszli po kilku schodkach do kabiny.

Mlody barman wyprostowal sie, a pozniej pochylil ku nim.

– Czym mozna panom sluzyc?

Parker zerknal na kieliszek, ktory trzymal w rece sir Harold Edington.

– Jesli mozna, prosze o koniak i mocna kawe.

– Tak, prosze pana.

Barman opuscil dzwignie lsniacego ekspresu, podsunal filizanke pod kurek i siegnal za siebie ku polce.

– Czy armagnac?

– Doskonale. – Parker skinal glowa.

– Podobno cisnienie spada – Alex usmiechnal sie do lorda Redlanda. – Burza nadchodzi znad Atlantyku. Jezeli to prawda, nasz wieczor w zamku otrzyma odpowiednia scenerie. A jeszcze trzeba dodac do tego fale przyplywu. – Spojrzal na barmana. – Dla mnie tez armagnac.

– Tak, prosze pana – barman zawahal sie na ulamek sekundy. – Jesli wolno sie wtracic, bedziemy dzisiaj mieli wielki przyplyw.

– Co to znaczy? – zapytal sir Harold Edington z naglym zainteresowaniem. Joe mimowolnie spojrzal na niego.

– Wielkie przyplywy sa zawsze dwa razy w miesiacu, w czasie pelni i nowiu, prosze pana. A dzis w nocy bedziemy mieli wlasnie pelnie… Jesli wolno dodac, burza znad Atlantyku spietrzy jeszcze ten przyplyw… a to znaczy, ze zamek naprawde bedzie odciety… Starzy ludzie we wsi mowia, ze kiedy wielki przyplyw nadciaga gnany burza, fale uderzajace w skale rozbryzguja sie bardzo wysoko i wtedy piana uderza od strony pelnego morza nawet w okna zamku. Ale ja tego nie widzialem.

– Czy takie nawalnice moga trwac nawet dwa dni? – zapytal ponownie sir Harold. Patrzyl uwaznie na barmana.

Jest u nas takie przyslowie, prosze pana, ze dobra pogoda mija predko, a zla nigdy. Ale to chyba nieprawda, bo u nas w Devon bywaja cale tygodnie slonca.

Вы читаете Cicha jak ostatnie tchnienie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×