Potem wszystko znow minelo. Zaczeto ja badac. Sprawa byla niejasna, kiedy, dotarla do mnie. Z paru wzgledow poszukiwalam wlasnie takiego przypadku, bo wydawalo mi sie… – Urwala i znowu dotknela odruchowo swego wisiorka. – Ale nie o to chodzi. Ona ma ucisk na mozg, spowodowany niewielkim, dobrotliwym nowotworem. Jeszcze dwadziescia lat temu bylaby dozywotnio zamknieta w domu wariatow. Niestety, ten nowotwor zaatakowal okolice, w ktorych bardzo trudno sie poruszac… To ladna, mila kobieta, maja sliczna coreczke czteroletnia. Maz jest zupelnie zalamany. Bardzo chce, zeby mi sie udalo… Niestety, tu moze byc tak albo nie. Albo operacja sie uda i ona wyzdrowieje, albo umrze na stole. Szanse udania sie operacji takze wynosza, mniej wiecej, piecdziesiat na piecdziesiat. Ci ludzie mi wierza. Maz podpisal pozwolenie na dokonanie zabiegu. Ona takze chce tego bez wzgledu na konsekwencje. Nie dziwie sie jej zreszta. To musi byc straszne dla niej, kiedy tak nagle traci swiadomosc. Zreszta nowotwor powoli spowodowalby paraliz niektorych osrodkow nerwowych, a potem prawdopodobnie smierc.

– Wiec dlaczego dobrotliwy? – zapytala Sara. – Czy ta nazwa nie jest troche ironiczna wobec tej biednej kobiety?

– Dobrotliwy to taki, ktory po wycieciu nie odrodzi sie. Ale nie mowmy juz o tym.

– Dobrze. – Sara rozesmiala sie. – Rozumiem cie. Myslisz to co ja, kiedy mnie pytaja: Co pani czuje, grajac lady Macbeth i stojac posrod nocy, wsluchana w krzyk zamordowanego? – Czasem mysle o sztuce, a czasem o nowej sukience, ktorej krawcowa nie zdazyla mi uszyc. Dla nas operacja to egzotyka, obcy, zdumiewajacy swiat wnetrza ciala ludzkiego. A dla ciebie to jakby bardzo wazny mecz tenisowy, gdzie trzeba sie skupic absolutnie i wytezyc wszystkie sily, zeby zwyciezyc.

– No, niezupelnie… – Lucy usmiechnela sie lekko. – Ale skoro mowimy o tenisie, moze zagramy dzisiaj, jezeli nie jestes zmeczona. Zaden z tych trzech mlodych ludzi, ktorych mialam tu do tej pory jako towarzyszy, nie gra w ogole.

– Ja gram! – zaprotestowal Drummond.

– Ale nie masz na to nigdy czasu, co na jedno wychodzi. Czy chcesz zagrac po lunchu, Saro?

– Zaraz po lunchu, nie. – Sara potrzasnela glowa. – Godzine musze polezec. Moge zagrac o drugiej, zgoda?

– Zgoda!

Podano kawe. Drummond i Sparrow rozmawiali polglosem. Z urywkow zdan Alex zrozumial, ze mowia o jednym z ostatnich swoich doswiadczen. Filip przysluchiwal sie im, ale widac bylo, ze wiecej zwraca uwagi na to, o czym mowia kobiety.

Wreszcie Sara wstala.

– Ianie – powiedziala – czy po poludniu tez bedziecie pracowac?

– Nie. – Drummond potrzasnal glowa. – W kazdym razie ja nie. Wiesz przeciez, ze nigdy nie pracuje po poludniu. Rano i od dziewiatej wieczor do polnocy. Za to Harold… – wskazal Sparrowa – bedzie sam sleczal nad pewna lamiglowka, ktora zadalismy sobie i nie umiemy jej na razie rozwiazac. Po kolacji ja go zluzuje.

Milczacy Sparrow przytaknal tylko glowa.

– Zostane z panem – Filip Davis przysunal sie do niego. – Myslalem troche o tym rownaniu „S” i… – sciszyl glos. Niespodziewanie serdecznie Sparrow ujal go pod ramie i sluchajac uwaznie, oddalil sie wraz z nim wzdluz tarasu, rzuciwszy stojacym krotkie: – Przepraszamy na razie. Zajecia.

– Musze i ja przejrzec troche mojej literatury – powiedziala Lucy. – Dostalam ranna poczta caly plik medycznych pism i jezeli dzisiaj ich nie przeczytam, to kurz je pokryje jak sto innych poprzednich. – Polozyla dlon na ramieniu Sary. – Chodz, jezeli naprawde chcesz zebrac sily przed tym meczem. Dzisiaj nie uda ci sie wygrac, przysiegam na to!

– Zobaczymy! – Sara zlozyla rece jak wstepujacy na ring bokser i potrzasnela nimi nad glowa. – Bede walczyla jak lwica oswoje mlode. – Kiwnela reka mezczyznom. – Za godzine mozecie nas znalezc na korcie, jezeli bedziecie mieli ochote.

Weszly do domu. Alex siegnal do kieszeni po papierosy i poczestowal Drumrnonda.

Zapalili i ruszyli wokol domu ku nadmorskiemu tarasowi.

„Gdzie jest ten Amerykanin?” – pomyslal Alex i powiedzial:

– Twoja zona powiedziala mi, ze macie jeszcze jednego goscia.

