Ktorys z zawistnych, a miala ich wielu, powiedzial, ze dobry Bog obdarowal Dorothy Ormsby tylko jednym rzeczywistym talentem: umiejetnoscia pozostawania podlotkiem. Byla smukla, sliczna, jasnowlosa i spogladala na swiat niebieskimi, czystymi, nieodmiennie niewinnymi oczyma. Gdy stawala w drzwiach ktorejs z licznych redakcji w City rozgladajac sie z pelna wdzieku bezradnoscia za jakims miejscem, gdzie moglaby nakreslic szybko, niemal bez poprawek jedna ze swych krotkich, twardych, genialnie celnych recenzji, zawsze unosil sie z krzesla ktorys z niezliczonych, szpakowatych, starszych kolegow i z przyjaznym usmiechem ofiarowywal jej krzeslo, wskazujac uprzejmym gestem stojaca na biurku maszyne do pisania. Nieodmiennie przyjmowala z dziewczecym wdziekiem te niedwuznaczne dowody uznania dla swej wiosnianej urody.

Prawda byla taka, ze Dorothy Ormsby pisala recenzje juz od pietnastu lat, a od dziesieciu byla niekwestionowanym autorytetem i sedzia w rozleglej dziedzinie zawierajacej to wszystko, co na rynku wydawniczym miesci sie w okresleniu “powiesc sensacyjna”. Miala lat trzydziesci siedem i mowila o tym zdumiewajacym fakcie glosno i dobitnie, ile razy nadarzyla sie sposobnosc, bo towarzyszace temu wybuchy niedowierzania sluchaczy zawsze sprawialy jej prawdziwa, gleboka przyjemnosc. Doszlo nawet do tego, ze Mala Encyklopedia Powiedzen Wielkich Ludzi wzbogacila sie przed rokiem o haslo: Dorothy Ormsby: “Nie sztuka miec osiemnascie lat, kiedy sie je ma!”.

W tej chwili Dorothy Ormsby otworzyla senne oczy, odwrocila powoli glowe w lewo, dostrzegla, ze fosforyzujace wskazowki zegara pokazuja niemal poludnie i wstala lekko, opusciwszy nogi na puszysty dywan. Ziewnela. Naga jak Ewa, ruszyla na palcach ku drzwiom lazienki. Posrodku pokoju przystanela i obejrzala sie. Story nie byly dokladnie zasuniete i wpadala przez nie waska smuga swiatla. Mezczyzna, ktorego pozostawila w lozku, nadal spal spokojnie. Z czuloscia przypatrywala sie przez chwile jego ciemnej, kedzierzawej, ledwie widocznej w polmroku glowie. Oddychal rowno. Usmiechnela sie. Chociaz trwalo to juz dwa miesiace, ta noc byla mila jak poprzednie. Ale czas rozstania przyblizal sie nieuchronnie. Zawsze tak bylo. Nie umialaby okreslic, w jakich obszarach podswiadomosci budzily sie pierwsze sygnaly, ale gdy tylko pojawialy sie, wiedziala na pewno, ze tak sie stanie. Jak gdyby nagle i bezpowrotnie zaczely wysychac zrodla namietnosci, serdecznosci i oddania, ktore jeszcze dzien wczesniej bily tak gwaltownie.

Dorothy weszla do lazienki i zamknela cicho drzwi. Nadal usmiechala sie. Wiedziala, ze wkrotce zrodla te znow wytrysna. Ale bedzie to juz inny mezczyzna, chociaz nie wiedziala jeszcze, kto nim bedzie. Byla samotna i w przeciwienstwie do niemal wszystkich otaczajacych ja kobiet, chciala zyc i umrzec nie wiazac sie z nikim i nie kochajac naprawde nikogo. Nie znosila cierpienia, zazdrosci, a nade wszystko kompromisu, ktory wtargnalby w jej zycie razem z czlowiekie majacym prawo do zadawania pytan.

Odkrecila kurek nad wanna, narzucila szlafrok i wyszla z lazienki. Minawszy biblioteke i waski, ciemny hali, podeszla do drzwi wejsciowych. Na slomiance stala butelka z mlekiem. Dorothy wziela ja i zamknela drzwi. Dopiero teraz dostrzegla na podlodze hallu duza koperte wrzucona przez otwor na listy. Podniosla ja i wrocila do lazienki, postawiwszy po drodze mleko na stoliku w kuchni.

Zdjela szlafrok i weszla do wanny nie zakrecajac kurka. Siegnela po koperte i rozdarla ja. Zerknela na folder, pozniej otworzyla druga koperte.

“Amanda Judd i QUARENDON PRESS maja zaszczyt…”

Przeczytala list predko raz, pozniej drugi raz i odruchowo zakrecila kurek, bo woda zaczela siegac juz krawedzi wanny. Odrzucila list na mate i zanurzyla rece w wodzie. Przez chwile lezala z zamknietymi oczyma. Rzecz zapowiadala sie ciekawie, a skoro mial sie tam zebrac kwiat srodowiska, ktore w pewnym sensie stanowilo o jej istnieniu, nie powinno jej bylo tam zabraknac.

Nagle zmarszczyla brwi.

– Nie, nie bedzie go tam… – szepnela. – A nawet, gdyby byl… – wzruszyla ramionami – przestal mnie juz chyba nienawidzic. Tyle czasu juz minelo. Trzy lata? Nie, cztery.

Siegnela po gabke zastanawiajac sie, w jakim celu QUARENDON PRESS urzadza te cala hece. Ale nie usmiechala sie juz.

Kiedy wyszla z lazienki, smagly, sliczny chlopak usiadl i przeciagnal sie.

– Kawy… – powiedzial cicho. – Blagam cie.

– Rozkazuj! – podeszla i pocalowala go lekko. – Kazdy twoj rozkaz bedzie spelniony bez zadnej zwloki.

Ale mylila sie. Nastapila pewna zwloka. Bo nagle wyciagnal rece, ujal ja za ramiona i przyciagnal ku sobie. Przymknela oczy i objela go z niejasnym uczuciem, ze obejmuje kogo innego. Ale uczucie to minelo tak szybko jak sie pojawilo.

Pocalunki, ktorymi smagly przyjaciel okrywal jej cialo, nie dawaly uporzadkowac mysli. Postanowila leniwie, ze nie bedzie na razie myslec o nadchodzacym spotkaniu w zamku o groznej nazwie… jakiej nazwie?

Oddychala coraz szybciej. Pan Quarendon, jego goscie, jej wspomnienia i czarna, kamienna budowla o zebatej wiezy zawirowali, zanurzyli sie w rozowej mgle i znikneli.

IV Znak zapytania

Jako dziecko lord Frederick Redland nie zdradzal nawet sladu zamilowan, ktore pozniej niemal calkowicie zawladnely jego umyslem. Jako chlopiec, podczas pieciu lat, ktore spedzil w Harrow School, przeczytal tyle samo ksiazek sensacyjnych, ile przeczytalby w ciagu tego czasu kazdy przecietny chlopiec; moze nawet nieco mniej, gdyz nie odznaczal sie najbardziej lotnym umyslem i chcac nie pozostawac w tyle, musial spedzac nad podrecznikami szkolnymi wiecej czasu niz inni.

Wszystko zmienilo sie podczas ostatnich wakacji przed ukonczeniem szkoly. Spedzal je w odwiecznej rezydencji Redlandow w Surrey i ktoregos dnia wybral sie z ojcem na bazanty. Dzien byl sloneczny, bezwietrzny i cichy. Szli oddaleni od siebie o kilkadziesiat krokow, ale bazanty najwyrazniej przeniosly sie dzis w inna czesc olbrzymiego parku, bo nigdzie nie bylo ich widac.

W pewnej chwili mlody Frederick przystanal. Ojciec posuwal sie przez pewien czas naprzod, ale kiedy obejrzal sie, dostrzegl, ze syn stoi patrzac na cos lezacego obok wybujalego krzaku jalowca.

– Co tam widzisz?! – krzyknal.

Chlopiec nie odpowiedzial. Uniosl reke i zaczal przywolywac go ruchem dloni.

Po chwili stali juz obok siebie wpatrujac sie w lezaca w trawie dziewczyne. Miala smukle nogi, opalone rece, spodniczke mini i biala bluzke. Jej dlugie, jasne wlosy pozlepiane byly niemal czarna, zakrzepla krwia. To, co pozostalo z twarzy…

– Nie patrz – powiedzial ojciec biorac go lagodnie za ramie.

– Dlaczego, tatusiu? Jestem juz dorosly. Nie boje sie tego widoku.

Stary lord wzdrygnal sie. Glos syna byl tak spokojny, jak gdyby w trawie lezal zastrzelony bazant.

– Wracajmy do domu – powiedzial ojciec. – Trzeba natychmiast zawiadomic policje. To nie wyglada na wypadek.

– To morderstwo. – Frederick obejrzal sie w kierunku lezacego w trawie ciala, nim ruszyl za ojcem. – Nikt by nie mogl sam z soba zrobic czegos takiego.

A pozniej przyjechala policja, karetka z lekarzem i dwoma pielegniarzami, jacys ludzie rozstawiali statywy na lace, a tyraliera umundurowanych policjantow przeczesala powoli caly park i odcinek biegnacej za nim drogi w poszukiwaniu sladow. Przez wiele dni trwaly rozmowy z wszystkimi, ktorzy mieszkali albo znalezli sie przypadkiem w najblizszej okolicy. Ale dziewczyny nikt nie znal, nigdzie nie napotkano domu, w ktorym czekano by na jej powrot. Nikt niczego nie widzial, nie slyszal, nie spotkal zadnej podobnie ubranej mlodej kobiety.

I nigdy nie odkryto nazwiska zmarlej ani jej zabojcy. A trawa w parku rosla dalej, jak gdyby nic sie nie stalo.

Ale stalo sie wiele. Frederick pod wplywem tego przezycia kupil podrecznik kryminologii, ktory okazal sie takze zbiorem przerazajacych zdjec i rysunkow. Kiedy byl w Londynie, zachodzil do muzeum figur woskowych Madame Tussaud, gdzie mozna bylo zobaczyc narzedzia zbrodni, wiernie odtworzone wnetrza zbryzgane krwia ofiar, sznury zakonczone petla, te wlasnie, naprawde te, na ktorych zawisli mordercy; i maski posmiertne slawnych i mniej slawnych ofiar.

Poczatkowo czytal rozmaite ksiazki, ale pozniej literatura sensacyjna zaczela wypierac inne. Kiedy znalazl sie w Cambridge, jego male studenckie mieszkanie obroslo z wolna polkami pelnymi ksiazek, ktorych barwne, lakierowane okladki krzyczaly rozpaczliwie o mrozacych krew czynach.

Вы читаете Cicha jak ostatnie tchnienie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×