– Ach, Hastingsa! – Drummond usmiechnal sie i wskazal reka morze: – Pojechal na ryby ze starym Malachi. Wzieli lodz i wyplyneli zaraz po sniadaniu. Przyjechal tu z calym kompletem rozmaitych amerykanskich przyrzadow do zabijania ryb, zupelnie jakby wyruszal na wojne. Nasz Malachi tylko pokiwal glowa patrzac na te cuda. Potem wybrali sie na polow i Malachi zlowil piec pieknych ryb, a Hastings ani jednej! Trzeba bylo widziec twarz Malachiego, kiedy wrocili. Wygladal jak uosobienie wszystkich szczesliwych konserwatystow swiata. Jakby chcial powiedziec: „A nie mowilem! Najlepsze sa dobre, stare metody dziadkow”. Malachi zabral ze soba wedke, ktora oczywiscie dostal od mego dziadka, kiedy byl jeszcze chlopcem. Lowi na stare, cuchnace kawalki miesa, przymocowane do takich hakow, ze trudno uwierzyc, aby najglupsza ryba chciala na nie nadziac pysk. Ale nadziewaja!

Podeszli do balustrady i przystaneli patrzac na morze. Po obu stronach Sunshine Marior linia wybrzeza wyginala sie, zamykajac posiadlosc posrodku ogromnego polksiezyca spadajacych prawie pionowo bialych skal. Daleko na widnokregu widac bylo dym idacego na zachod, niewidzialnego statku. Blizej morze bylo sfaldowane gesto i pokryte drobniutenkimi falami. Z gory i z tej odleglosci wygladalo jak ogromna laka, po ktorej gnaly ku brzegowi nieprzeliczone tabuny koni, potrzasajacych bialymi grzywami.

– Czy to lodz? – zapytal Alex wskazujac maly jasnoczerwony zagiel unoszacy sie i opadajacy w bruzdach wodnych.

– Tak! To oni. Juz wracaja.

Lodz zblizala sie z wolna ku skalom niewidzialnej przystani, ukrytej pod urwiskiem.

– Zejdzmy do nich – powiedzial Drummond. – Zobaczymy, jak mu sie dzisiaj powiodlo. Chcialbym, zeby cos zlowil przed wyjazdem. Inaczej cala jego wizyta nie bedzie miala sensu. Przyjechal tu nie tylko po wielka rybe, ale jak dotad nie zlowil niczego.

Ruszyli wzdluz balustrady i w miejscu gdzie konczyla sie, dotykajac wysokiego glazu, na ktorym rosly swobodnie gesto splatane krzaki dzikiej rozy i glogu stanowiace dalsza naturalna bariere nadbrzezna, natkneli sie na poczatek waskich, wykutych w kamieniu stopni, ktore zygzakiem schodzily w dol, az nad morze.

– A kim on jest? – zapytal idacy z tylu Alex. – Czy to takze chemik? Nie gniewaj sie, ale nie znam zupelnie znakomitosci w tej dziedzinie, poza toba, oczywiscie.

– O mnie nie mowmy! – Nie zatrzymujac sie Drummond rozlozyl rece i przez chwile wygladal jak wielki ptak, na tle dalekiego morza i bliskich skal. – Im dluzej pracuje, tym mniej rozumiem. W tej chwili jestem w stadium, w ktorym mam juz systematycznie ulozone w glowie sprawy zupelnie dla mnie nierozwiazalne. Co roku ich przybywa… Ale o mnie nie mowmy. Robert Hastings to wielki uczony. Powiedzialem ci, ze przyjechal nie tylko po wielka rybe. To prawda. Chcialby sie zorientowac w naszej pracy, ale to tez nie jest najwazniejsze. Chcialby przede wszystkim, zebysmy wszyscy: Sparrow, ja, nawet mlody Davis, znalezli sie w Ameryce i pracowali tam z nim razem. Powiedzial, ze wierzy w nas. To znaczy, ze przemysl amerykanski wierzy, ze wyprzedzamy ich teraz troche. Nie moge powiedziec, ze mnie to martwi. Jest to bardzo zarozumiale towarzystwo, ktore ma absolutne przekonanie, ze caly postep wiedzy musi rodzic sie u nich. Za milion funtow nie dalbym sobie odebrac przyjemnosci wyprzedzenia ich o pare dlugosci.

Byli teraz w polowie urwiska. Lodz zblizala sie. Odroznic w niej bylo juz mozna wyraznie dwoch ludzi, z ktorych jeden siedzial przy sterze trzymajac linke zagla, drugi stal na dziobie kolyszac sie na szeroko rozstawionych dla rownowagi nogach. Suneli wprost ku ukrytej za ogromnym zalomem skalnym cichej przystani, przytykajacej do kawalka gladkiej plazy. Alex przypomnial sobie, ze w czasie odplywu plaza ta powiekszala sie wielokrotnie i mozna nia bylo wyjsc kilkaset jardow do miejsca, gdzie w tej chwili szumialy fale.

– Zdaje sie, ze Hastings ma cos – zawolal Drurnmond i wskazal wyciagnieta reka. Rzeczywiscie, czlowiek stojacy na dziobie trzymal przed soba cos, co wygladalo jak wielki podluzny worek. Lodz przeskoczyla bariere fal i zatoczywszy miekkie polkole w spokojnej wodzie, zaryla dziobem w piasek. Zanim jednak dotknela ziemi, uslyszeli wolanie:

– Nareszcie mam ja, Ianie! Mam ja! – Hastings kiwal ku nim z pokladu. Drugi siedzacy na rufie rybak zeskoczyl szybko, kiedy dziob dotknal brzegu, i idac po kolana w wodzie, zrecznie popchnal lodz dalej, wykorzystujac zblizenie sie dlugiej fali przybrzeznej. Stojacy na dziobie zeskoczyl na ziemie, a potem siegnal po zdobycz, ktora porzucil na chwile w lodzi. Alex i Drummond byli juz na dole.

Вы читаете Powiem wam, jak zginal
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×